Draco Malfoy przyglądał się swojej żonie z troską. Widział, że była przemęczona. Świadczyła o tym jej nadmierna bladość i ogromne sińce pod oczami. Mężczyzna znał ją doskonale, wiedział zatem, że żadne argumenty nie przekonają jej do zostania w domu. Postanowił spróbować ostatni raz.
- Hermiono, skoro nie chcesz zostać w domu przez wzgląd na swoje zdrowie, pomyśl w takim razie o naszej córce!
- Ależ Draco! Ja cały czas o niej myślę. O niej i o Bąbelku - mówiąc to, złapała się za lekko okrągły brzuch. - Jednak moja praca sprawia, że muszę też myśleć o innych.
- Nadal uważam, że powinnaś dziś zostać w domu. Jesteś blada, zmęczona i w dodatku nosisz w sobie nasze dziecko. Jeden dzień, Hermiono. Jeden dzień! - kobieta podeszła do męża i cmoknęła go w usta.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to od przyszłego poniedziałku wezmę trzy dni wolnego. Zapniesz mi? - podsunęła w jego stronę szczupły nadgarstek z zarzuconą na niego złotą bransoletką, którą dostała od Dracona na pierwszą rocznicę ślubu. Mężczyzna z głośnym westchnieniem zapiął biżuterię. - Dziękuję. Pamiętasz, że obiecałeś zabrać Ali do zoo?
- Yhym.
- Draco, kochanie, no nie gniewaj się na mnie. Obiecuję, że jeśli tylko poczuję się słabiej, natychmiast wrócę do domu - Malfoy objął ją w pasie i mocno przytulił.
- Nie gniewam się, tylko się martwię. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ciebie, Alison i nasze maleństwo - Draco pocałował ją zachłannie, a potem kucnął i delikatnie objął niewielki brzuszek Hermiony.
- Bądź grzeczny, maluszku - szepnął, po czym złożył delikatny pocałunek na brzuchu żony.
Marta Chatham była tęgą kobietą dobiegającą trzydziestki. Szczerze nienawidziła Hermiony, chociaż w zasadzie nie miała żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie zazdrościła jej urody, figury, męża i posady. Marta nienawidziła dzieci, ale swojej przełożonej zazdrościła nawet tego bachora w drodze. Sama była samotną, zgorzkniałą kobietą, która odnosiła się z niechęcią do całego świata. Najbardziej bolał ją fakt, że podlegała znienawidzonej przez siebie lekarce. Kiedy Hermiona weszła do szpitala, Chatham ze zgrzytem zębów, podniosła się do pionu.
- Dzień dobry - warknęła - Tutaj masz karty pacjentów z nocnego dyżuru. Przejrzysz je teraz, czy po obchodzie?
- Dzień dobry, Marto. Ale dzisiaj ciepło, aż szkoda dnia! Cóż, zabierajmy się do roboty. Założę tylko fartuch i lecimy na obchód, a to - wyciągnęła rękę w stronę kart - to przejrzę jak wrócimy. Poproś Tamin żeby poszła z nami na obchód, przyda nam się ktoś z nocnej zmiany.
Kilka godzin później siedziała w swoim gabinecie, próbując znaleźć antidotum na schorzenie jednego z pacjentów. Na biurku przed nią piętrzyły się stosy różnych książek i pergaminów. Starała się dopasować objawy do właściwości leczniczych poszczególnych składników. Była bardzo skoncentrowana. Lewą dłoń trzymała na lekko wypukłym brzuchu, delikatnie go masując. Nie znała płci dziecka, chociaż czuła, że to będzie dziewczynka. Przy pierwszym dziecku jej instynkt nie zawiódł, od początku ciąży wiedziała, że to będzie dziewczynka i urodziła się Alison. Tym razem chcieli z Draco nazwać córeczkę Alannah, chłopca zaś Scorpius. Jej rozmyślenia przerwało głośne pukanie do drzwi, nim zdążyła odpowiedzieć, w progu stała przerażona młoda pielęgniarka.
