Hej :)
Ta miniaturka jest inspirowana piosenką (a właściwie opiera się na niej :P) Bruno Marsa "When I was your man" :)
Zapraszam do czytania :)
Ta miniaturka jest inspirowana piosenką (a właściwie opiera się na niej :P) Bruno Marsa "When I was your man" :)
Zapraszam do czytania :)
"Same bed, but it feels just a little bit bigger now,
Our song in the radio, but it don't sound the same"
Siedziałem
na krawędzi łóżka ze szklanką Ognistej Whiskey w dłoni. Znowu to samo.
Widziałem ją. Znowu. Rozmawiałem z nią. Znowu. Później pytali czy
wszystko w porządku. Znowu. Powiedziałem, że tak. Znowu. Teraz piję.
Znowu.
Zaczęło się w szkole.
Zostaliśmy prefektami, więc musieliśmy mieszkać w jednym dormitorium.
Oczywiście nie obyło się bez kłótni, wyzywania, rzucania przedmiotami i
trzaskania drzwiami. Blaise śmiał się, że jesteśmy jak stare małżeństwo.
Z czasem zaczęliśmy się tolerować. Na początku nie było to łatwe, ale
jakoś się udało. Można powiedzieć, że nawet się w jakiś sposób
polubiliśmy, zaprzyjaźniliśmy. Potem, podczas Balu Bożonarodzeniowego
Dumbledore (razem ze swoim cudownym poczuciem humoru) rzucił zaklęcie na
wszystkie jemioły zawieszone pod sufitem Wielkiej Sali. Mianowicie
każda (pełnoletnia) para, która pod takową stanęła nie mogła stamtąd
odejść dopóki się nie pocałowała. Jeśli tego nie zrobili, pędy jemioły
oplatały ich niczym diabelskie sidła i już nie mieli wyboru. Oczywiście
dyrektor nie poinformował absolutnie nikogo o swoim pomyśle i tylko
dzięki temu zobaczyliśmy Mcgonagall i Snape'a razem (co, chyba nie muszę
mówić, było dość komiczne). Po jakimś czasie przyzwyczailiśmy się do
tego, aby omijać te zdradzieckie rośliny, a w pewnym momencie o nich
zapomnieliśmy. I właśnie to nas zgubiło. Jako że żadne z nas nie miało
pary postanowiliśmy z Hermioną pójść razem. Było już grubo po północy, a
ponieważ Zabiniemu jakimś cudem udało się przemycić na bal duże ilości
Ognistej byliśmy też trochę wstawieni, kiedy nieopatrznie stanęliśmy pod
tą nieszczęsną jemiołą. Zanim zdążyliśmy się obejrzeć roślina oplotła
nas z każdej strony przyciskając do siebie. Spojrzeliśmy po sobie i
wybuchnęliśmy śmiechem (alkohol miał tu duży wpływ na nasze
zachowanie).
-I co teraz?-zapytała cicho z figlarnym uśmiechem.
-Chyba nie mamy wyboru.-nachyliłem się nad nią i musnąłem jej usta swoimi.
Przez
kilka sekund staliśmy tak nie ruszając się, a później ona stanęła na
palcach i delikatnie pogłębiła pocałunek. Uznałem to za przyzwolenie i
tak się w tym zatraciliśmy, że nawet nie zauważyliśmy, że jemioła już
wcale nas nie oplata. Objąłem ją i przyciągnąłem mocniej do siebie.
Kiedy po jakimś czasie w końcu odsunęliśmy się od siebie, zdaliśmy sobie
sprawę, że większość osób będących w Wielkiej Sali patrzy prosto na
nas. Niespecjalnie nas to w tamtej chwili obchodziło. Uśmiechnęliśmy się
do siebie i ponownie zatonęliśmy w pocałunku. Dokładnie w tym samym
momencie rozległy się pierwsze dźwięki piosenki Seala "Kiss from a
rose". I pozostała ona naszą piosenką. Już zawsze będzie mi się kojarzyć
tylko z nią. I jest to równocześnie jej największym błogosławieństwem i
najgorszym przekleństwem.
