piątek, 7 sierpnia 2015

Drabble "Most"

   Wracał z pracy zmęczony i przygnębiony. Wszedł na most i od razu ją zauważył. Siedziała na barierce z butelką Ognistej w dłoni i patrzyła na rzekę. Płakała. Podszedł do niej cicho, z sercem dudniącym w piersi.
   - Granger?
   - Zdradził mnie - załkała, upijając spory łyk alkoholu. Wyrwał jej butelkę i również się napił.
   - Pieprzony łajdak...
   Stanęła na barierce i spojrzała w dół.
   - Co chcesz zrobić? - zapytał zlękniony.
   - Czemu cię to interesuje? Nawet mnie nie znasz, Malfoy...
   - Granger, nie możesz...
   - Nie mów mi co mam robić! - krzyknęła i nachyliła się by skoczyć. Złapał ją w pasie i postawił przed sobą.
   - Kocham Cię - szepnął

wtorek, 21 lipca 2015

Drabble "Merlinie, kocham cię, Łapo!"

 Moje pierwsze drabble :)
Nawet nie musiałam się specjalnie namęczyć, jakoś samo wyszło mi 100 słów :)
Mam nadzieję, że komuś się spodoba.
Różni się od innych opowiadań na tym blogu nie tylko formą, ale też parringiem. Wcześniejsze posty zawsze były w tematyce Dramione, a to jest Jily (choć nietypowe ;)).
Zapraszam do czytania :)
Cassandra


- James, już jestem!
- Och, jak dobrze, Lily!
- Gdzie Harry?
- Yyy... No właśnie... Bo przyszedł tu Syriusz i przyniósł Ognistą i napiliśmy się, ale dosłownie szklaneczkę, i potem na sekundkę, ale dosłownie sekundkę, zamknąłem oczy i jak je otworzyłem... To nigdzie go nie było.
- James...
- Lily, kochanie...
- James...
- Wiesz, że bardzo cię kocham...?
- Jamesie Charlusie Potter...
- Przecież nic mu się nie mogło stać! Na pewno nie wyszedł z domu...
- James, do jasnej cholery, zgubiłeś nasze kilkumiesięczne dziecko! Czy ty jesteś choć trochę odpowiedzialny?!
- Cóż... Są różne opinie...
- James, do kur...
- Mam łobuza! Skurkowaniec wszedł pod niewidkę.
- Mama!
- Merlinie, kocham cię, Łapo!

poniedziałek, 23 marca 2015

Miniaturka: Bankruci

Witajcie, tutaj Haley :) Zapraszam was do czytania miniaturki mojego autorstwa, która powstała jakiś czas temu i została umieszczona na blogu Venetii Noks. Sama Venetiia oceniła ją bardzo pozytywnie, dlatego też jestem ciekawa waszych opinii :) Z góry dziękuję i zachęcam do komentowania :)