- Pani doktor, mamy problem! Na oddział została przyjęta dziewczynka z nieznanymi nam objawami. Mała co chwilę traci przytomność. Są z nią rodzice - Hermiona złapała w locie różdżkę i wcisnęła ją w koka, by móc szybko dopiąć kitel. Razem z Laurel, mknęły szybko w stronę Izby Przyjęć.
Czteroletnia dziewczynka leżała półprzytomna na wyczarowanych przez Franco noszach. Jej rodzice stali obok, matka przeraźliwie krzyczała, prosząc o ratunek dla jej dziecka. Hermiona przywołała ręką Martę i razem z nią podeszły do dziecka. Za pomocą kilku zaklęć Hermiona wykonała rutynowe badania, a potem kazała Marcie pobrać dziewczynce krew. Sama przeszła do rodziców.
- Witam państwa, jestem Hermiona Malfoy, będę prowadzić państwa córeczkę. Proszę mi powiedzieć, jak dziewczynka się nazywa.
- Błagam! Niech jej pani pomoże! Błagam, pani doktor... - jej matka powtarzała te słowa jak mantrę. Hermiona spojrzała na nią ze współczuciem.
- Penny Hamilton. Nasza córeczka nazywa się Penelope Hamilton - rzekł ojciec.
- Proszę mi powiedzieć jakie objawy towarzyszyły Penny i kiedy się to zaczęło?
- Penny dostała wczoraj wieczorem drgawek, później zaczęły się wymioty, ale przed snem wszystko się uspokoiło. Myśleliśmy, że to zatrucie żołądkowe, ale dziś rano... Penny znowu zaczęła wymiotować, miała omamy, męczył ją duszący kaszel i zaczęła mdleć. Lily bardzo się wystraszyła, więc zabraliśmy małą i aportowaliśmy się tutaj.
- Dobrze państwo zrobili. Czy wasza córeczka jest na coś przewlekle chora? Podajecie jej jakieś leki? Może jest na coś uczulona?
- Nie, absolutnie nic z tych rzeczy - mężczyzna potrząsnął głową. Z matką dziewczynki nadal nie było kontaktu.
- Dobrze. Czy zatem jest możliwość, że Penny spożyła jakiś eliksir bez waszej wiedzy? A może ktoś mógł jej coś podać?
- Pani doktor, nie ma takiej możliwości. Wszystkie eliksiry trzymamy w szafce chronionej zaklęciami, a w naszym domu nie było nikogo spoza rodziny.
- Panie Hamilton, proszę zabrać żonę do poczekalni i dać jej wody. Jeżeli potrzebujecie eliksiru na uspokojenie, proszę prosić personel. Ja tymczasem wykonam szczegółowe badania i wtedy...
- Jezuuu! - wcześniejszą wypowiedź Hermiony przerwał wrzask Marty. Kobieta odwróciła się w tamtą stronę i zamarła. Penny zwymiotowała krwią wprost na twarz pielęgniarki, a teraz targały nią silne konwulsje. Dziewczynkę natychmiast przewieziono na II piętro, na Oddział Zakażeń Magicznych.
Wyniki krwi przyszły po kilkunastu minutach, podczas których Penny spokojnie spała po zażyciu środków uspokajających. Badania wykazały w organizmie dziecka rzadką bakterię. Hermiona miała pewna podejrzenia i spodziewała się najgorszego, dlatego wysłała Judy, by zapytała rodziców, czy o ostatnim czasie gdzieś podróżowali. Pielęgniarka chyba zorientowała się, że coś jest nie tak, bo nie wróciła już na oddział. Wysłała patronusa z informacją.
- Pani doktor, państwo Hamilton powiedzieli, że dwa tygodnie temu wrócili z Ugandy - ogłosił srebrzysty łoś.
- Jasna cholera! - krzyknęła Hermiona i biegiem ruszyła do ordynatora.