"When our friends talk about you all that it does is just tear me down,
Cause my heart breaks a little, when I hear your name.
And it all sounds just like uh...uh...uh..."
-Wpadłem ostatnio na Hermionę.-powiedział Blaise.
To
było rok po naszym rozstaniu. Nie widziałem jej od tamtego dnia.
Unikałem tego spotkania za wszelką cenę chcąc zapomnieć, ale i tak
miałem wrażenie, że moje serce na chwilę przestało bić, kiedy usłyszałem
jej imię. Zacisnąłem zęby, żeby nie dać nic po sobie poznać.
-I co z nią?-starałem się, aby mój głos był wyprany z emocji, ale nawet ja usłyszałem w nim nutę bólu.
-Pozbierała
się.-Diabeł spojrzał na mnie ze współczuciem.-Otwiera własną
kancelarię.-uśmiechnąłem się pod nosem. Zawsze tego chciała.-Porobiła
masę jakichś dokształcających kursów.-cała Hermiona.-Zaczęła...-urwał.
Spojrzałem na niego pytająco.
-Zaczęła co?
Westchnął.
-Zaczęła się z kimś spotykać.
Zamarłem
ze szklanką Ognistej w połowie drogi do ust. Dlaczego był to dla mnie
taki szok? Przecież powinienem się tego spodziewać. Jest piękna, mądra,
zabawna, cudowna, dlaczego miałaby być sama? Nie mam prawa być
zaskoczony. Nie mam prawa być o to zły. W końcu to przeze mnie.
-Nie powinienem był zaczynać tematu.-powiedział Blaise patrząc na mnie przepraszająco.-Myślałem...
-To nie twoja wina.-przerwałem mu.-Cieszę się, że... Jest szczęśliwa.
Mówił
coś dalej, ale ja już go nie słuchałem. Patrzyłem w okno i myślałem o
niej. To była najgorsza i najgłupsza rzecz jaką życiu zrobiłem. I teraz
muszę ponieść tego konsekwencje.
"Too young, too dumb to realize,
That I should have bought you flowers
And held your hand.
Should have gave you all my hours,
When I had the chance."
That I should have bought you flowers
And held your hand.
Should have gave you all my hours,
When I had the chance."
-Czemu tak milczysz?-zapytałem wieczorem, kiedy kładliśmy się do łóżka.
To
było kilka miesięcy po skończeniu szkoły. Mieszkaliśmy razem już od
pewnego czasu. Hermiona pracowała w magicznej kancelarii prawniczej, a
ja zajmowałem stanowisko w Ministerstwie. Chciałem dostać się na sam
szczyt i tym samym trochę oczyścić moje nazwisko, tak fantastycznie
zbrukane przez mojego ojca.
-Ja milczę? Ja nie milczę. Ja wcale nie milczę.-odparła na pozór spokojnie, ale wyczułem w jej głosie frustrację.
-Nie odezwałaś się od powrotu od Potterów.
-Może nie widziałam potrzeby, żeby się odzywać. Nie mam takiego obowiązku.
-Co się stało?
-Nic, czemu miałoby się coś stać.-prychnęła.
Położyliśmy się do łóżka i milczeliśmy przez kilka minut.
-Przepraszam, że spóźniłem. Dołożyli mi masę papierkowej roboty, później szef mnie do siebie wezwał i nie mogłem wyjść.
Prychnęła jak rozjuszona kotka i wymruczała coś, co brzmiało jak "oczywiście".
-Naprawdę, Miona. Ja... Wiesz, że to dla mnie ważne...
-Ty żyjesz pracą!-wybuchnęła.-To jest dla ciebie najważniejsze! Siedzisz tam od rana do wieczora, a jak już wracasz to znowu o niej mówisz! Kiedy ostatnio normalnie spędziliśmy weekend? Bo ja już nie pamiętam, kiedy nie byłeś w pracy w sobotę!-krzyczała.-Momentami mam wrażenie, że jestem tutaj całkowicie zbędna, że zwyczajnie ci przeszkadzam.-dodała już ciszej.