   - Wal się, Wilkins! - zmrużyłam oczy patrząc na mojego towarzysza z obrzydzeniem. Siedzieliśmy w obskurnej spelunie w Hogsmeade. Gospoda pod Świńskim Łbem była przy tym miejscu ekskluzywną restauracją. Odrapane ściany i wytarta podłoga sprawiały wrażenie nigdy nie mytych, ani odnawianych. Stoliki, mimo że były przykręcone do podłoża, chybotały groźnie z każdym krokiem stawianym gdzieś w pobliżu. John Wilkins popijał piwo w szklance, która wyglądała jakby nigdy nie była myta, ja ledwo przełykałam tu ślinę.
   - Grzeczniej, Granger. Dawaj kasę - mruknął oblizując usta. Piana ubrudziła mu przydługą brodę, sprawiając, że mężczyzna wyglądał jeszcze bardziej obleśnie niż zwykle. Jego małe, szczurze oczka przyglądały mi się z dziwnym błyskiem, przez który przechodziły mnie ciarki na plecach. Z westchnieniem rzuciłam w jego stronę czerwoną sakiewkę. Złapał ją i ułożył w dłoni.
   - Za mało - warknął.
   - Nie mam więcej, Wilkins. Oddałam ci wszystko - niemal wyplułam te słowa. Nie chciałam przebywać w tym miejscu ani chwili dłużej, marzyłam by wrócić do domu i zakopać się pod kołdrą. John podrapał się po głowie okrytej czerwoną bandamką, a potem uśmiechnął się do mnie, szczerząc trzy zęby jakie miał. Przygryzłam usta, żeby ukryć odruch wymiotny.
   - Mam dziś dobry humor, więc znaj moją dobroć. Masz czas do końca miesiąc, później będziemy rozmawiać inaczej. Pamiętaj, że Baransky zawsze odzyskuje swoje pieniądze! - dopił piwo i odstawił kufel z głośnym hukiem. Posyłając mi groźne spojrzenie, wstał i ruszył w stronę wyjścia. Nie zapłacił za swoje piwo. Z kieszeni jeansowej katanki wyjęłam ostatniego galeona, którego z westchnieniem rzuciłam na stolik. Będąc już na zewnątrz wyjęłam z torebki paczkę papierosów i odpaliłam jednego. Potrzebowałam się odprężyć, ręce wciąż mi drgały, a nogi miałam jak z waty. Merlin mi świadkiem, nie wiem dlaczego zaciągnęłam pożyczkę na mieszkanie u tych bandziorów. Owszem, potrzebowałam pieniędzy na start, ale co mi przyszło do głowy, by brać pieniądze u tej szajki? Nie miałam pojęcia skąd do końca miesiąc załatwię 40.000 galeonów, to było nierealne. Pracowałam w małej księgarni na Pokątnej i zarabiałam tyle, że ledwo starczało mi na rachunki i jedzenie. I pomyśleć, że jeszcze rok temu mieszkałam w pięknym domu z basenem. Pieprzona giełda. Nigdy więcej! Rzuciłam niedopałek do pobliskiej kałuży, rozłożyłam parasolkę i ruszyłam w stronę parku. Idąc w tamtym kierunku, usłyszałam dziwne krzyki, które sprawiły, że przeszły mnie dreszcze. Serce waliło mi jak młotem, a rozum kazał uciekać, ale moja gryfońska natura zwyciężyła, więc wyciągnęłam różdżkę i ruszyłam w tamtym kierunku. Głosy dochodziły zza krzaków, musiałam przejść spory kawałek trawnika, by tam dotrzeć. Obcasy wbijały mi się w ziemię, przez co szłam dużo wolniej, a rajstopy w momencie zrobiły się mokre. Przeklęłam w myślach.
   - Jesteś nic nie wartym śmieciem! Tacy jak ty powinni wąchać kwiatki od spodu, słyszysz gnido?! - usłyszałam głos, od którego włosy zjeżyły mi się na karku. Miałam ochotę zawrócić i uciec, ale odgłosy kopania ludzkiego ciała sprawiły, że nie mogłam się ruszyć. Ktoś tam leżał i potrzebował pomocy.
   - Zostawcie mnie, wy mendy jedne! - wychrypiał leżący. Bardziej żałosnego i przepełnionego fizycznym bólem głosu, jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam. Zrobiło mi się okropnie żal mężczyzny i postanowiłam mu pomóc. Wycelowałam w nich różdżką i podeszłam bliżej.
   - W tej chwili go zostawcie! - krzyknęłam, pragnąc by mój głos brzmiał twardo i zdecydowanie. Obaj natychmiast odwrócili się w moją stronę i ryknęli śmiechem. Ten grubszy, w podartych jeansach i flanelowej koszuli dźgnął łokciem swojego kumpla.
  - Słyszałeś, Peet? Ta ślicznotka kazała nam stąd zjeżdżać...
  - Taaa... - mruknął ten drugi. Zza skórzanej kamizelki wyjął nóż, którym dotknął swojego czoła, a potem skierował go w moją stronę. Musiałam zmusić swoje ciało do zdecydowanej postawy, tak żeby nie zauważyli jak bardzo się bałam.
   - Natychmiast stąd odejdźcie, albo rzucę w was klątwę! - zagroziłam. Oddychałam coraz ciężej, a różdżka jakby parzyła moje dłonie. Peet rozciął leżącemu ramie swoim nożem, a grubas kopnął go w brzuch, po czym nachylił się nad nim i rzekł:
   - Podziękuj ładnie tej małej dziwce, bo dziś uratowała ci skórę... Zapamiętaj nasze twarze, śmieciu. Odezwiemy się wkrótce. I pamiętaj, przed nami nie ma ucieczki... - Peet schował nóż do kieszeni i razem z kolegą ruszyli przed siebie, nie oglądając się nawet na nas. Minęła długa chwila nim doszłam do siebie, a pobity facet w tym czasie przeniósł się na pobliską ławkę i spuścił głowę w dół. Między jego nogami widziałam sporą kałużę krwi. Przysiadłam obok niego i wyciągnęłam w jego stronę paczkę z papierosami, z której wyjął jednego i włożył do ust.
   - Wybacz, mam tylko cienkie - powiedziałam podając mu zapalniczkę. Zaciągnęłam się dymem i oparłam o ławkę. Mężczyzna odpalił swojego papierosa i spojrzał na mnie.
   - Dzięki. Za papierosa i za ratunek...
   - W niezłe gówno się wpakowałeś, Malfoy, co? - odparowałam, kiedy zorientowałam się kto siedzi koło mnie. Prychnął pod nosem, kiedy i on mnie rozpoznał.
   - Kto by pomyślał, że kiedyś uratuje mnie przyjaciółka Potter'a - zakpił. Przewróciłam oczami.
   - I co teraz? - zapytałam wydmuchując dym w bok jego twarzy.
   - Jak to co? Ty wrócisz do swojego idealnego domku z basenem, włączysz jakąś arię operową na gramofonie, nalejesz sobie kieliszek czerwonego wina z 1785 roku i zjesz roladę z łososia. Ja tymczasem wrócę do mojej małej kawalerki, za którą nie płacę od trzech miesięcy, wypiję najtańsze piwo prosto z puszki i słuchając kłótni latynoskich sąsiadów, usiądę na parapecie i pomyślę skąd, u diabła, wytrzasnąć zaległą forsę - wzdychnął, opierając się o drewniane oparcie.
   - Ile im wisisz? - spytałam, rzucając niedopałek przed siebie. Spojrzał na mnie z miną "Co cię to obchodzi?" i prychnął.
   - Nie mów, że to cię interesuje... ale skoro pytasz, wiszę im 80.000 galeonów. Co ty na to?
   - Dwa razy tyle... - szepnęłam sama do siebie, ale Malfoy i tak usłyszał. Zaczął się histerycznie śmiać, sprawiając, że spojrzałam na niego, jak na wariata.
   - Czy ja dobrze zrozumiałem? Granger zbankrutowała? - spojrzał na mnie wyczekująco, a ja pomyślałam o tych wszystkich pieniądzach, które Ministerstwo Magii wypłaciło mi za zasługi wojenne. Takiej kwoty nigdy wcześniej, ani nigdy później już nie widziałam. Kupiłam sobie piękny dom, o którym wspomniał Malfoy, wybudowałam na podwórku basen. Nosiłam ubrania od najlepszych projektantów, a przemieszczałam się najnowszym modelem Audi. Co mi odwaliło, by zainwestować pieniądze na giełdzie? Straciłam wszystko szybciej niż kupowałam buty, a długi zaczęły rosnąć. Musiałam sprzedać dom i samochód, by spłacić zadłużenie. W ten sposób zostałam z niczym. I właśnie wtedy poznałam Wilkinsa, zapijałam smutki w Dziurawym Kotle, a on przysiadł się do mnie i przysunął w moją stronę wizytówkę swojego szefa. Prychnęłam widząc na niej napis: BARANSKY. POŻYCZKI BEZ KŁOPOTÓW. Ale następnego dnia zadzwoniłam, zaraz po tym jak wywalono mnie z motelu, bo nie miałam z czego zapłacić za nocleg. Szkoda, tylko, że ich hasło marketingowe mijało się z prawdą. Kłopotów miałam dużo, w większości ze strony Baransky'ego i jego bandy.
   - Wal się, Malfoy - prychnęłam. Znowu sięgnęłam po papierosy, częstując nimi także blondyna. Złapał jednego i zaczął obracać go w palcach. Ja w tym czasie odpaliłam swojego i podałam mu zapalniczkę.
   - Co się stało, że masz takie długi? - opowiedziałam mu moją historię, a on zagwizdał zdziwiony. W odwecie ja spytałam o jego problemy.
   - Granger, nasze historie nie różnią się bardzo. Opowiem ci. Był piękny, słoneczny dzień, kiedy przystojny Malfoy Junior wybrał się..
   - Widzę, że humor się ciebie trzyma, dupku. Przejdź do sedna.
   - Ech, po prostu przegrałem cały majątek w kasynie, okej? Potem jakiś typ zaproponował mi pomoc w postaci pożyczki. Miałem postawić wszystko i wygrać. Przegrałem. Koniec historii.
   - Jesteś debilem, Malfoy - skwitowałam.
   - I mówi to ta, która bez doświadczenia zainwestowała na giełdzie. Chodź, Granger. Pokażę ci moje nowe luksusy.
   - Dzięki, mam swoje - odparłam, chowając papierosy do torebki.
   - Mam małe radio - targował się.
   - A ja ekspres do kawy, no i?
   - Wygrałaś, idziemy do ciebie.
   Sama nie wiedziałam dlaczego właśnie piłam kawę z Malfoy'em. Nienawidziliśmy się odkąd sięgam pamięcią, a teraz siedzimy w mojej kawalerce, w której mieści się tylko kanapa, jeden fotel i stolik do kawy. Pijemy kawę, która jest tak paskudna, że niemal staje w gardle, ale była najtańsza. Nie miałam nawet żadnych ciastek, które mogłabym wyjąć na stół.
   - Co my tak właściwie robimy? - zapytałam w końcu, kiedy zdążył obejrzeć z miejsca całe moje mieszkanie. Poliki paliły mnie żywym ogniem, a ja próbowałam ukryć swój wstyd, że upadłam tak nisko, za kubkiem kofeinowego napoju.
   - Pijemy kawę? - odpowiedział pytaniem na pytanie. To jego lekkie podejście do życia, do kłopotów bardzo mnie irytowało. Odstawiłam kubek na ławę i spojrzałam na niego ze złością.
   - Pytam poważnie, dupku! Siedzimy i pijemy pieprzoną kawkę, chociaż oboje mamy nóż na gardle! Tworzymy koło wzajemnej adoracji? Mam przynieść nici i jakieś szmatki? Może zaraz zaczniemy je wyszywać, co? - dałam upust emocjom, które od wielu miesięcy się we mnie kumulują. Nie, to nie był szczyt moich możliwości. Malfoy był moim gościem, więc musiałam zachowywać się jak na gospodynię przystało, a wyżywanie się na gościu, do tego się nie zaliczało.
   - Łooooł, Granger! Wyluzuj. Skąd takie słowa u słynnej panny Wiem-To-Wszystko? - na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, który w tym momencie miałam ochotę mu zetrzeć. Najlepiej nożem do otwierania kopert. Zamknęłam oczy i potarłam powieki.
   - Słuchaj, możemy sobie wzajemnie pomóc - wyszeptał, a potem opowiedział mi jego genialny pomysł. Godryku, i znowu ten jego zasrany optymizm! Czy on postradał wszystkie zmysły, jeśli myśli, że to może się udać?
   - To nie ma prawa się udać, Malfoy.
   - Spróbuj, przecież nic nie tracisz - puścił mi oczko.
   - Nadal nie jestem przekonana...
   - Do ciężkiej cholery, Granger! Za miesiąc musimy oddać nasze długi, inaczej będzie z nami źle. Masz jakiś inny pomysł?
   - Merlinie, będę tego żałowała... Zgoda, niech ci będzie, Malfoy - nie wierzyłam, że w to weszłam. Nie miałam już nic do stracenia, jednak miałam sporo wątpliwości, słusznych, czy też nie, miałam się o tym przekonać już wkrótce.
   - Świetnie. Sprzedajemy twoje mieszkanie! - zawyrokował.
   - Co, dlaczego moje? Moje jest przytulniejsze, większe i... czystsze! - krzyknęłam oburzona.
   - Z tym ostatnim nie mogę się nie zgodzić. Ok, w takim razie jutro się do ciebie wprowadzam - po prostu wstał i wyszedł. Nawet nie odprowadziłam go do drzwi, bo i po co? Usnęłam w ubraniach, nawet się nie kąpiąc. Następnego dnia, Malfoy obudził mnie już z samego rana, bezczelnie wtargając do mojego mieszkania. Miał ze sobą niewielką torbę i jeden mały karton.
   - Fuj, Granger. Wykapałabyś się... - pokazałam mu środkowy palec i ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, włosy podpięłam opaską i założyłam miętową sukienkę do kostek. Była to ostatnia rzecz jaką kupiłam sobie od Kate Spade. Delikatne perełki zdobiły jej całkiem spory dekolt, a na plecach, tuż nad rozcięciem w kształcie łzy, przyszyta była kokarda. Szyję prysnęłam perfumami Versace Versus, których zostało mi już tylko na kilka użyć. Z ciężkim sercem schowałam buteleczkę do szafki nad zlewem i wyszłam do gościa.
   - Od razu lepiej. Dziś przyjdą oglądać tę ruderę, jeśli ją sprzedamy, to będziemy mogli wdrążyć plan w życie. Masz, twoje dokumenty - podał mi dowód osobisty i paszport. Zerknęłam na nie i skrzywiłam się.
   - Serio, Malfoy? Alison Black? Nie popisałeś się oryginalnością... - wzruszył ramionami. Zerknęłam w jego dokumenty, kiedy położył je na ławie i ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę, ale zaraz ją zamknął, widocznie przestraszył się panującej tam pustki.
   - Nie masz nic do jedzenia?
   - Och, Caleb! Tak cię przepraszam, pysiaczku! Zasiedziałam się dziś u Mary i nie zrobiłam zakupów. Wiesz jaką piękną sofę kupiła do salonu? W życiu nie widziałam piękniejszej! Misiu, my nie możemy być gorsi, musimy mieć jeszcze ładniejszą! - niemal tupnęłam nogą. Malfoy spojrzał na mnie z politowaniem.
   - Nieźle, Granger. To na prawdę ma szansę się udać!
   Tydzień później siedziałam na pokładzie samolotu do Nowego Jorku i wciąż nie mogłam w to wszystko uwierzyć! Bilety kupiliśmy za pieniądze, które Malfoy dostał za sprzedaż mieszkania. Resztę zabraliśmy ze sobą, by wdrążyć plan w życie. Nie było tego zbyt wiele, ale jeśli udałoby nam się dobrze nimi gospodarować, na pewno by starczyło na wszystko. Tylko, o ironio, czy dwoje bankrutów, którzy stracili swoje majątki, mogło zarządzać tak małą sumą, by przeżyć i jeszcze wyjść z tego na plusie? Nie chciałam studzić Malfoy'owi jego entuzjazmu, dlatego siedziałam cicho. Patrzyłam w okno i zastanawiałam się jak to wszystko się potoczy, kiedy głos stewardessy oznajmił, że lądujemy za dziesięć minut.
   Nowy Jork był brzydszy niż myślałam. Równie ponury jak Londyn i tylko zarys Statuy Wolności sprawiał, że wiedziałam gdzie jestem. Wynajęliśmy sobie mały domek, w którym mieliśmy zamieszkać na czas pobytu w Ameryce. Mały, ale przytulny. W środku była jedna sypialnia, mała kuchnia, łazienka i salonik, w którym stała zniszczona, wytarta kanapa i pusty regał na książki. Nie było pieniędzy żeby coś tu zmienić, zresztą, nie było też sensu, bo i po co? To tylko chwilowe mieszkanie, wmawiałam sobie. Rozpakowując swoje ubrania do rozwalającej się komody, z całej siły powstrzymywałam łzy. Nie chciałam płakać, jednak na widok uschniętej paprotki stojącej w rogu pokoju, rozkleiłam się jak mała dziewczynka.
   - Granger, nie widziałaś mojego... - widząc mnie beczącą, skuloną na łóżku i rzucającą obelgami w stronę komody, Malfoy cofnął się i wrócił do salonu. Tego dnia więcej już się nie widzieliśmy. Spał w salonie, a ja z sypialni wyszłam dopiero następnego dnia, kiedy wypłakałam wszystkie żale. Z nową energią wzięłam szybki prysznic, założyłam błękitne szorty, białą, luźną koszulkę i sandałki na koturnie. Włosy spięłam w wysokiego koka, a rzęsy musnęłam tuszem. Malfoy smażył jajecznicę.
   - Witaj, Ali. Zjesz ze mną? - zapytał.
   - Co?
   - No dalej, Granger. Musimy grać, żeby się przyzwyczaić do nowej roli. Nie możemy palnąć żadnej gafy - mówiąc to nałożył jajka na talerz i podał mi do ręki. Mruknęłam coś w podziękowaniu i siadłam na kanapie. Śniadanie, choć nie wykwintne, było całkiem smaczne.
   - Dzisiaj musimy założyć sobie konta w banku. Umówiłem nas na spotkanie w tej sprawie o 12:00 - kiwnęłam głową, że rozumiem i odpłynęłam w myśli. Ocknęłam się, gdy poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
   - ... się, ty głupia krowo! - warknął Malfoy. Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc. Westchnął.
   - Prosiłem cię, żebyś się przesunęła, do ciężkiej cholery! Ta kanapa jest bardzo mała, a ty rozwaliłaś się na niej jak na leżaku. No dalej, na Salazara!
   - Dlaczego po prostu jej nie powiększysz za pomocą zaklęcia, dupku?
   - Merlinie, Granger, czy ty na prawdę jesteś taka durna, czy tylko udajesz? Nie możemy używać magii, żeby nikt nas nie namierzył. Po pierwsze, udajemy małżeństwo Black'ów, a po drugie nasi przyjaciele od długów siedzą nam na ogonie, a ja nie mam ochoty na ich towarzystwo, póki nie załatwimy kasy. Chciałbym ci tylko przypomnieć, że Alison i Caleb Black nie istnieją i dziwne by było, gdyby tutejsze Ministerstwo zarejestrowało czary rzucane przez Black'ów, z różdżek Granger i Malfoy'a.
   - Dobra, po prostu zapomniałam...
   - Nie słuchałaś mnie, kiedy ci to tłumaczyłem - wytknął, a ja nie mogłam zaprzeczyć. Pusty talerz postawiłam na ławie i odpaliłam papierosa. Malfoy w szybkim tempie zjadł swoją porcję, a talerz postawił na moim.
   - Ty zmywasz - rzucił, a ja przeklęłam go w myślach. Wyjął mi z dłoni mojego papierosa, tym samym zmuszając mnie do sprzątnięcia. Niechętnie skierowałam się w stronę kuchni, by umyć naczynia.
   Wychodząc z banku postanowiliśmy wstąpić do małego marketu po zakupy. Chleb, masło, dżem, mleko i woda. Gdzie, na Merlina, podział się łosoś, kawior, szpinak i szampan? Na obiad zamówiliśmy pizzę, którą zjedliśmy oglądając American Horror Story.
   - Przypominasz mi Constance - zawyrokował, a ja zerknęłam na niego krzywo. Spojrzałam na ekran, gdzie owa bohaterka stała u podnóża schodów i paląc papierosa przyglądała się powieszonemu mężczyźnie ze stoickim spokojem. Na jej twarzy widniał pełen kpiny uśmiech. Czy na prawdę byłam do niej podobna?
   - O co ci chodzi? - usiadłam na dłoni, która świerzbiła mnie, by uderzyć w twarz blondyna.
   - Silna, niezależna kobieta, która mimo trudności losu, idzie przez życie z wysoko uniesioną głową. Kobieta, której wizytówką jest papieros i niezłomność.
   - Mało o mnie wiesz, Malfoy, więc mnie nie oceniaj - burknęłam.
   - Pomyliłem się? - jego pytanie sprawiło, że zagryzłam zęby. Odpaliłam papierosa, a paczką rzuciłam w irytującą imitację czarodzieja siedzącą obok mnie. Spojrzał na mnie prawie z wyrzutem i również odpalił papierosa. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy dym wypełnił jego płuca. On uwielbiał mnie wkurzać.
   Wieczorem nadal siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy filmy. Telewizor był bardzo mały i wyglądał jak żywcem wyjęty z lat siedemdziesiątych. Dobrze, że chociaż odbierał w kolorze. Nasz plan mięliśmy rozpocząć dopiero za tydzień, więc mieliśmy dużo czasu by się nudzić, albo pozabijać. Nie umiałam rozmawiać z Malfoy'em jak z człowiekiem, bo nikt tak jak on mnie nie irytował. Ja chyba też drażniłam mojego towarzysza niedoli, ale on znacznie lepiej radził sobie ze stresem.
   - Może pójdziemy na spacer? - zapytał nagle.
   - Nie.
   - A może w coś pogramy?
   - Nie.
   - To może pójdziemy do centrum pojeździć meterem?
   - Metrem. Nie, nie pójdziemy - burknęłam oschle, chociaż jego pomyłka mnie rozśmieszyła.
   - Granger, wyluzuj!
   - Ja jestem wyluzowana...
   - Bardzo - sarknął i wstał z kanapy, a potem po prostu wyszedł. Nie ukrywam, wystraszyłam się. Bałam się, że przez moje oschłe zachowanie odpuścił sobie, a ja zostanę tu sama. Bo niby jak miałabym wrócić do domu? Merlinie, dlaczego ja jestem taką kretynką? Odkąd straciłam swój majątek rzeczywiście zrobiłam się zgorzkniała, przez swoje zachowanie moi dawni przyjaciele odwrócili się ode mnie. Nosiłam w sercu żal po nich i nie umiałam im wybaczyć odejścia, ale teraz zrozumiałam. Mieli po prostu dość rozkapryszonej, narzekającej, wiecznie naburmuszonej idiotki, która przez własną głupotę doprowadziła do takiego stanu rzeczy. W tamtym momencie chciało mi się płakać, ale jak na złość, łzy nie chciały lecieć. Swoją złość wyładowałam na ścianie, uderzając w nią z całej siły pięścią. To było głupie, wiem. Ręka zaczęła okropnie boleć, a z kostek poleciała krew. Oczy mi się zaszkliły, ale w tym momencie otworzyły się drzwi do mieszkania, a ja wystraszona odwróciłam się w stronę wejścia. Z ulgą zarejestrowałam Malfoy'a wchodzącego do środka, i nie ukrywam, miałam ochotę rzucić mu się na szyję. Pierwszy raz w życiu ucieszyłam się na jego widok. Chłopak spojrzał na mnie dziwnie, a gdy zobaczył rozwaloną dłoń, westchnął ciężko i przywołał mnie na kanapę. Posłusznie usiadłam, a on wodą oczyścił moją dłoń i zabandażował.
   - Jutro na obiad zjemy chleb z masłem, ale dzisiejszy wieczór zapowiada się lepiej - mówiąc to wyciągnął z reklamówki litrową butelkę whisky. Uśmiechnęłam się pod nosem i przyniosłam z kuchni dwie szklanki. Tej nocy coś się zmieniło. Piliśmy do rana, a nasze rozmowy pierwszy raz były luźne i swobodne, pozbawione większych zgryźliwości. Tym gestem Malfoy pokazał klasę, niechętnie, ale musiałam przyznać, że jest całkiem "spoko".
   Pięć dni później wybraliśmy się na targ po zakupy. Chcieliśmy kupić trochę owoców i warzyw, tydzień już się kończył, a my całkiem nieźle staliśmy z gotówką. Mogliśmy trochę zaszaleć. Tego dnia miałam na sobie sukienkę Alexandra McQueen'a kupioną na kilka dni przed stratą pieniędzy. Była śliczna. Mocny różowy kolor materiału przecinały bordowe kwiaty z niewielką ilością pomarańczowych liści. Na nogach miałam białe sandałki na obcasie. Staliśmy przy wielkim koszu z jabłkami, kiedy usłyszałam za sobą głos.
   - Hermiona? To na prawdę ty? - odwróciłam się w stronę mówiącego, modląc się żeby to nie był on. Moje modlitwy nie zostały spełnione i przede mną stał James. Mój były chłopak, którego rzuciłam trzy lata temu, kiedy kilkakrotnie uniósł na mnie rękę. Na jego widok przeszedł mnie dreszcz i odruchowo złapałam Malfoy'a za rękę. Ten drugi spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc.
   - Nie mogę uwierzyć, że znowu cię widzę! Jesteś taka piękna... Co powiesz na jakąś kolację? - zapytał niewzruszony, a mnie tak sparaliżowało, że nie byłam w stanie powiedzieć słowa.
   - Granger, mówię do ciebie! - jego ton przybrał na ostrości, James nie lubił być ignorowany.
   - Ona nie nazywa się już Granger, frajerze. I na żadne kolacyjki nie będziesz mojej żony zabierał, więc zjeżdżaj stąd, przygłupie! - Malfoy mnie obronił. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak mój eks odszedł. Draco zapłacił za nasze zakupy i ruszyliśmy do domu, gdzie od razy rzuciłam się na kanapę i schowałam twarz w poduszkę.
   - Tylko mi nie mów, że będziesz wyć - jęknął, a ja spojrzałam na niego zza moich loków. Uśmiechał się do mnie jednocześnie rozpakowując siatki.
   - Odeszłam od James'a trzy lata temu, kiedy któryś raz z rzędu podniósł na mnie rękę. Uderzył mnie tak mocno, że musiałam mieć założone szwy. Stwierdziłam, że jestem ponad to, więc odeszłam od niego. Ale on mnie nachodził, wysyłał kwiatki, przychodził pod dom, krzyczał pod oknem, aż w końcu zaczął wysyłać pogróżki. Musiałam się wyprowadzić, więc kupiłam nowy dom i zaczęłam całkiem inne życie. A potem wszystko straciłam... - wydusiłam z siebie.
   - Żaden prawdziwy mężczyzna nie unosi ręki na kobietę. To zwykły damski bokser, Granger.
   - Wiem - mruknęłam odpalając papierosa.
   Tak długo oczekiwany przez nas dzień w końcu nastał. Ten tydzień sprawił, że zaczęliśmy się z Malfoy'em tolerować. Muszę przyznać, że bywał sympatyczny, kiedy nie był irytujący. Tego dnia Malfoy był wyjątkowo przygaszony, musiał się bardzo denerwować. Założyłam czarną sukienkę do kolan, na szyję złotą kolię, a na nogi czarne szpilki. W ręku dzierżyłam białą kopertówkę, do której włożyłam moje papierosy, nowe dokumenty i różdżkę. Draco ubrał się w dobrze skrojony garnitur, w którym wyglądał na prawdę bosko. Oczywiście nie powiedziałam mu tego.
   - Jak wyglądam? - zapytał poprawiając krawat.
   - Szału ni ma, ale nie jest najgorzej - odwróciłam się do niego tyłem, by ukryć uśmiech błąkający się na ustach.
   - Granger, to jeszcze raz. Moja firma jest bardzo zadłużona, ale jeśli wejdziemy w spółkę z kimś o ogromnym budżecie, mamy szansę podnieść się z dna. Jednakże nazwisko Malfoy aktualnie kojarzy się z bankructwem, stąd nowa tożsamość. Ta kobieta, do której idziemy, ceni sobie wartości rodzinne. Jeśli zauroczy ją nasza "miłość", mamy szansę na podpisanie z nią kontraktu. Podobno to bardzo miła staruszka. Za twoją pomoc w odratowaniu mojej firmy, daję ci przez dwa lata połowę zysków, a kolejny rok trzydzieści procent. Wszystko jasne? - kiwnęłam głową. Usłyszeliśmy klakson oznajmiający, że taksówka już podjechała. Jadąc w umówione miejsce miałam serce w gardle. Okropnie się stresowałam. Kiedy zatrzymaliśmy się przed ogromną willą, poczułam ogłuszająca falę mdłości. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
   - Chyba nie dam rady - szepnęłam. Malfoy ujął moją dłoń i lekko ją ścisnął dodając mi otuchy.
   - Dasz radę, bo jak nie ty, to kto? Nie znam silniejszej od ciebie kobiety, Granger. Chodź, idziemy - nie wiem jak to zrobił, ale zmobilizował mnie. Drzwi otworzył nam majordomus i zaprowadził do salonu, gdzie oczekiwała na nas właścicielka. Na nasz widok podniosła się od stołu i uśmiechnęła szeroko.
   - Państwo Black, miło mi was gościć - wymieniła z Draconem uściski dłoni, a mnie przytuliła. Usiedliśmy przy stole.
   - Nazywam się Rosalie Eunice Grant. Czy mogę się do państwa zwracać po imieniu? - przystaliśmy na jej prośbę, musieliśmy być mili.
   - Alison, może opowiesz mi coś o was? - na takie pytanie nie byłam przygotowana. Czułam na twarzy uderzenie gorąca, a w brzuchu zaczęły trzepotać niewidzialne motyle - nie było to jednak przyjemne uczucie.
   - Cóż, droga pani Grant. Ja jestem gospodynią domową. Właściwie pracuję w maleńkiej księgarni w centrum Londynu, ale tylko kilka godzin dziennie, ponieważ Caleb uważa, że jako jego żona nie powinnam pracować. Mój mąż jest nieco staroświecki, ale przy tym na prawdę kochany. Dba o mnie i zawsze sprawia, że czuję się dowartościowana i kochana. Codziennie kupuje mi kwiaty - moje ulubione lilie. Wieczorami włącza muzykę i pijąc wino rozmawiamy. To nasz rytuał, dzięki któremu nasz związek jest taki trwały. Ja staram się być żoną doskonałą, gotuję mu jego ulubione dania, piekę ciasta i babeczki, które lubi i dbam o nasz dom - wyrzuciłam z siebie ten stek kłamstw. Nie wiem nawet skąd mi to przyszło do głowy, bałam się tylko, żeby gdzieś się w tym wszystkim nie pogubić.
   - Wyglądacie na szczęśliwą parę, a to coś cudownego. Jak się poznaliście? - tym razem zwróciła się do Malfoy'a.
   - Oboje z Ali chodziliśmy do prywatnej szkoły. Pochodziliśmy z różnych warstw społecznych, więc generalnie nie przepadaliśmy za sobą. Na trzecim roku...
   - Pokochaliście się? - wtrąciła rozmarzona kobieta.
   - Nie, właściwie to znienawidziliśmy się jeszcze bardziej. Alison i ja droczyliśmy się ze sobą, a ona złamała mi nos. Dopiero rok później, kiedy jako przewodniczący szkoły, musieliśmy zatańczyć razem na balu, coś między nami zaiskrzyło. Od piątej klasy jesteśmy parą.
   - Niesamowita historia. Wspaniała... - zachwycała się pani Grant, a ja uświadomiłam sobie, że do tej pory wstrzymywałam oddech. - A dzieci? Macie dzieci? - tym pytaniem zaskoczyła nas oboje. Widziałam szok wymalowany na twarzy blondyna.
   - Od dwóch lat się staramy o dziecko, ale bezskutecznie. Powoli zaczynamy myśleć o adopcji - wypaliłam cicho, chcąc brzmieć jak kobieta załamana wizją braku możliwości urodzenia własnego potomstwa. Rosalie spojrzała na mnie smutno.
   - Kochana moja Alison, widzę że łączy nas tak wiele. Ja też byłam kurą domową i uważam, że to było najlepsze co mogłam zrobić, bo dzięki temu miałam czas dla mojej rodziny. Widzisz, ja także nie mogłam mieć dzieci, więc z Rufusem adoptowaliśmy kilkumiesięczną dziewczynkę. Niestety, moja biedna Maddie zmarła w wieku piętnastu lat.
   - Och! Tak mi przykro, pani Grant - mój głos autentycznie się załamał. Zrobiło mi się żal tej kobiety.
   - No cóż, moi mili. Moje warunki są następujące: swoją część udziałów kupuję za 650.000 funtów. Z firmą nie chcę mieć nic wspólnego, oprócz zysków. Jestem stara i bogata, dlatego chcę tylko dwadzieścia procent zysków. No, a teraz dajcie mi ten dokument...