Szpital został objęty kwarantanną. Osoby mające styczność z dziewczynką zostały osadzone w izolatkach, natomiast pozostali pacjenci i personel musieli profilaktycznie przyjąć kilka dawek specjalnych eliksirów. Penelope w Ugandzie musiała wypić wodę z bakterią, która powoli wyniszczała jej organizm. Sprawiała, że pomału jej wnętrzności zalewały się krwią. Gdyby rodzice przywieźli ją wcześniej, szanse na wyzdrowienie byłyby duże, tymczasem pozostawało modlić się o cud. Penny leżała nieprzytomna.
Hermiona siedziała w izolatce i cała się trzęsła. Przez szybę widziała Martę, która blada jak ściana, siedziała w kącie małego pomieszczenia. Dziecko w jej łonie poruszało się niespokojnie, jakby wyczuwając zagrożenie. Słyszała cichy płacz pielęgniarki i robiło jej się słabo. Położyła się na łóżku i przymknęła oczy, próbowała nie myśleć o swoim aktualnym położeniu. Bała się reakcji Draco, wiedziała bowiem, że gdyby go posłuchała... Usiadła gwałtownie słysząc przeraźliwy kaszel. Brzmiało to jakby osoba kaszląca miała zaraz wypluć płuca. Spojrzała z przerażeniem na Martę, która z krwawiącym nosem i silnymi dusznościami, czołgała się na czworaka w stronę przeszklonej szyby.
- Hermiono... Ja... chciałam... przeeeee... przeprosić - wydusiła sprawiając wrażenie, jakby brakowało jej tlenu.
- Marto spójrz na mnie! - Hermiona podbiegła do koleżanki i zapukała w szybę - Musisz oddychać. Bierz długie, spokojne oddechy. Nie wolno ci panikować. Już wzywam uzdrowicieli - Szatynka wysłała patronusa, a po chwili zjawili się odziani w kombinezony ochronne uzdrowiciele. Przenieśli nieprzytomną Martę na łóżko i podali jej kilka eliksirów. Hermiona zaczęła płakać. Do szyby podszedł ordynator.
- Pani Malfoy. Marta miała bezpośredni kontakt z krwią zakażonej, dlatego została zarażona. Proszę nie płakać, czekamy na wyniki pani badań. Pani Malfoy, stres źle wpływa na pani córeczkę.
- To... dziewczynka? - zapytała ocierając łzy.
- Tak, na razie udało nam się ustalić płeć dziecka, i to że nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo. Proszę być dobrej myśli.
- A co z Penny?
- Cóż, bardzo mi przykro. Dziewczynka zmarła piętnaście minut temu.
- Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again - trzyletnia Alison śpiewała swoją ulubioną piosenkę, której nauczyła ją mama. Szła za rączkę ze swoim tatą. Wracali właśnie z zoo i zamierzali wstąpić na lody.
- Ali, zaśpiewaj to jeszcze raz. Uwielbiam gdy śpiewasz - zaśmiał się Draco.
- Jak zjem loda, bo zaśchło mi w galdle.
- Jaki smak życzy sobie moja królewna pajączków?
- Mango! Jeśtem klólewną? - zapytała podskakując w miejscu. Malfoy przytaknął i podszedł do lady złożyć zamówienie. Podał córeczce loda i ruszyli w stronę domu. Alison znowu zaczęła śpiewać. Mężczyzna wyobrażał sobie, że niedługo będą wychodzić na spacery całą czwórką. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- ... and Incy Wincy spider climbed up the water spout again. Incy Wincy spider... - słowa dziecięcej piosenki zostały przerwane przez nadlatujący patronus. Dracona przeszły dreszcze, jeszcze zanim sarna się odezwała.
- Panie Malfoy, w szpitalu doszło do zakażenia wirusem in tempus mortis dialta. Pańska żona znajduje się aktualnie w izolatce. Uznaliśmy za stosowne pana poinformować. Z wyrazami szacunku, ordynator Louis Graham.