Spojrzałem na nią zszokowany. Nawet nie przyszło mi do głowy, że może to odbierać w taki sposób. Spuściła głowę.
-Miona, ja...
-Harry, co kilka dni kupuje Lunie kwiaty, bez żadnej okazji. Mówi jej, że ją kocha, urywa się z pracy tylko po to, żeby zobaczyć ją i Jamesa, chce być zawsze jak najbliżej...
-Przepraszam.-powiedziałem cicho.-Przepraszam.-przysunąłem się do niej i objąłem ją mocno wtulając twarz w jej włosy.-Wiem, że jestem beznadziejny. Poświęcam ci za mało czasu, nie doceniam cię, jestem idiotą, potworem, w ogóle na ciebie nie zasługuję. Przepraszam....-pocałowałem ją w czoło, później w skroń, policzek i wzdłuż linii szczęki, aż dotarłem do ust. Pocałunek był delikatny, czuły, niepewny, jakby wszystkie nasze uczucia na chwilę zawisły w powietrzu. Siedzieliśmy tak do późna, raz cicho rozmawiając, raz całując się, a czasami nie robiliśmy nic tylko kołysaliśmy się obejmując nawzajem. Po tej nocy chciałem zmienić swoje podejście do pracy. I udało mi się. Na kilka tygodni. Później znowu było to samo. I to znowu była moja wina.
-Ja milczę? Ja nie milczę. Ja wcale nie milczę.-odparła na pozór spokojnie, ale wyczułem w jej głosie frustrację.
-Nie odezwałaś się od powrotu od Potterów.
-Może nie widziałam potrzeby, żeby się odzywać. Nie mam takiego obowiązku.
-Co się stało?
-Nic, czemu miałoby się coś stać.-prychnęła.
Położyliśmy się do łóżka i milczeliśmy przez kilka minut.
-Przepraszam, że spóźniłem. Dołożyli mi masę papierkowej roboty, później szef mnie do siebie wezwał i nie mogłem wyjść.
Prychnęła jak rozjuszona kotka i wymruczała coś, co brzmiało jak "oczywiście".
-Naprawdę, Miona. Ja... Wiesz, że to dla mnie ważne...
-Ty żyjesz pracą!-wybuchnęła.-To jest dla ciebie najważniejsze! Siedzisz tam od rana do wieczora, a jak już wracasz to znowu o niej mówisz! Kiedy ostatnio normalnie spędziliśmy weekend? Bo ja już nie pamiętam, kiedy nie byłeś w pracy w sobotę!-krzyczała.-Momentami mam wrażenie, że jestem tutaj całkowicie zbędna, że zwyczajnie ci przeszkadzam.-dodała już ciszej.
Spojrzałem na nią zszokowany. Nawet nie przyszło mi do głowy, że może to odbierać w taki sposób. Spuściła głowę.
-Miona, ja...
-Harry, co kilka dni kupuje Lunie kwiaty, bez żadnej okazji. Mówi jej, że ją kocha, urywa się z pracy tylko po to, żeby zobaczyć ją i Jamesa, chce być zawsze jak najbliżej...
-Przepraszam.-powiedziałem cicho.-Przepraszam.-przysunąłem się do niej i objąłem ją mocno wtulając twarz w jej włosy.-Wiem, że jestem beznadziejny. Poświęcam ci za mało czasu, nie doceniam cię, jestem idiotą, potworem, w ogóle na ciebie nie zasługuję. Przepraszam....-pocałowałem ją w czoło, później w skroń, policzek i wzdłuż linii szczęki, aż dotarłem do ust. Pocałunek był delikatny, czuły, niepewny, jakby wszystkie nasze uczucia na chwilę zawisły w powietrzu. Siedzieliśmy tak do późna, raz cicho rozmawiając, raz całując się, a czasami nie robiliśmy nic tylko kołysaliśmy się obejmując nawzajem. Po tej nocy chciałem zmienić swoje podejście do pracy. I udało mi się. Na kilka tygodni. Później znowu było to samo. I to znowu była moja wina.