   Kiedy tydzień później znowu siedziałam w tej obskurnej spelunie, nie mogłam doczekać się spotkania z Wilkins'em. To miał być ostatni raz, kiedy muszę oglądać jego paskudą gębę. Zauważyłam go zmierzającego w moją stronę z kuflem piwa. Dupek. Nie rozumiałam, jak mógł pić w tym miejscu cokolwiek. Odpaliłam papierosa i patrzyłam na niego w obrzydzeniem. Uśmiechnął się do mnie obleśnie, siadając na przeciwko. Rzuciłam w jego stronę sakiewkę i wstałam.
   - Nie było miło cię poznać, Wilkins. Masz tu te swoje pieprzone 40.000 galeonów i znikaj z mojego życia. Nie do zobaczenia, dupku - rzuciłam na stół niedopałek papierosa i wyszłam z dumnie podniesioną głową. Miałam jeszcze 25.000 funtów, więc mogłam zacząć życie od nowa. Chciałam sprzedać moją kawalerkę i kupić mały dom, który kiedyś mogłabym zamienić na jeszcze większy. Na następne trzy lata miałam zapewniony stały przypływ gotówki, więc wiedziałam, że powoli stanę na nogi. Wróciłam do domu i chciałam wziąć szybki prysznic, ale siedzący na kanapie Malfoy mi to uniemożliwił.
   - Co ty tu robisz? - zapytałam.
   - Przyszedłem na kawę - rzucił w moim kierunku złotą paczką, którą złapałam w locie. Była to ziarnista kawa do ekspresu firmy Royal. Moja ulubiona. Ta niewielka paczka kosztowała sto funtów. Nareszcie miałam poczuć smak prawdziwej kawy w ustach. Z uśmiechem na twarzy przeszłam do kuchni, gdzie zajęłam się przygotowaniem napoju. Z lodówki wyjęłam zrobiony wcześniej sernik na zimno, a z szafki wyciągnęłam różnego rodzaju ciastka i cukierki. Usiedliśmy przy ławie i równocześnie wyjęliśmy papierosy, Draco wreszcie miał swoją paczkę.
   - Wreszcie grube papierosy, co? - zapytałam zaciągając się dymem.
   - Yhym. No dobra, Granger... Powiedz mi co dalej?
   - No jak to co? Ty wrócisz do swojego nowego, pięknego domu, włączysz jakąś arię operową na gramofonie, nalejesz sobie szklankę Ognistej Whisky z 1785 roku i zjesz kozi serek z foie gras. Ja natomiast zostanę tutaj, wypiję jeszcze jeden kubek tej pysznej kawy, zjem pizzę z kurczakiem i pójdę spać słuchając brzęczenia muchy na suficie.
   - Jesteś szalona - zaśmiał się, a ja ma zawtórowałam.
   - Dziękuję, za twoją pomoc, Granger. Byłaś mi nieoceniona - skinęłam głową, na znak przyjęcia podziękowań. I znowu odpłynęłam w myśli. Zastanawiałam się jak to wszystko się znowu zmieniło. Nie mogłam także uwierzyć, że moje relacje z Malfoy'em były stosunkowo poprawne, i że w tym momencie piliśmy sobie kawę, rozmawiając przy tym spokojnie. Kolejny raz ocknęłam się czując na ramieniu jego rękę.
   - ... mnie, ty głupia krowo? - blondyn niemal potrząsał moim ramieniem. Roześmiałam się, gdyż uświadomiłam sobie, że podobna sytuacja już raz miała miejsce.
   - Zamyśliłam się. Co mówiłeś?
   - Pytałem czy ze mną zamieszkasz?