Miał wrażenie, że w jednej sekundzie całkowicie osiwiał. Porwał córeczkę w ramiona i teleportował się z nią do Pansy Zabini. Ta bez słowa zabrała dziecko z jego ramion i zaprowadziła do pokoju Nevis.
Nawet nie pamiętał, kiedy znalazł się w szpitalu. Pozwolili mu ją zobaczyć. Nie musiał zakładać kombinezonu, mógł podejść tylko do szyby.
Hermiona spała przykryta białą pościelą. Jej twarz niemal zlewała się z poduszką. Draco przyparł czoło do szyby i z ogromną gulą w gardle przyglądał się swojej żonie. Kobieta musiała wyczuć jego obecność, bo podniosła głowę i z bladym uśmiechem podeszła do szyby.
- Alannah - rzekła, dotykając brzucha. Z jej oczu poleciały łzy. Chwilę później zaczęła kaszleć, aż rozbolała ją głowa.
- Kochanie... musisz walczyć! O siebie i naszą malutką Nanę - głos mu drżał.
- Nie, Draco... Penny zaraziła nas śmiertelnym wirusem. Nie wyjdziemy z tego - coraz więcej łez wypływało z jej oczu.
- Wyjdziecie, kurwa, Granger! - Czuła, że się bardzo boi. Nie mówił do niej jej panieńskim nazwiskiem od wielu lat. Położył dłoń na szybie, a ona przycisnęła swoją, mniejszą, do jego. Dzieliła ich szyba.
- Przepraszam cię, Draco! Przepraszam!! - zaczęła szlochać - Merlinie, byłam taka głupia! Gdybym się ciebie posłuchała, gdybym została w domu... Boże, tak bardzo cię przepraszam! Przez moją głupotę Alannah nigdy nie zobaczy świata... Nie pozna ciebie i swojej siostrzyczki...
- Nie mów tak... - szepnął.
- Och! Draco! Moje biedne dziecko, moja malutka Alison! Musisz o nią dbać...
- Nie, nie! Razem o nią zadbamy, słyszysz mnie?! - ale nie odpowiedziała, bo straciła przytomność. Draco wpadł w histerię. Tak bardzo się o nią bał.
Pół godziny później Hermiona odzyskała przytomność. Spojrzała na puste łóżko w izolatce obok.
- Marta zmarła jakąś godzinę temu. Miała bezpośredni kontakt z krwią Penny, dlatego wirus zabił ją tak szybko.
- A ty miałaś styczność z jej krwią? - zapytał.
- Nie. Ale Draco... jak chciałam ją zbadać to mnie ugryzła. O, tutaj... - pokazała mu zasinione przedramię. Zaklął w myślach. Hermiona przystawiła usta do szyby, a on ze swojej strony dostawił swoje. Ten nieprawdziwy pocałunek był symbolem prawdziwej miłości. Hermiona położyła się na podłodze obok szyby.
- Nie mam siły, Draco.
- Ciii, nic nie mów skarbie.
- Kocham cie. Bardzo cie kocham. Pamiętaj, żebyś przekazał to Ali. Bardzo bym chciała, żeby o mnie pamiętała. Nigdy nie zobaczę jak dorasta. Nie złość się na nią jeśli trafi do Gryffindoru.
- Hermiono...
- Nie przerywaj mi. Proszę, musisz stawiać Alison na pierwszym miejscu. To nasza mała córeczka, pamiętasz? Tak długo na nią czekaliśmy. Obiecuję zająć się Naną. Będę jej o was opowiadała, będziemy siadały na chmurce i was pilnowały. Alannah też was kocha, czuję to.
- Kocham cię, Hermiono. Proszę, nie rób mi tego.... Błagam!
- Powiedz Alison, że ją kocham. Że jest moim najdroższym słoneczkiem. Incy Wincy spider climbed up the water spout - zaczęła śpiewać, ale przerwał jej atak duszności - Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all of the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again.