"Take you to every party,
Cause all ypu wanted to do was dance,
Now my baby is dancing,
But she's dancing with another man."
Kilka miesięcy temu w Hogwarcie odbył zjazd
absolwentów ostatnich dziesięciu lat. Mimo, że jakoś niespecjalnie
chciałem iść ostatecznie Pansy (przy pomocy Diabła) udało się mnie
wyciągnąć. Nie chciałem tam być, bo ona też mogła przyjść. Nie mógłbym
znieść widoku jej z innym mężczyzną. No, ale stało się. Pansy zagroziła,
że jeśli nie pójdę ściągnie mi do domu całą rodzinę i powie im, że
nadal jestem sam. Jej jakże fantastyczna siła perswazji jednak nakłoniła
mnie do zmiany zdania, ponieważ wyobrażenie całej rodziny napadającej
na mnie była jeszcze mniej kusząca niż ten przeklęty zjazd. Zawsze
mogłem posiedzieć tam pół godziny i wrócić do domu. Poza tym przecież
nikt nie powiedział, że ona musi tam być, prawda?
Ale była.
I
wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Kasztanowe włosy miała lekko
upięte, a po bokach swobodnie opadało kilka kosmyków. Delikatny makijaż
rozświetlał jej twarz, a bladoróżowa sukienka, która przylegała w talii
opadała później kaskadami na podłogę. Obok niej szedł mężczyzna.
Postawny, wysoki, nieznany mi brunet. Kiedy zauważyła Diabła pomachała
do niego i ruszyła w naszą stronę. W połowie drogi dostrzegła mnie i
trochę straciła równowagę. Nie widzieliśmy się od rozstania. Jej partner
podtrzymał ją i (tak mi się przynajmniej wydawało, bo nie słyszałem, co
mówi) zapytał czy wszystko w porządku. Ona pokiwała głową i uśmiechnęła
się uspokajająco. Kiedy w końcu do nas dotarli Hermiona przywitała się
najpierw z Pansy, później z Diabłem i ostatecznie stanęła przede mną.
-Draco.-stwierdziła po chwili niezręcznego milczenia.
-Hermiono.-skinąłem jej głową.
Przełknęła
nerwowo ślinę i rozejrzała się dookoła jakby szukała ratunku, a w końcu
spojrzała znowu na mnie i uśmiechnęła się zdenerwowana.
-Ładnie wyglądasz.-powiedziałem.
-Dziękuję,
ty też... dobrze wyglądasz.-kolejna chwila milczenia.-To... Może ja...
Wydaje mi się, że ktoś mnie wołał...-plątała się. Wiedziałem, że chce
jak najszybciej skończyć tą niezręczną wymianę zdań.
-Jasne.-przytaknąłem.-Idź.
-Emm... Zobaczymy się jeszcze później.-powiedziała, chociaż wiedziałem, że wcale tego nie chce.
-Tak, oczywiście.-posłała mi słaby uśmiech, a ja go odwzajemniłem.
Godzinę później patrzyłem jak wiruje na parkiecie ze swoim partnerem.
-Od nowego roku zaczyna pracę w Ministerstwie.-powiedziała cicho Pansy.
-Kto?-zapytałem zdezorientowany.
-Oliver.-uniosłem pytająco brwi nadal nie rozumiejąc o kogo jej chodzi.-Wood. Przyszedł z Hermioną.
-To
jest Wood?!-powiedziałem podniesionym głosem. Kilka osób spojrzało w
naszą stronę ze zdziwienie.-To jest Wood?-powtórzyłem już ciszej.
-Tak, też go na początku nie poznałam. Wyprzystojniał...
-To
jest teraz nieważne.-przerwałem jej.-Co on ma robić w Ministerstwie?
Ostatni raz kiedy o nim słyszałem grał w Zjednoczonych z Peddlemere.
-Kilka
miesięcy temu doznał jakiejś kontuzji... Chyba barku, w każdym razie na
tyle poważnej, że nie może już grać w składzie. W zamian zapewnili mu
stanowisko w Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów.