   Od tamtego dnia minęło już pięć lat. Sama nie wiedziałam, kiedy ten czas tak szybko zleciał. Nadal pracowałam w małej księgarni, chociaż nie musiałam. Dzięki pani Grant wyszłam na prostą. Znowu mieszkałam w pięknym domu z basenem, miałam świetny samochód i nosiłam ubraniach od projektantów. Po pracy chciałam wstąpić do Munga po wyniki moich badań, które robiłam kilka dni temu. Sympatyczna kobieta w recepcji wydała mi kopertę z wynikami, a ja ruszyłam do domu. Po drodze otworzyłam kopertę i poczułam jak serce podchodzi mi do gardła. Moje życie kolejny raz miało się zmienić, chociaż nie byłam gotowa na takie zmiany. Ledwo zdążyłam przyzwyczaić się, że odzyskałam swoje stare życie. W domu rzuciłam się na skórzany fotel, nalałam sobie lemoniadę do kieliszka i włączyłam arię operową na gramofonie. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do mojego mieszkania.
   - Malfoy, co ty tu robisz? - zapytałam przestraszona.
   - Mieszkam? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Zaraz za nim do salonu wbiegła dwuletnia dziewczynka o prawie białych lokach i brązowych oczach.
   - Mamusiu, ziobać cio mi tatuś kupił! - pisnęła i podbiegła do mnie z czymś różowym na jej małej dłoni.
   - Co to jest, Ali?
   - Nasyjnik, któly daje się komuś kogo baldzo kochas.
   - Jest piękny, córeczko - pocałowałam moje małe szczęście w czółko. Alison pobiegła do swojego pokoju, a Malfoy podszedł do mnie i pocałował mnie w usta. Mocno wtuliłam się w jego tors, zastanawiając się jak mu powiedzieć o tym czego się dziś dowiedziałam.
   - Coś nie tak, kochanie? - zapytał wyczuwając mój nastrój.
   - Jestem w ciąży.
   Miesiąc później poszliśmy z Draconem do Munga na badanie. Chcieliśmy poznać płeć dziecka i zacząć przygotowywać się do kolejnej zmiany w naszym życiu. Gabinet był pomalowany na biało, a lekarz, który mnie badał był sympatycznym, czarnoskórym mężczyzną, z długim wąsem.
   - Ciąża rozwija się prawidło, dzieci są zdrowe. Przewidywany termin porodu na 20 marca.
   - Zaraz, zaraz... jak to dzieci? - zapytałam.
   - To nie mówiłem wcześniej? Urodzi pani trojaczki - mężczyzna uśmiechnął się wesoło, a Malfoy zemdlał. Dzieci na świat przyszły 18 marca, dwa dni przed planowanym terminem. Patty i Scorpius mieli blond włosy i szare oczy, tylko Maya była moją małą, wierną kopią. Miała brązowe loczki i czekoladowe oczy. Kiedy nasze maleństwa ujrzały świat po raz pierwszy, Malfoy oczywiście zemdlał.

In the end we'll all become stories

Ta miniaturka powstała już jakiś czas temu specjalnie do publikacji na blogu Venetii Noks i nadal tam siedzi, ale postanowiłam wrzucić ją też tutaj :) 
Zapraszam do czytania :)


- Musisz się ukryć - wyszeptał między pocałunkami.
Dziewczyna odsunęła się od niego.
- Przerabialiśmy to już milion razy - nie mogę. Muszę pomóc Harry'emu, przecież dobrze o tym wiesz.
- Potter da sobie radę sam, Hermiono, jest dużym chłopcem. - powiedział patrząc jej w oczy i czule dotykając dłonią jej policzka.
- To nie jest takie proste, Draco. Ja muszę z nim iść. - zacisnął usta i zabrał rękę.
- Dlaczego?
Jęknęła. Znowu zaczynali ten sam temat.
- Nie mogę ci powiedzieć. Dumbledore...
- To już słyszałem, Hermiono. Powiedz mi prawdę. - odwróciła wzrok pod wpływem jego spojrzenia - jak zwykle było pełne wyczekiwania.
- Nie mogę, przecież wiesz. - złapała go za rękę, a on prychnął zirytowany i wyrwał jej się.
- Nie ufasz mi, Miona.
- Oczywiście, że ci ufam. Ale... Lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedział.
- A dla ciebie byłoby lepiej, gdybyś się ukryła. - warknął i odwrócił się do niej plecami.
- Mówiłam już - nie mogę. Przestań zachowywać się jak dziecko! - zirytowana podniosła głos.
Odwrócił się gwałtownie i oparł ręce o ścianę po obu stronach jej głowy. Oparł swoje czoło o jej.
- Po prostu się o ciebie martwię, Granger. - powiedział cicho.
- Wiem. - westchnęła, a on nachylił się i pocałował ją w szyję. - Ja o ciebie też. Szczególnie wtedy, kiedy znikasz w pokoju życzeń...
- To zupełnie co innego.
- Nieprawda, to dokładnie to samo. Nawet nie chcesz mi powiedzieć, co robisz...
- Bo tak jest bezpieczniej. - chciała coś dodać, ale jej na to nie pozwolił. - Zostawmy to już. Na dzisiaj. Cieszmy się tą chwilą. - westchnęła i pokiwała niechętnie głową – wiedziała, że i tak z nim nie wygra, oboje byli tak samo uparci. Pocałował ją delikatnie w usta. 

***
Hermiona siedziała w pokoju wspólnym Gryfonów i kończyła pisać esej na transmutację, kiedy przez dziurę pod portretem przeszedł blady jak ściana Harry.
- Co się stało? - zapytała, kiedy tylko usiadł obok niej na kanapie.
- Ja... Hermiono... W tej książce... - jąkał się autentycznie przerażony chłopak.
- Harry, o co chodzi? - zaniepokojona zmarszczyła brwi.
Odpowiedział jej dopiero po chwili.
- W tym podręczniku Księcia Półkrwi było zapisane zaklęcie... Dzisiaj go użyłem... Na Malfoy'u. Natknąłem się na niego przypadkiem, zaatakował mnie, a ja nawet nie pomyślałem i je rzuciłem, wtedy on zaczął krwawić i... - mówił dalej, jednak Hermiona już go nie słuchała.  
Walczyła ze łzami napływającymi jej do oczu. Łzami strachu, smutku, złości i bezradności. Nawet nie mogła nic zrobić. Nie mogła do niego pobiec, bo nikt o nich nie wiedział. Nie mogła się rozpłakać, bo nikt o nich nie wiedział. Nie mogła z nikim o tym porozmawiać, nie mogła oczekiwać współczucia i wsparcia, bo nikt o nich nie wiedział. 
- Hermiono, muszę się pozbyć tej książki. - przebiło się do niej ostatnie zdanie wypowiedziane przez Pottera. 
Wzięła głęboki oddech.
- Tak, Harry. Musisz. - pochyliła się nad swoim esejem, żeby ukryć za kurtyną włosów twarz, po której, mimo jej starań, popłynęło kilka łez. - Idź teraz, im szybciej tym lepiej.
- Ale gdzie, Hermiono?
- W pokoju życzeń. - powiedziała łamiącym się głosem pierwsze, co wpadło jej do głowy. - Idź, Harry. 
Chłopak wziął swoją torbę z książkami i kiedy tylko wyszedł z pokoju wspólnego, Hermiona zebrała swoje rzeczy i poszła do swojego dormitorium. Zasunęła zasłony wokół swojego łóżka i zwinęła się na nim w kłębek. Teraz mogła spokojnie dać upust emocjom i pozwolić łzom płynąć. 