Drogi pamiętniku,
Dziś mija dwunasta rocznica śmierci mojej mamusi i Alannah. Zrobiłam piękny bukiet z ulubionych kwiatów mamy i zaniosłam jej z tatą na grób. Wiesz, przykro jest patrzeć jak po tylu latach mój ojciec cierpi wciąż tak samo. Przykro jest też tak mocno kochać kogoś, praktycznie go nie znając. Moje serce przepełnia ogromny żal do losu, że odebrał mi matkę, nim tak naprawdę zdążyłam ją poznać. Mam w pamięci jedynie piosenkę o pajączku, której mnie uczyła. "Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again". To okropnie przykre, że jedyne co pamiętam o mojej mamie, to durna piosenka. Jednak wiem, że mama była dobrą osobą. Zbyt dobrą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała innych, potem siebie. I właśnie to mi ją odebrało.
Jestem Gryfonką. Myślałam, że tata będzie na mnie zły, ale powiedział, że jest bardzo dumny. Mama była Gryfonką. W tym roku Alannah szła by do Hogwartu. Być może byłaby Ślizgonką. Wczoraj tata dał mi wyjątkowy prezent, uznał, że jestem już wystarczająco duża, by móc to zobaczyć. Było to wspomnienie z ostatnich chwil życia mamy. Płakałam. Myślałam, że serce mi pęknie, kiedy moja mamunia umierała na tamtej szpitalnej podłodze, błagając ojca, by powiedział mi, jak bardzo mnie kochała. Będąc w myślodsiewni, miałam ochotę rzucić się mamie w ramiona i zostać w tym wspomnieniu na zawsze. Z nią.
Nana... Tata nie mówi o mojej siostrze inaczej. Nana byłaby teraz jedenastoletnią dziewczynką. Zawsze chciałam mieć siostrę. Pewnie sprzeczałybyśmy się o spinki do włosów i imię dla kota, którego przygarnęliśmy z tatą. Nazwałam go Krzywołap, tak jak kiedyś mama nazwała swojego kocura.
Tata chyba nigdy nie pogodził się z ich śmiercią. Jestem pewna, że funkcjonuje tylko i wyłącznie ze względu na mnie. Ale kiedy przychodzi dzień rocznicy ich śmierci... Jest ze mną tylko chwilę. Idziemy razem na cmentarz, a potem znika. Nie ma go cały dzień. Wraca późno w nocy, cały opuchnięty na twarzy. Myślę, że płacze w samotności. Nie chce okazać mi swoich łez. On cierpi. Ja też cierpię, ale mniej. Każdego dnia czuję obecność mamy i Nany przy mnie. Tak jak mówiła mamusia, siedzą na chmurce i pilnują nas. Szkoda, że tata tego nie czuje.
Kochana Mamo, kochana Alannah! Sprawcie, by mój tatuś wrócił...
Alison Patricia Malfoy.
Nie wiem od czego zacząć :P
OdpowiedzUsuńMoże od tego,że w końcu jakaś inna miniaturka Sad End.
Poprzednie też są świetne,ale powtarza się ten sam schemat albo kogoś przejeżdża ciężarówka albo główni bohaterowie postanawiają się utopić.
(przecież jest tyle ciekawych smierci jak np. w tej miniaturce :3 )
Nie pasowało mi to,że jedna z córek Draco i Hermiony była podobna do Pansy tylko jakim cudem? skoro Hermiona jest szatynką,Draco platynowym blondynem a Pansy brunetką.
Mam nadzieje,że się nie obrazisz,bo to tylko wskazówki.
Świetnie piszesz.
Miniaturki czyta się przyjemnie i płynnie :3
Więcej Happy Endów ;p
Weny życze :)
Pozdrawiam :*
http://polecalnia-dhl.blogspot.com/
Tak czy inaczej, miniaturkę czytam juz któryś raz. Na końcówce cały czas płacze. Za 2 ostatnie zdania ... (: Dziękuję za napisanie, taka po prostu.
OdpowiedzUsuń