-I... Czy oni... Są...
-Tak.-powiedziała
smutno Pansy domyślając się, o co chciałem zapytać.-Mają się pobrać za
kilka miesięcy. To jedno z głośniejszych wydarzeń tego roku.
Westchnąłem.
-Nie słyszałem o tym...
-Nie
było na pierwszej stronie Proroka, a ty ostatnio nie czytasz nic dalej.
Było trochę głębiej i dużo było o tym w "Czarownicy"...
-Czytasz "Czarownicę"?
Zarumieniła się.
-Mniejsza z tym, ważne, że to wiem, tak?
Prychnąłem z lekkim rozbawieniem, za co szturchnęła mnie w żebra.
Wyszedłem dziesięć minut później. Nie mogłem dłużej na to patrzeć.
"My pride, my ego my needs and my selfish ways
Caused a good strong women like you to walk out my life.
Now I never, never get to clean up all the mess I made
oh...oh...oh...
And it hunts me every time I close my eyes
And it all just sounds like
uh...uh...uh..."
-Hermiono, ja MUSZĘ być na tej radzie!
-To są urodziny twojej najlepszej przyjaciółki!-krzyknęła wściekła.
Rzeczywiście.
Przyjęcie-niespodzianka z okazji urodzin Pansy miało się odbyć dziś
wieczorem. Głównymi organizatorami byliśmy Miona, Diabeł i ja. Jedynym
problemem i równocześnie powodem naszej kłótni było to, że pół godziny
temu dowiedziałem się, że rada, która miała być pojutrze została
przeniesiona na dzisiejszy wieczór, ponieważ któryś z ministrów musi
gdzieś później wyjechać.
-Planowaliśmy
to od tygodni! Rozumiem, gdyby to były urodziny kogoś innego, ale to
jest Pansy! To ona zawsze była po twojej stronie, to ona zawsze ci
pomagała, a ty nie możesz nawet przyjść na jej urodziny! Przez pierwsze
lata w Hogwarcie traktowałeś ją jak śmiecia, a ona i tak się nie
zniechęciła, a teraz właśnie pokazujesz ile ona dla ciebie znaczy!
-Pansy dużo dla mnie znaczy! Ale, zrozum, ja naprawdę muszę być na tej pieprzonej radzie! Od tego zależy...
-Twoja
kariera!-przerwała mi.-Oczywiście, znowu wracamy do pracy! Do TWOJEJ
pracy! Zawsze jesteś tylko TY i TWOJA PRACA! Powiem ci coś: praca,
choćby była nie wiadomo jaka może w każdym momencie się skończyć. Mogą
cię wylać, możesz ci się coś stać i już nie będziesz mógł pracować. A
przyjaciele zostają na zawsze. Nie ważne co się stanie.-przez chwilę
jeszcze mierzyliśmy się wzrokiem, a potem ona wyszła z pokoju. Kilka
minut później usłyszałem trzaśnięcie drzwi.
Westchnąłem
ciężko i podszedłem do barku, żeby nalać sobie Ognistej. Kiedy już
napełniłem szklankę, naczynie wysunęło mi się z dłoni.
-Kurwa mać!
I
nie chodziło mi wcale o to, że alkohol ubrudził nowy dywan, ani że po
podłodze walały się odłamki szkła. Znowu zachowałem się jak dupek. Ale
nie mogłem zmusić się do tego, żeby za nią pobiec, chociaż wiedziałem,
że zdążyłbym ją dogonić. Zaśmiałem się gorzko.
-Duma. Pomyśleć, że według mojego ojca była cnotą.
Nie
poszedłem na urodziny Pansy. Byłem na radzie, dzięki której zostałem
awansowany na wyższe stanowisko. Ale kogo by to obchodziło. Nawet ja się
z tego nie cieszyłem. Przez następne kilka dni po kłótni nie
odzywaliśmy się do siebie. W końcu oczywiście ją przeprosiłem. I ją i
Pansy. Ale co z tego, skoro kilka tygodni później znowu zrobiłem taką
samą głupotę? I znowu się pokłóciliśmy. I tym razem już na dobre.