***
Kilka godzin później, kiedy współlokatorki Hermiony już spały, a pokój wspólny dawno opustoszał, młoda gryfonka rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i po cichu wymknęła się przez dziurę pod portretem.  Aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń ruszyła po ciemku w stronę lochów. Drogę i tak znała już na pamięć - w ciągu ostatniego roku pokonała ją tyle razy, że nogi same ją prowadziły. Szeptem wypowiedziała hasło do pokoju wspólnego Slytherinu i na palcach weszła do środka. Na szczęście pomieszczenie było puste, więc szybko przemknęła po schodach do części, w której sypiali chłopcy, a później wybrała ostatnie drzwi na końcu korytarza. Otworzyła je i wślizgnęła się do dormitorium Draco, zamykając je bezszelestnie. Podeszła do łóżka, na którym leżał i westchnęła cicho. Był jeszcze bledszy niż zwykle, a jego włosy były zlepione od potu i krwi, ale wyglądał raczej spokojnie. Zdjęła z siebie zaklęcie kameleona i przysiadła obok niego na miękkiej, zielonej pościeli. Delikatnie pogłaskała go dłonią po policzku. Pod wpływem jej dotyku, otworzył oczy. 
- Miona... - zaczął, patrząc na nią.
- Ciii... - szepnęła przykładając palec do jego ust. - Musiałam sprawdzić, jak się czujesz, Harry o wszystkim mi powiedział.
- Ten sukin... - chciał zwyzywać Potter'a, próbując usiąść na łóżku, ale przerwał mu atak kaszlu.
- Nic nie mów. - powiedziała z powrotem popychając go delikatnie na poduszki i wyczarowała szklankę wody, którą natychmiast mu podała. - To co zrobił było głupie, nie mam zamiaru zaprzeczać, ale nie chciał tego i był przerażony, kiedy przyszedł do pokoju wspólnego.
- Zawsze go bronisz. - skrzywił się, a później napił się odstawił naczynie. 
- Nie bronię go, stwierdzam fakt. - dotknęła jego twarzy i spojrzała na niego zmartwiona. - Strasznie się o ciebie bałam, nie wiedziałam, co się dzieje po tej klątwie, a nawet nie mogłam przyjść do ciebie od razu, ani zapytać Snape'a... - łzy bezradności znowu popłynęły po jej policzkach.
Cała złość na Wybrańca uleciała z Draco, który przyciągnął ją do siebie i przytulił nie zważając na nieprzyjemne pieczenie w miejscach, gdzie zaklęcie poprzecinało mu skórę.
- Już jest w porządku. - powiedział głaszcząc ją kojąco po plecach. - Snape mnie połatał, nie płacz... - pocałował ją w czoło i posunął się na łóżku, żeby zrobić jej więcej miejsca. Chwilę później nakrył ich oboje kołdrą.
- Zostaniesz dzisiaj. - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale ona i tak pokiwała głową. 
- Poczekaj. - powiedziała cicho i wyciągnęła różdżkę. Wymruczała pod nosem odpowiednie zaklęcie i zaraz jego włosy były czyste. Przeczesała je palcami. - Tak lepiej. 
Uśmiechnął się do niej lekko, a ona, odłożywszy różdżkę na stolik, ułożyła wygodnie się na jego ramieniu. 
- Na pewno nic cię nie boli? - wyszeptała jeszcze, patrząc na niego uważnie.
- Tylko głowa. - odparł, pomijając resztę, żeby jej bardziej nie martwić. - Jak się wyśpię to mi przejdzie. 
Skinęła głową i zamknęła oczy. 
- Nie rób mi tego więcej. - poprosiła.
- Nie będę. - obiecał i po chwili oboje odpłynęli.

***
Severus Snape przemierzał korytarze Hogwartu, a jego czarna peleryna, jak zwykle powiewała za nim. Kiedy wkroczył do pokoju wspólnego Ślizgonów, poranne rozmowy jego podopiecznych ucichły, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko skierował się do sypialni swojego chrześniaka. Miał zamiar sprawdzić jak się czuje i przekazać mu, że zwolnił go z dzisiejszych lekcji, ale kiedy otworzył drzwi stanął jak wryty. Na łóżku, stojącym na środku pokoju, tuż obok młodego Malfoy'a leżał nie kto inny, jak Hermiona Granger. Jakby tego było mało, para obejmowała się, szczelnie okryta kołdrą. Kiedy szok minął, pomyślał, że w gruncie rzeczy młody, jak zwykł mówić o Draconie, nawet nieźle wybrał - dziewczyna była inteligentna i cały czas przypominała mu Lily. Zdobył się nawet na lekki uśmiech, kiedy chłopak przyciągnął Gryfonkę bliżej siebie. Patrzył na nich przez dłuższą chwilę, a później zamknął za sobą drzwi i odchrząknął znacząco. Śpiący Ślizgon otworzył oczy i rozejrzał się nerwowo, a gdy jego wzrok natrafił na mistrza eliksirów zamarł z przerażeniem na twarzy.
- Severusie, ja... - zaczął, ale urwał, bo właściwie nie miał pojęcia, co ma mu powiedzieć.
- Ty co, Draco? - zapytał rozbawiony nauczyciel. - Spokojnie sobie spałeś, a ona przekradła się przez pół zamku i władowała ci się do łóżka?
- Ciszej. - syknął Malfoy, widząc, że dziewczyna poruszyła się niespokojnie i mruknęła coś przez sen. - To nie było tak...
- No to jak było? - Snape świetnie się bawił denerwując w ten sposób chrześniaka.
- Przyszła, bo Potter powiedział jej, co się stało. - powiedział krzywiąc się na dźwięk nazwiska Złotego Chłopca.
- I mam uwierzyć, że Granger nagle zaczęła się o ciebie martwić, tak? A ty w tej samej chwili stwierdziłeś, że chciałbyś spać z nią w jednym łóżku, obejmować ją...
- Nie. - zirytował się Malfoy ciut za głośno, bo dziewczyna znowu zaczęła się kręcić. - Nie. - powtórzył ciszej, głaszcząc ją po plecach. Mistrz eliksirów spojrzał na niego wyczekująco, a on wziął głęboki oddech. - Spotykamy się prawie od roku. Nikt o tym nie wie, znaczy nie wiedział do dzisiaj - spojrzał na niego znacząco. - i nikt nie może się dowiedzieć. Tak będzie dla niej bezpieczniej. Wolę nie myśleć, co zrobiłby mój ojciec, gdyby... - urwał i popatrzył na dziewczynę z nieznaną Severusowi czułością.
- Rozumiem. - powiedział profesor, czym wprawił Malfoy'a w osłupienie.
- Rozumiesz? - zapytał zdziwiony.
- Tak, Draco, rozumiem. Wbrew pozorom mam serce...
Hermiona wybrała sobie dokładnie ten moment na przebudzenie i ziewnęła przeciągle, otwierając oczy. Tak samo jak młody Ślizgon zamarła na widok nauczyciela stojącego przed nimi, tylko, dla lepszego efektu, miała jeszcze szeroko otwarte usta.
- Dzień dobry, panno Granger. - powitał ją rozbawiony Snape.
Dziewczyna spoglądała zszokowana to na niego, to na Dracona, który po chwili wyszeptał jej do ucha:
- Zamknij buzię, Miona. - co też zaraz uczyniła, mimo że z jej oczu wciąż nie znikało zdziwienie. - On nikomu nie powie.
- Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem.
- Tak. - powiedział cicho Severus. - A teraz, panno Granger, proszę rzucić na siebie zaklęcie kameleona i idziemy. Widzę, że Draco czuje się nieźle, więc zostaje mi tylko panią odprowadzić.
Gryfonka spojrzała niepewnie na Draco, a kiedy on kiwnął głową wykonała polecenie mistrza eliksirów. Wyszli z dormitorium Malfoy'a i ruszyli w stronę pokoju wspólnego. Kiedy byli już przy wyjściu opiekun Slytherinu o czymś sobie przypomniał.
- Draco nie będzie dzisiaj na lekcjach, ktoś musi zrobić dla niego notatki. Parkin... - zaczął widząc, jak ręka Ślizgonki wystrzela w powietrze, ale urwał i zmienił zdanie, kiedy usłyszał cichy syk z lewej strony, który ewidentnie należał do Hermiony. - Zabini, zajmij się tym.
Był święcie przekonany, że gdyby nie zaklęcie kameleona zobaczyłby, jak na twarzy Gryfonki wykwita złośliwy uśmiech. 

***
Większość uczniów zmierzała do Wielkiej Sali na kolację. Hermiona martwiła się o Harry'ego. Właśnie przed chwilą powiedział jej, że dzisiaj wieczorem opuści szkołę razem z Dumbledore'em. Szła tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, kiedy na kogoś wpadła.
- Uważaj jak chodzisz. - warknął w jej stronę Draco, ale w jego oczach nie było złości. Przecież tylko grał.
- Tobie też by nie zaszkodziło patrzeć, gdzie leziesz. - rzuciła.
- Po kolacji przyjdź do klasy od zaklęć. - szepnął, kiedy wstając zbliżył się do jej ucha.
Prawie niezauważalnie skinęła głową i otrzepawszy spódnicę ruszyła do Wielkiej Sali. Szybko zjadła posiłek i widząc, że Malfoy'a nie ma już przy stole Slytherinu udała się do klasy, w której odbywały się lekcje zaklęć. On już tam czekał. Zablokował drzwi i natychmiast ją pocałował. Zaskoczona dopiero po kilku sekundach odwzajemniła pocałunek. Po chwili Draco podniósł ją i posadził na ławce. Dopiero później się od niej oderwał.
- Miona, musisz mi coś obiecać. - powiedział cicho, patrząc jej w oczy.
- O co chodzi? - zapytała marszcząc delikatnie brwi.
- Dzisiaj w nocy pójdziesz do mojego dormitorium. Zablokuję drzwi od zewnątrz - nikt nie będzie mógł tam wejść. Mnie tam nie będzie, ale pod żadnym pozorem nie wychodź stamtąd do rana.
- Draco, co się dzieje? - teraz już kompletnie nic nie rozumiała. - Czy to ma coś wspólnego z tymi twoimi zniknięciami? Wiem, że chodzisz do pokoju życzeń...
- Nie mogę ci powiedzieć. - jęknął i oparł swoje czoło o jej. - Po prostu musisz mi obiecać, że to zrobisz.
- Ale...
- Nie, Hermiono, nie ma żadnego "ale". - powiedział stanowczo. - Musisz mi to obiecać.
- Dobrze. - westchnęła. - Obiecuję.
Już wtedy wiedziała, że nie ma żadnej możliwości, aby dotrzymała słowa.

 ***
 Tego wieczoru Hermiona znowu przemykała się do lochów ukryta pod zaklęciem kameleona. Draco czekał na nią niedaleko wejścia do pokoju wspólnego i szybko zaprowadził ją do swojej sypialni. Usiadła na łóżku i spojrzała  na niego wyczekująco. 
- Czy teraz powiesz mi w końcu, co się dzieje?
- Nie mogę, Miona. - powiedział zerkając nerwowo na zegar. - Zaraz muszę iść. Obiecaj mi, że stąd nie wyjdziesz. 
- Przecież już ci powiedziałam...
- Obiecaj.
Westchnęła i przewróciła oczami.
- Obiecuję. 
Draco podszedł do niej i pocałował ją delikatnie.
- Kocham cię. - szepnął, a ona zamarła. Po raz pierwszy usłyszała te słowa z jego ust. Nigdy wcześniej sobie tego nie mówili. - Cokolwiek się wydarzy... Pamiętaj o tym.
- Ja też cię kocham. - powiedziała, kiedy już otrząsnęła się z szoku.
Chwilę później wyszedł. Hermiona słyszała, jak stoi jeszcze pod drzwiami i rzuca zaklęcia. Położyła się na łóżku z ciężkim westchnieniem i przytuliła do twarzy jego poduszkę. Merlinie, jak ona uwielbiała ten zapach! Ułożyła się wygodnie i sięgnęła po swoją torbę, z której wyjęła książkę. 

***
Kilka godzin później postanowiła sprawdzić, dlaczego Draco tak bardzo chciał, żeby została w jego dormitorium. Poza tym zastanawiała się, czy Harry już wrócił. Wstała z łóżka i rzuciła na siebie zaklęcie kameleona, a później otworzyła drzwi, które, ku jej zdziwieniu, nie stawiały żadnego oporu. On jej po prostu zaufał i zablokował drzwi tylko od zewnątrz...
- Granger, a gdzie ty się wybierasz? - rozległ się cichy, spokojny głos. 
Hermiona podskoczyła zaskoczona i spojrzała w kierunku, z którego dochodził. Blaise Zabini stał jakieś dwa metry od niej oparty nonszalancko o ścianę. Czyli jednak nie do końca jej zaufał.
- Nawet nie próbuj udawać, Draco o wszystkim mi powiedział. Wracaj grzecznie do sypialni i czekaj, aż ja albo on po ciebie przyjdziemy.
- Dlaczego mam siedzieć w pokoju? Co się dzieje? 
- Granger, myślę, że Smok wszystko ci wyjaśni, jak już wróci, uważa że tak jest...
- Bezpieczniej, tak, wiem, ale dlaczego? Co jest takiego niebezpiecznego? Co się dzieje, Zabini?
- Nie ja jestem osobą, od której powinnaś się tego dowiedzieć. - powiedział wymijająco. - Wracaj do sypialni. 
- Nie. Nie pójdę tam, dopóki nie powiesz mi, o co, do jasnej cholery, chodzi! - podniosła głos.
- Ciszej, idiotko, bo wszystkich pobudzisz. - zgromił wzrokiem miejsce jakieś pół metra od jej głowy – przecież mimo wszystko nadal jej nie widział. 
- To powiedz mi o co chodzi. - zażądała.
- Nie mogę. 
- W takim razie sama się dowiem. - szepnęła i oszołomiła chłopaka. Ten nie spodziewał się żadnego ataku i nawet nie zdążył uskoczyć. Upadł z impetem na ziemię, a Hermiona mrucząc pod nosem "Sorry, Zabini" pobiegła przed siebie, przeskakując nad jego bezwładnym ciałem.

***
Dopiero, kiedy Hermiona wydostała się z lochów, zobaczyła, że w zamku rozpętało się istne piekło. Cała Sala Wejściowa była w strasznym stanie, sztandary domów nad stołem nauczycieli w Wielkiej Sali płonęły, a drzwi były podziurawione zaklęciami. Draco nie chciał, żeby ona tu była... Czyli musiał o tym wiedzieć. Musiał wiedzieć, że szkoła zostanie zaatakowana. Tylko jeden człowiek mógł to zaplanować... 
- Voldemort - szepnęła. A to musiało znaczyć, że Draco... - On jest śmierciożercą.
Jak na zawołanie z korytarza obok niej wybiegł Malfoy razem ze Snape'em. Młody Ślizgon skierował się w stronę lochów, ale mistrz eliksirów pociągnął  go do wyjścia z zamku. Zatrzymał  się.
- Ona jest w mojej sypialni. - powiedział cicho. - Nie zostawię jej tam, nawet nie wie, co się dzieje. 
- To lepiej dla niej. Chociaż Potter i tak jej pewnie później wszystko opowie, chodź już, musimy iść. 
- Nie zostawię jej tam. - powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu. 
- Granger jest dużą dziewczynką, da sobie radę. Nie możesz po nią teraz wrócić. 
- Ale...
- Tak będzie dla niej lepiej, Draco, będzie bezpieczna. - spojrzał na rozdartego chłopaka ze współczuciem. Wiedział, że oddałby za nią życie, gdyby było to konieczne i wcale mu się nie dziwił. On zrobiłby dla Lily to samo. - Chodź już, zaraz zleci się tu cała banda aurorów i wtedy twoja miłość do Granger nic nam nie pomoże.
Malfoy popatrzył tęsknie w stronę lochów, ale ruszył za Severusem. Hermiona obserwowała tę scenę z mieszanymi uczuciami. On wiedział o tym ataku. Ale równocześnie chciał ją chronić, powiedział jej, że ją kocha. Nie wiedziała już, co o tym wszystkim myśleć. Teraz musiała przełknąć łzy, odłożyć miłość na bok i iść poszukać przyjaciół.

***
Hermiona z ciężkim westchnieniem usiadła na łóżku w swoim pokoju. Rok szkolny się skończył, pogrzeb Dumbledore'a też mieli już za sobą, mogli wreszcie wrócić do domów. Był już wieczór, a ona była naprawdę zmęczona. Przed chwilą musiała opowiedzieć rodzicom, jak minął jej ten rok, pomijając atak śmierciożerców i śmierć Dumbledore'a - nie chciała ich dodatkowo niepokoić. Oczywiście ani słowem nie wspomniała też o swoim związku z Draco. Każda myśl o nim bolała, nie wiedziała, co powinna z tym zrobić. Nie widziała go już od tamtej nocy, od momentu, kiedy Snape kazał mu uciekać. Z jednej strony była na niego wściekła, nienawidziła go za to, że wiedział o ataku na szkołę, że brał w nim udział, jak dowiedziała się później od Harry'ego. Ale z drugiej strony bała się o niego, nie wiedziała, co się z nim dzieje, gdzie jest, czy jeszcze żyje... Pokręciła głową dalej powstrzymując łzy. Nie chciała przez niego płakać. Poszła wziąć prysznic i przebrawszy się w piżamę wróciła do pokoju. Położyła się na łóżku i próbowała zasnąć, ale po godzinie przewracania się z boku na bok dała sobie spokój i wstała, żeby wziąć z regału coś do czytania. Jej wzrok padł na książkę, którą dostała od Malfoy'a na święta. Zapomniała wziąć ją ze sobą z powrotem do Hogwartu i mama musiała odłożyć ją na półkę. Oczy zaszły jej łzami i tym razem już ich nie powstrzymywała. Płynęły po jej policzkach, a później skapywały na podłogę. Po chwili usłyszała za sobą jakiś szelest. Odwróciła się i zobaczyła go. Stał przy oknie, przez które musiał wejść, i patrzył na nią, przygryzając dolną wargę.
- Co ty tu robisz? - zapytała. Chciała, żeby zabrzmiało to ostro, ale głos jej się załamał i nie do końca jej to wyszło.
- Ja... Chciałem ci wszystko wytłumaczyć. - powiedział cicho i spojrzał na nią błagalnie. - Wiem, że spieprzyłem, ale proszę, daj mi szansę. 
- Masz pięć minut, a później masz zniknąć. 
Westchnął i zaczął opowiadać. Mówił jej o tym, że ojciec zagroził mu śmiercią, jeśli nie przyjmie mrocznego znaku, że Voldemort kazał mu zabić Dumbledore'a, a jak nie to zabije jego rodziców, opowiadał jej o wszystkim, nic nie pomijał. 
- Ja... Nie miałem wyjścia, Miona. Wiem, że gdybym był Potterem pewnie szybciej dałbym się zabić, niż to zrobił, ale, zrozum, że to by go nie powstrzymało, a nie chciałem robić tego mojej matce i... Później podtrzymywała mnie myśl, że póki żyję, mogę być z tobą. Nie chciałem jeszcze tego kończyć. To było egoistyczne, wiem o tym...
- Przez ciebie Dumbledore nie żyje! - krzyknęła, a Draco skrzywił się i wyciągnąwszy różdżkę rzucił na pokój silencio. 
- Severus go zabił, Hermiono.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że gdyby nie ty, nie miałby do tego sposobności! Gdyby nie ty banda śmierciożerców nie znalazłaby się w naszej szkole! 
- Wiem i nienawidzę się za to. Nie chciałem tego, uwierz mi. 
- Twoje pięć minut minęło. - powiedziała i odwróciła się do niego tyłem. Nie chciała na niego dłużej patrzeć, bo wiedziała, że jeszcze chwila i mu wybaczy. 
- To co mówiłem tamtego wieczoru, to była... To jest prawda. Kocham cię, Miona. - nic na to nie odpowiedziała. Westchnął. - Czy... Czy możesz chociaż na mnie spojrzeć?
- Nie. - szepnęła, a jej głos lekko zadrżał. Ślizgon podszedł do niej i niepewnie położył jej dłoń na ramieniu. - Nie, przestań. 
- Hermiono, ja naprawdę... Nigdy nie czułem czegoś takiego w stosunku do nikogo. Jesteś jedyną... - mówiąc to stanął przed nią i dotknął jej policzka.
- Przestań. - powiedziała łamiącym się głosem. - Proszę.
- To jest sama prawda, Miona, ja...
- Przestań. Nie mogę tego słuchać.
- Dlaczego? 
- Bo jeśli tak dalej pójdzie, to zaraz ci wybaczę. - wyszeptała to tak cicho, że przez chwilę zastanawiał się, czy sobie tego nie wymyślił. Nie patrzyła na niego.
- To jest jedyne, o co cię proszę. Chcę żebyś mi wybaczyła. Jeśli nie chcesz, to nie będziemy już razem, odejdę i nigdy więcej mnie nie zobaczysz, ale proszę, błagam, wybacz mi. - nic nie powiedziała. - Nie będę cię do niczego zmuszał, Hermiono, ja cię tylko proszę. - znowu milczała. - Rozumiem. - westchnął i ruszył w stronę okna. Kiedy już był tuż przy nim, usłyszał jej głos.
- Nie chcę, żebyś odchodził. - odwrócił się zaskoczony. - Nie chcę, żebyś odchodził, znikał, nie chcę, żeby już cię nie było. I to jest w tym wszystkim najgorsze.
Podszedł do niej i po raz kolejny tego wieczoru dotknął jej policzka.
- Często jesteś egoistą, dupkiem i skrzywdziłeś mnie więcej razy niż ktokolwiek inny. Zrobiłeś masę złych rzeczy, ale mimo tego wszystkiego cię kocham. I nie chcę, żebyś odchodził. - powiedziała to wszystko patrząc mu prosto w oczy.
- Hermiono...
- Po prostu mnie teraz pocałuj.
Tak też zrobił. I ten jeden delikatny pocałunek przerodził się w znacznie więcej.
***
- Nie idź jeszcze. - szepnęła Hermiona, leżąc na łóżku, wtulona w Ślizgona. 
- Nie pójdę, dopóki nie zaśniesz. Później będę już musiał... 
- Wiem. - pokiwała głową. 
Przyciągnął ją bliżej siebie.
- Obiecuję ci, że to nie jest ostatni raz, kiedy się widzimy. - powiedział głaszcząc ją po włosach. - Po wojnie... Choćby nie wiadomo co się stało, znajdę cię i wreszcie będziemy mogli przestać się ukrywać. Będziemy mogli otwarcie pokazać się razem, całować, obejmować, trzymać za ręce, kiedy tylko będziemy chcieli. Obiecuję ci to. - pocałował ją w czoło i wsłuchał się w jej oddech, który z czasem stał się równy i spokojny. Odczekał jeszcze chwilę i wyślizgnął się z łóżka. Później ubrał się, pocałował ją ostatni raz w czoło i wyszedł przez okno.

***
Od ich ostatniego spotkania minęło już ponad pół roku. W tym czasie nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, chociaż myśleli o sobie nawzajem całymi dniami. Teraz mogli się wreszcie zobaczyć - chociaż oboje woleliby, żeby okoliczności były nieco inne. Hermiona leżała na podłodze w Malfoy Manor, krzycząc z bólu, a Bellatriks rzucała na nią jedno cruccio za drugim i wypytywała, skąd wzięli miecz Godryka. Draco zacisnął zęby, a Narcyza widząc to, powiedziała:
- Nie musisz tego oglądać. Możesz wyjść. - on tylko pokręcił głową. 
W chwili, kiedy jego ciotka schowała różdżkę i wyjęła nóż, sięgnął do kieszeni po własny magiczny przedmiot, chcąc ją zaatakować, ale po drodze napotkał wzrok Hermiony. Ledwie zauważalnie pokręciła głową, jakby doskonale wiedziała, co zamierzał zrobić. Lestrange przejechała ostrzem po jej skórze, rozpoczynając słowo "szlama" . Malfoy chciał zlekceważyć zakaz Gryfonki, ale w tym samym momencie krzyknęła:
- Nie! - większość ludzi zgromadzonych w pomieszczeniu pomyślała, że ta naiwna dziewczyna próbuje powstrzymać tym Bellatriks i zaczęli się śmiać, ale Draco wiedział, że ona mówi do niego, patrzyła mu prosto w oczy. 
Znowu zacisnął zęby i odwrócił wzrok. Nie mógł na to patrzeć. Jakiś czas później do pokoju wparowali Potter i Weasley. Ślizgon tracił różdżkę, ale niespecjalnie go to obchodziło. Był wściekły, bo był bezsilny. Ona cierpiała, a on nie mógł nic zrobić. 
***
Druga Bitwa o Hogwart rozpoczęła się kilka godzin temu. Śmierciożercy mieli wyraźną przewagę, głównie przez fakt, że już na samym początku było ich więcej. Czarny Pan stał na czele swojej armii i śmiał się, krzycząc, że Harry Potter nie żyje. Hermionie oczy zaszły łzami i poczuła, że Ron ją przytula. Jemu też trzęsły się ręce. Rozejrzała się i dostrzegła jasne włosy Dracona kilka metrów od niej, stojącego po ich stronie. Odetchnęła z ulgą. Nie widziała go podczas walki, nie wiedziała czy przeżył. Poza tym fakt, że nie przeszedł do szeregów Voldemorta również ją ucieszył. Może jakoś im się uda, może będą jeszcze mieli swoje "szczęśliwe zakończenie"... Tylko Harry... Rozmyślania przerwał jej głos Tego-Którego-Imienia- Nie-Wolno-Wymawiać:
- Draco, chłopcze, podejdź tutaj.
- Nie. 
Uśmiech Czarnego Pana zamarł na jego ustach i zaraz zmienił się w grymas niedowierzania. 
- Słucham? 
- Nie. - powtórzył młody Malfoy wyraźnie i spojrzał mu hardo w oczy. - Nie przejdę na twoją stronę.
Zewsząd rozległy się zdziwione szepty.
- Ty chyba nie rozumiesz, co robisz, chłopcze. Moich propozycji się nie odrzuca. 
- Ktoś w końcu musiał to zrobić.
Źrenice Voldemorta zwęziły się jeszcze bardziej niż zwykle i nic już nie mówiąc wtargnął do umysłu Dracona. Przejrzał wszystkie jego szczęśliwe wspomnienia. Nie było ich dużo, a większość z nich dotyczyła jednej osoby. Kiedy skończył wybuchnął gromkim śmiechem. 
- Nasz młody Draco się zakochał. - obwieścił wszystkim. - W szlamie. - dodał z obrzydzeniem i prychnął. - Panno Granger, może się nam pani pokaże? Zobaczymy, co w pani takiego interesującego...
- Nawet nie próbuj jej tknąć. - warknął blondyn.
Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać puścił jego uwagę mimo uszu i zaklęciem przelewitował Hermionę na środek dziedzińca, na którym stali. Przyjrzał jej się dokładnie, a później znowu popatrzył na Dracona. 
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś zdolny dla niej zbrukać swój honor, naprawdę... Jest dużo ładniejszych kobiet, w dodatku czystokrwistych... Mam do ciebie słabość, chłopcze, jeśli teraz staniesz obok swojej matki i swojego ojca, puszczę w niepamięć wszystko, co się przed chwilą zdarzyło. - chłopak nadal stał w miejscu i wyglądało na to, że wcale nie miał zamiaru się ruszyć. Czarny Pan westchnął. - Chyba muszę ułatwić ci wybór. - wycelował różdżką w Hermionę, która głośno wciągnęła powietrze. - Avada...
- Teraz, Potter! - krzyknął Malfoy, zagłuszając koniec zaklęcia i rzucając się w stronę Granger. 
Popchnął ją na ziemię i sam osłonił od góry własnym ciałem. Klątwa śmignęła nad ich głowami, a w tym samym momencie Harry, który jednak okazał się być żywy, zeskoczył z ramion Hagrida i wycelował różdżką w Voldemorta.
- Avada kedavra! - Lord, jak i wszyscy inni, był tak zaskoczony, że nawet nie zdążył zareagować, kiedy zaklęcie przecięło powietrze i trafiło prosto w jego pierś. 