"Too young, too dumb to realize,
That I should have bought you flowers
And held your hand.
Should have gave you all my hours,
When I had the chance.
Take you to every party,
Cause all you wanted to do was dance,
Now my baby is dancing,
But she's dancing with another man"
Odkąd
Wood zaczął pracować w Ministerstwie spotkałem Hermionę kilka razy.
Zawsze było tak samo. Rozmawialiśmy przez chwilę. Później inni pytali
czy wszystko w porządku. Odpowiadałem, że tak. A potem piłem. I mieliśmy
takie błędne koło. Po naszym ostatnim spotkaniu dowiedziałem się od
Pansy (i "Czarownicy") że ich ślub ma się odbyć za trzy tygodnie. Nie
wiem, co mną wtedy kierowało (chyba nagły, ostatni przypływ nadziei),
ale napisałem do niej list. Poprosiłem ją o spotkanie. Zgodziła się,
chociaż po piśmie widziałem, że ręka jej się trzęsła, kiedy odpowiadała. Teraz
szedłem właśnie do kawiarni, w której się umówiliśmy. Po drodze kupiłem
kwiaty-białe tulipany, jej ulubione. Byłem chwilę przed czasem, więc
zająłem miejsce przy stoliku i czekałem. Zjawiła się równo o wyznaczonej
godzinie-jak zawsze punktualna. Rozejrzała się szukając mnie, więc
pomachałem jej ręką. Uśmiechnęła się niepewnie i podeszła. Wstałem kiedy
dotarła do stolika.
-Ślicznie wyglądasz.-powiedziałem.
-Dziękuję.-przygryzła delikatnie dolną wargę.
-To... Dla ciebie.-dałem jej kwiaty.-Wiem, że to twoje ulubione, pomyślałem, że...
-Dziękuję, Draco.-urwała.-Są piękne.
Usiedliśmy i zamówiliśmy kawę. Kiedy kelnerka odeszła Hermiona zapytała:
-Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
Westchnąłem i nerwowo przeczesałem włosy.
-Hermiono,
ja... Naprawdę żałuję tego wszystkiego. Tego jak się zachowywałem, co
robiłem, albo raczej czego nie robiłem, tego co powiedziałem...
-Draco
to było prawie dwa lata temu, ja... już przez to przeszłam. Było mi
ciężko, były noce kiedy naprawdę jedyne co chciałam, to żebyś był obok
mnie... Ale w końcu udało mi się to zostawić w za sobą. Kiedy był na to
czas bałam się cokolwiek zrobić, bo nie wiedziałam czego ty chcesz, a
teraz... Jestem z Oliverem, kocham go, jestem szczęśliwa... Przepraszam,
Draco, ale tak właśnie jest... Nigdy nie zapomnę o tym, co nas łączyło,
ale ruszyłam dalej. I ty też powinieneś.-patrzyła na mnie ze smutkiem.
Przez chwilę milczeliśmy.-Chyba... Powinnam już
iść...-wstała.-Przepraszam, to spotkanie nie było dobrym pomysłem, nie
powinnam była się na nie godzić.-pokiwałem głową nie patrząc na nią.-Do
widzenia, Draco.
Nic nie
odpowiedziałem. Usłyszałem dzwonek oznaczający otworzenie drzwi do
kawiarni i wiedziałem, że to ona. Kilka sekund później zerwałem się z
miejsca. Muszę jej to powiedzieć. Ostatni raz. Rzuciłem na stolik pięć
funtów i wypadłem z kawiarni. Rozglądałem się, próbując dostrzec ją
pośród tłumu ludzi na ulicy. W końcu ją zobaczyłem. Rozkojarzona, nie
patrząc, co robi weszła na jednię, żeby przejść na drugą stronę. Rozległ
się klakson, ale ona jakby go nie słyszała-wielka ciężarówka jechała
prosto na nią.