***

- I wtedy krzyknąłem "Teraz, Potter!" i rzuciłem się, żeby osłonić przed klątwą waszą mamę. - powiedział Draco, jak zwykle podczas opowiadania tej historii, zawzięcie gestykulując. 
- Znowu im to opowiadasz? - zapytała z niedowierzaniem Hermiona wchodząc do salonu i widząc swoje dzieci siedzące na podłodze i wpatrujące się w ojca z zachwytem. - Niedługo będą to znali na pamięć.
- Ciii, mamo, teraz będzie najlepsze! - uciszył ją oburzony Severus. 
- Właśnie! - zgodziła się z bratem Colleen.
- Ale jak tata skończy to do spania. - zastrzegła z uśmiechem na twarzy i poszła do kuchni. 
Kilka minut później wpadły tam jej ukochane bliźniaki i ucałowały ją na dobranoc. Zaraz po tym popędziły do swojego pokoju. Poczuła, że ktoś obejmuje ją od tyłu w talii. Odwróciła się i spojrzała na swojego męża, który pocałował ją w usta. 
- Jak było z Pansy? - zapytał po chwili. 
- Pogadałyśmy sobie, a Blaise, jak wrócił z pracy, znowu wypomniał mi tego guza, którego sobie nabił, jak go oszołomiła. - Draco parsknął śmiechem, a ona odwróciła się do niego przodem i oparła się plecami o blat. - No i... Dała mi wyniki.
- I co? - zaniepokojony zmarszczył lekko brwi.
- No cóż... Wygląda na to, że w naszym życiu pojawi się kolejny mały, zapatrzony w ciebie potwór, który jeszcze nie słyszał twojej ulubionej historii...
Spojrzał na nią zdumiony.
- Jesteś... Jesteś w ciąży?
- Tak się kończą sylwestry u Zabi... - nie dał jej skończyć - po prostu pocałował ją w usta. 
- Będziemy tam częściej chodzić. -powiedział, na co Hermiona roześmiała się. 
- Dopiero wtedy, kiedy to ty będziesz rodził przez dziesięć godzin.
- Na razie idziemy do sypialni. I nie mam zamiaru stamtąd wychodzić przez najbliższe dziesięć godzin. - mówiąc to wziął ją na ręce i ruszył w stronę schodów.

***

Jakiś czas później leżeli w łóżku przytuleni do siebie. Draco głaskał Hermionę po włosach i patrzył na nią, jakby mimo tych kilku lat małżeństwa wciąż nie wierzył, że jet jego. Ona przymknęła oczy i poprosiła:
- Opowiedz mi jeszcze raz, jak poszedłeś do Harry'ego.
- Jeszcze nie znasz tego na pamięć? - zapytał złośliwie, ale uśmiechnął się.
- Lubię, jak to opowiadasz.
- Kiedy już zasnęłaś wymknąłem się oknem, tak samo, jak wszedłem. Aportowałem się na Privet Drive i znowu użyłem okna, zamiast drzwi. Potter zdziwił się znacznie bardziej niż ty, kiedy mnie zobaczył. W sumie wcale się mu nie dziwię. Trochę się na mnie wydarł, dobrze że od razu, jak wszedłem rzuciłem silencio, ale w końcu udało mi się mu jakoś wszystko wytłumaczyć. Pokazałem mu nasze wspólne wspomnienia. Kiedy... Zobaczył, że cię kocham i że tobie też na mnie zależy, zgodził się zawrzeć ze mną swego rodzaju sojusz. Obiecałem mu, że jeśli tylko będę mógł, pomogę mu pokonać Voldemorta, a on mi, że będzie cię chronił. Złożyliśmy wieczystą przysięgę. Później, podczas bitwy, kiedy wszyscy inni byli zajęci tym, jak odmawiam Voldemortowi, on spojrzał na mnie i prawie niezauważalnie kiwnął głową. No i... Resztę już sama znasz. - uśmiechnęła się do niego i pocałowała go w usta. 
- Ten fragment nigdy mi się nie znudzi.

piątek, 9 stycznia 2015

Miniaturka: Zbyt dobra

   Draco Malfoy przyglądał się swojej żonie z troską. Widział, że była przemęczona. Świadczyła o tym jej nadmierna bladość i ogromne sińce pod oczami. Mężczyzna znał ją doskonale, wiedział zatem, że żadne argumenty nie przekonają jej do zostania w domu. Postanowił spróbować ostatni raz.
   - Hermiono, skoro nie chcesz zostać w domu przez wzgląd na swoje zdrowie, pomyśl w takim razie o naszej córce!
   - Ależ Draco! Ja cały czas o niej myślę. O niej i o Bąbelku - mówiąc to, złapała się za lekko okrągły brzuch. - Jednak moja praca sprawia, że muszę też myśleć o innych.
   - Nadal uważam, że powinnaś dziś zostać w domu. Jesteś blada, zmęczona i w dodatku nosisz w sobie nasze dziecko. Jeden dzień, Hermiono. Jeden dzień! - kobieta podeszła do męża i cmoknęła go w usta.
   - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to od przyszłego poniedziałku wezmę trzy dni wolnego. Zapniesz mi? - podsunęła w jego stronę szczupły nadgarstek z zarzuconą na niego złotą bransoletką, którą dostała od Dracona na pierwszą rocznicę ślubu. Mężczyzna z głośnym westchnieniem zapiął biżuterię. - Dziękuję. Pamiętasz, że obiecałeś zabrać Ali do zoo?
   - Yhym.
   - Draco, kochanie, no nie gniewaj się na mnie. Obiecuję, że jeśli tylko poczuję się słabiej, natychmiast wrócę do domu - Malfoy objął ją w pasie i mocno przytulił.
   - Nie gniewam się, tylko się martwię. Kocham cię.
   - Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ciebie, Alison i nasze maleństwo - Draco pocałował ją zachłannie, a potem kucnął i delikatnie objął niewielki brzuszek Hermiony.
   - Bądź grzeczny, maluszku - szepnął, po czym złożył delikatny pocałunek na brzuchu żony.


   Marta Chatham była tęgą kobietą dobiegającą trzydziestki. Szczerze nienawidziła Hermiony, chociaż w zasadzie nie miała żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie zazdrościła jej urody, figury, męża i posady. Marta nienawidziła dzieci, ale swojej przełożonej zazdrościła nawet tego bachora w drodze. Sama była samotną, zgorzkniałą kobietą, która odnosiła się z niechęcią do całego świata. Najbardziej bolał ją fakt, że podlegała znienawidzonej przez siebie lekarce. Kiedy Hermiona weszła do szpitala, Chatham ze zgrzytem zębów, podniosła się do pionu.
   - Dzień dobry - warknęła - Tutaj masz karty pacjentów z nocnego dyżuru. Przejrzysz je teraz, czy po obchodzie?
   - Dzień dobry, Marto. Ale dzisiaj ciepło, aż szkoda dnia! Cóż, zabierajmy się do roboty. Założę tylko fartuch i lecimy na obchód, a to - wyciągnęła rękę w stronę kart - to przejrzę jak wrócimy. Poproś Tamin żeby poszła z nami na obchód, przyda nam się ktoś z nocnej zmiany.
   Kilka godzin później siedziała w swoim gabinecie, próbując znaleźć antidotum na schorzenie jednego z pacjentów. Na biurku przed nią piętrzyły się stosy różnych książek i pergaminów. Starała się dopasować objawy do właściwości leczniczych poszczególnych składników. Była bardzo skoncentrowana. Lewą dłoń trzymała na lekko wypukłym brzuchu, delikatnie go masując. Nie znała płci dziecka, chociaż czuła, że to będzie dziewczynka. Przy pierwszym dziecku jej instynkt nie zawiódł, od początku ciąży wiedziała, że to będzie dziewczynka i urodziła się Alison. Tym razem chcieli z Draco nazwać córeczkę Alannah, chłopca zaś Scorpius. Jej rozmyślenia przerwało głośne pukanie do drzwi, nim zdążyła odpowiedzieć, w progu stała przerażona młoda pielęgniarka.
   - Pani doktor, mamy problem! Na oddział została przyjęta dziewczynka z nieznanymi nam objawami. Mała co chwilę traci przytomność. Są z nią rodzice - Hermiona złapała w locie różdżkę i wcisnęła ją w koka, by móc szybko dopiąć kitel. Razem z Laurel, mknęły szybko w stronę Izby Przyjęć.
   Czteroletnia dziewczynka leżała półprzytomna na wyczarowanych przez Franco noszach. Jej rodzice stali obok, matka przeraźliwie krzyczała, prosząc o ratunek dla jej dziecka. Hermiona przywołała ręką Martę i razem z nią podeszły do dziecka. Za pomocą kilku zaklęć Hermiona wykonała rutynowe badania, a potem kazała Marcie pobrać dziewczynce krew. Sama przeszła do rodziców.
   - Witam państwa, jestem Hermiona Malfoy, będę prowadzić państwa córeczkę. Proszę mi powiedzieć, jak dziewczynka się nazywa.
   - Błagam! Niech jej pani pomoże! Błagam, pani doktor... - jej matka powtarzała te słowa jak mantrę. Hermiona spojrzała na nią ze współczuciem.
   - Penny Hamilton. Nasza córeczka nazywa się Penelope Hamilton - rzekł ojciec.
   - Proszę mi powiedzieć jakie objawy towarzyszyły Penny i kiedy się to zaczęło?
   - Penny dostała wczoraj wieczorem drgawek, później zaczęły się wymioty, ale przed snem wszystko się uspokoiło. Myśleliśmy, że to zatrucie żołądkowe, ale dziś rano... Penny znowu zaczęła wymiotować, miała omamy, męczył ją duszący kaszel i zaczęła mdleć. Lily bardzo się wystraszyła, więc zabraliśmy małą i aportowaliśmy się tutaj.
   - Dobrze państwo zrobili. Czy wasza córeczka jest na coś przewlekle chora? Podajecie jej jakieś leki? Może jest na coś uczulona?
   - Nie, absolutnie nic z tych rzeczy - mężczyzna potrząsnął głową. Z matką dziewczynki nadal nie było kontaktu.
   - Dobrze. Czy zatem jest możliwość, że Penny spożyła jakiś eliksir bez waszej wiedzy? A może ktoś mógł jej coś podać?
   - Pani doktor, nie ma takiej możliwości. Wszystkie eliksiry trzymamy w szafce chronionej zaklęciami, a w naszym domu nie było nikogo spoza rodziny.
   - Panie Hamilton, proszę zabrać żonę do poczekalni i dać jej wody. Jeżeli potrzebujecie eliksiru na uspokojenie, proszę prosić personel. Ja tymczasem wykonam szczegółowe badania i wtedy...
   - Jezuuu! - wcześniejszą wypowiedź Hermiony przerwał wrzask Marty. Kobieta odwróciła się w tamtą stronę i zamarła. Penny zwymiotowała krwią wprost na twarz pielęgniarki, a teraz targały nią silne konwulsje. Dziewczynkę natychmiast przewieziono na II piętro, na Oddział Zakażeń Magicznych.
   Wyniki krwi przyszły po kilkunastu minutach, podczas których Penny spokojnie spała po zażyciu środków uspokajających. Badania wykazały w organizmie dziecka rzadką bakterię. Hermiona miała pewna podejrzenia i spodziewała się najgorszego, dlatego wysłała Judy, by zapytała rodziców, czy o ostatnim czasie gdzieś podróżowali. Pielęgniarka chyba zorientowała się, że coś jest nie tak, bo nie wróciła już na oddział. Wysłała patronusa z informacją.
   - Pani doktor, państwo Hamilton powiedzieli, że dwa tygodnie temu wrócili z Ugandy - ogłosił srebrzysty łoś.
   - Jasna cholera! - krzyknęła Hermiona i biegiem ruszyła do ordynatora.
   Szpital został objęty kwarantanną. Osoby mające styczność z dziewczynką zostały osadzone w izolatkach, natomiast pozostali pacjenci i personel musieli profilaktycznie przyjąć kilka dawek specjalnych eliksirów. Penelope w Ugandzie musiała wypić wodę z bakterią, która powoli wyniszczała jej organizm. Sprawiała, że pomału jej wnętrzności zalewały się krwią. Gdyby rodzice przywieźli ją wcześniej, szanse na wyzdrowienie byłyby duże, tymczasem pozostawało modlić się o cud. Penny leżała nieprzytomna.
   Hermiona siedziała w izolatce i cała się trzęsła. Przez szybę widziała Martę, która blada jak ściana, siedziała w kącie małego pomieszczenia. Dziecko w jej łonie poruszało się niespokojnie, jakby wyczuwając zagrożenie. Słyszała cichy płacz pielęgniarki i robiło jej się słabo. Położyła się na łóżku i przymknęła oczy, próbowała nie myśleć o swoim aktualnym położeniu. Bała się reakcji Draco, wiedziała bowiem, że gdyby go posłuchała... Usiadła gwałtownie słysząc przeraźliwy kaszel. Brzmiało to jakby osoba kaszląca miała zaraz wypluć płuca. Spojrzała z przerażeniem na Martę, która z krwawiącym nosem i silnymi dusznościami, czołgała się na czworaka w stronę przeszklonej szyby.
   - Hermiono... Ja... chciałam... przeeeee... przeprosić - wydusiła sprawiając wrażenie, jakby brakowało jej tlenu.
   - Marto spójrz na mnie! - Hermiona podbiegła do koleżanki i zapukała w szybę - Musisz oddychać. Bierz długie, spokojne oddechy. Nie wolno ci panikować. Już wzywam uzdrowicieli - Szatynka wysłała patronusa, a po chwili zjawili się odziani w kombinezony ochronne uzdrowiciele. Przenieśli nieprzytomną Martę na łóżko i podali jej kilka eliksirów. Hermiona zaczęła płakać. Do szyby podszedł ordynator.
   - Pani Malfoy. Marta miała bezpośredni kontakt z krwią zakażonej, dlatego została zarażona. Proszę nie płakać, czekamy na wyniki pani badań. Pani Malfoy, stres źle wpływa na pani córeczkę.
   - To... dziewczynka? - zapytała ocierając łzy.
   - Tak, na razie udało nam się ustalić płeć dziecka, i to że nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo. Proszę być dobrej myśli.
   - A co z Penny?
   - Cóż, bardzo mi przykro. Dziewczynka zmarła piętnaście minut temu.


   - Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again - trzyletnia Alison śpiewała swoją ulubioną piosenkę, której nauczyła ją mama. Szła za rączkę ze swoim tatą. Wracali właśnie z zoo i zamierzali wstąpić na lody.
   - Ali, zaśpiewaj to jeszcze raz. Uwielbiam gdy śpiewasz - zaśmiał się Draco.
   - Jak zjem loda, bo zaśchło mi w galdle.
   - Jaki smak życzy sobie moja królewna pajączków?
   - Mango! Jeśtem klólewną? - zapytała podskakując w miejscu. Malfoy przytaknął i podszedł do lady złożyć zamówienie. Podał córeczce loda i ruszyli w stronę domu. Alison znowu zaczęła śpiewać. Mężczyzna wyobrażał sobie, że niedługo będą wychodzić na spacery całą czwórką. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
   - ... and Incy Wincy spider climbed up the water spout again. Incy Wincy spider... - słowa dziecięcej piosenki zostały przerwane przez nadlatujący patronus. Dracona przeszły dreszcze, jeszcze zanim sarna się odezwała.
   - Panie Malfoy, w szpitalu doszło do zakażenia wirusem in tempus mortis dialta. Pańska żona znajduje się aktualnie w izolatce. Uznaliśmy za stosowne pana poinformować. Z wyrazami szacunku, ordynator Louis Graham.
   Miał wrażenie, że w jednej sekundzie całkowicie osiwiał. Porwał córeczkę w ramiona i teleportował się z nią do Pansy Zabini. Ta bez słowa zabrała dziecko z jego ramion i zaprowadziła do pokoju Nevis.
   Nawet nie pamiętał, kiedy znalazł się w szpitalu. Pozwolili mu ją zobaczyć. Nie musiał zakładać kombinezonu, mógł podejść tylko do szyby.
   Hermiona spała przykryta białą pościelą. Jej twarz niemal zlewała się z poduszką. Draco przyparł czoło do szyby i z ogromną gulą w gardle przyglądał się swojej żonie. Kobieta musiała wyczuć jego obecność, bo podniosła głowę i z bladym uśmiechem podeszła do szyby.
   - Alannah - rzekła, dotykając brzucha. Z jej oczu poleciały łzy. Chwilę później zaczęła kaszleć, aż rozbolała ją głowa.
   - Kochanie... musisz walczyć! O siebie i naszą malutką Nanę - głos mu drżał.
   - Nie, Draco... Penny zaraziła nas śmiertelnym wirusem. Nie wyjdziemy z tego - coraz więcej łez wypływało z jej oczu.
   - Wyjdziecie, kurwa, Granger! - Czuła, że się bardzo boi. Nie mówił do niej jej panieńskim nazwiskiem od wielu lat. Położył dłoń na szybie, a ona przycisnęła swoją, mniejszą, do jego. Dzieliła ich szyba.
   - Przepraszam cię, Draco! Przepraszam!! - zaczęła szlochać - Merlinie, byłam taka głupia! Gdybym się ciebie posłuchała, gdybym została w domu... Boże, tak bardzo cię przepraszam! Przez moją głupotę Alannah nigdy nie zobaczy świata... Nie pozna ciebie i swojej siostrzyczki...
   - Nie mów tak... - szepnął.
   - Och! Draco! Moje biedne dziecko, moja malutka Alison! Musisz o nią dbać...
   - Nie, nie! Razem o nią zadbamy, słyszysz mnie?! - ale nie odpowiedziała, bo straciła przytomność. Draco wpadł w histerię. Tak bardzo się o nią bał.
   Pół godziny później Hermiona odzyskała przytomność. Spojrzała na puste łóżko w izolatce obok.
   - Marta zmarła jakąś godzinę temu. Miała bezpośredni kontakt z krwią Penny, dlatego wirus zabił ją tak szybko.
   - A ty miałaś styczność z jej krwią? - zapytał.
   - Nie. Ale Draco... jak chciałam ją zbadać to mnie ugryzła. O, tutaj... - pokazała mu zasinione przedramię. Zaklął w myślach. Hermiona przystawiła usta do szyby, a on ze swojej strony dostawił swoje. Ten nieprawdziwy pocałunek był symbolem prawdziwej miłości. Hermiona położyła się na podłodze obok szyby.
   - Nie mam siły, Draco.
   - Ciii, nic nie mów skarbie.
   - Kocham cie. Bardzo cie kocham. Pamiętaj, żebyś przekazał to Ali. Bardzo bym chciała, żeby o mnie pamiętała. Nigdy nie zobaczę jak dorasta. Nie złość się na nią jeśli trafi do Gryffindoru.
   - Hermiono...
   - Nie przerywaj mi. Proszę, musisz stawiać Alison na pierwszym miejscu. To nasza mała córeczka, pamiętasz? Tak długo na nią czekaliśmy. Obiecuję zająć się Naną. Będę jej o was opowiadała, będziemy siadały na chmurce i was pilnowały. Alannah też was kocha, czuję to.
   - Kocham cię, Hermiono. Proszę, nie rób mi tego.... Błagam!
   - Powiedz Alison, że ją kocham. Że jest moim najdroższym słoneczkiem. Incy Wincy spider climbed up the water spout - zaczęła śpiewać, ale przerwał jej atak duszności - Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all of the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again.


   Drogi pamiętniku,
   Dziś mija dwunasta rocznica śmierci mojej mamusi i Alannah. Zrobiłam piękny bukiet z ulubionych kwiatów mamy i zaniosłam jej z tatą na grób. Wiesz, przykro jest patrzeć jak po tylu latach mój ojciec cierpi wciąż tak samo. Przykro jest też tak mocno kochać kogoś, praktycznie go nie znając. Moje serce przepełnia ogromny żal do losu, że odebrał mi matkę, nim tak naprawdę zdążyłam ją poznać. Mam w pamięci jedynie piosenkę o pajączku, której mnie uczyła. "Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again". To okropnie przykre, że jedyne co pamiętam o mojej mamie, to durna piosenka. Jednak wiem, że mama była dobrą osobą. Zbyt dobrą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała innych, potem siebie. I właśnie to mi ją odebrało.
   Jestem Gryfonką. Myślałam, że tata będzie na mnie zły, ale powiedział, że jest bardzo dumny. Mama była Gryfonką. W tym roku Alannah szła by do Hogwartu. Być może byłaby Ślizgonką. Wczoraj tata dał mi wyjątkowy prezent, uznał, że jestem już wystarczająco duża, by móc to zobaczyć. Było to wspomnienie z ostatnich chwil życia mamy. Płakałam. Myślałam, że serce mi pęknie, kiedy moja mamunia umierała na tamtej szpitalnej podłodze, błagając ojca, by powiedział mi, jak bardzo mnie kochała. Będąc w myślodsiewni, miałam ochotę rzucić się mamie w ramiona i zostać w tym wspomnieniu na zawsze. Z nią.
   Nana... Tata nie mówi o mojej siostrze inaczej. Nana byłaby teraz jedenastoletnią dziewczynką. Zawsze chciałam mieć siostrę. Pewnie sprzeczałybyśmy się o spinki do włosów i imię dla kota, którego przygarnęliśmy z tatą. Nazwałam go Krzywołap, tak jak kiedyś mama nazwała swojego kocura.
  Tata chyba nigdy nie pogodził się z ich śmiercią. Jestem pewna, że funkcjonuje tylko i wyłącznie ze względu na mnie. Ale kiedy przychodzi dzień rocznicy ich śmierci... Jest ze mną tylko chwilę. Idziemy razem na cmentarz, a potem znika. Nie ma go cały dzień. Wraca późno w nocy, cały opuchnięty na twarzy. Myślę, że płacze w samotności. Nie chce okazać mi swoich łez. On cierpi. Ja też cierpię, ale mniej. Każdego dnia czuję obecność mamy i Nany przy mnie. Tak jak mówiła mamusia, siedzą na chmurce i pilnują nas. Szkoda, że tata tego nie czuje.
   Kochana Mamo, kochana Alannah! Sprawcie, by mój tatuś wrócił...
   Alison Patricia Malfoy.