-Hermiono uważaj!-krzyknąłem w tym samym momencie podbiegając do niej i odpychając ją.
Poczułem
okropny ból w kręgosłupie i prawym ramieniu. Siła uderzenia uniosła
mnie nad ziemię, na którą zaraz upadłem, dzięki czemu do wcześniejszych
urazów doszedł jeszcze ból wszystkich innych części ciała. Z pewnością
na całej ulicy rozległy się okrzyki przerażenia, ale ja słyszałem tylko
ją.
-Draco, o Boże, Draco!-podbiegła do mnie, uklękła i położyła sobie moją głowę na kolanach.-Coś ty zrobił, Draco? Dlaczego?
-Kocham cię.-nie wiem, czy z moich ust wydobył się jakiś dźwięk, ale jeśli nie wyczytała te słowa z ruchu moich warg.
-Boże,
ale dlaczego, Draco?-łzy płynęły po jej policzkach i kapały na moją
twarz mieszając się z krwią.-Wszystko będzie dobrze, zaraz przyjedzie
karetka i zabiorą cię do szpitala, a stamtąd przeniosą cię do Świętego
Munga i cię wyleczą i wszystko będzie dobrze.-cały czas dotykała mojej
twarzy albo głaskała po włosach. Pokręciłem przecząco głową. Wiedziałem,
że nie będzie tak jak mówi. Otworzyłem usta, żeby coś
powiedzieć.-Ciii...-delikatnie przytknęła palec do moich warg.-Nic już
nie mów. Wszystko będzie dobrze, Draco.
-Mam
nadzieję, że on robi to wszystko, co ja powinienem robić, kiedy byłem
twoim mężczyzną.-powiedziałem cicho, zachrypniętym głosem.
-O
czym ty mówisz, Draco, spokojnie, zaraz przyjadą...-nie usłyszałem już
reszty tego zdania. Musiałem stracić na chwilę przytomność.
-Kocham cię, Miona.-wydusiłem z siebie ostatkiem sił.
Spojrzała na mnie. Jej oczy były pełne łez, których cały czas przybywało.
-Draco, ja... Ja też cię kocham.
To było ostatnie, co usłyszałem.
Zamknąłem oczy.
Nagle zniknęły jej ręce i kolana pod moją głową.
Potem zniknął też ból.
A później nie było już nic.
"Although it hurts, I'll be the first to say that I was wrong
Oh, I know I'm probably much too late
To try an apologize for my mistakes
But I just want you to know
I hope he buys you flowers, I hope he holds your hand
Give you all his hours when he has the chance
Take you to every party ‘cause I remember how much you loved to dance
Do all the things I should’ve done when I was your man
Do all the things I should’ve done when I was your man."
Oh, I know I'm probably much too late
To try an apologize for my mistakes
But I just want you to know
I hope he buys you flowers, I hope he holds your hand
Give you all his hours when he has the chance
Take you to every party ‘cause I remember how much you loved to dance
Do all the things I should’ve done when I was your man
Do all the things I should’ve done when I was your man."
I znowu. Jak przy każdej waszej miniaturce. Mam focha :D
OdpowiedzUsuńBardzo piękne :) takie nieprzesłodzone, ale troszkę smutne :(
OdpowiedzUsuńPS: kiedy jeszcze czytałam miałam nadzieję, że Hermiona jednak nie będzie z Draco. I dobrze że nie byli razem xD
Bardzo piękne :) takie nieprzesłodzone, ale troszkę smutne :(
OdpowiedzUsuńPS: kiedy jeszcze czytałam miałam nadzieję, że Hermiona jednak nie będzie z Draco. I dobrze że nie byli razem xD
Bożee, czemu to tak skończyłaś? Czemu nie mogło być Happy- Endu? Jestem wkurzona, naprawdę! Miniaturka naprawdę dobrze napisana, praktycznie nie znalazłam błędów, mogły zdarzyć się pominięte przecinki, ale nie urywam za to głowy ;3 Gdyby nie końcówka byłoby 10/10, ale to twój zamysł ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pure