niedziela, 4 stycznia 2015

Część I - "Wszystko, co dobre przychodzi nieoczekiwanie"

Część I
"Wszystko, co dobre przychodzi nieoczekiwanie..."


Trumna z kobietą zamknęła się na zawsze odcinając ją od tego świata. Zachowałem kamienną twarz, mimo, że właśnie bezpowrotnie odebrano mi żonę. Tak naprawdę nigdy nie kochałem Astorii. Nasze małżeństwo było w pełni zaaranżowane przez naszych rodziców i miało służyć jedynie przedłużeniu linii rodów czystej krwi. Nigdy nie zachowywaliśmy się jak para. To znaczy, mieszkaliśmy razem, pokazywaliśmy się na bankietach w ministerstwie, mieliśmy dziecko... No właśnie. Tak naprawdę jedyne co nas łączyło, to nasz syn. Scorpius. Oboje kochaliśmy go jak tylko rodzic może kochać dziecko, a ponieważ był jedynakiem, w dodatku długo wyczekiwanym, nasza miłość była jeszcze silniejsza. Teraz ten mały, pięcioletni blondyn stoi obok i trzyma się kurczowo mojej nogi. Czułem, że zaraz wybuchnie płaczem, więc wziąłem go na ręce i mocno przytuliłem On zarzucił mi małe rączki na szyję i zaczął cichutko łkać.
  - Dlaczego mamusia nas zostawiła? - usłyszałem jego zachrypnięty głos tuż przy uchu. - Dlaczego?
  - Mamusia, wcale nas nie zostawiła- powiedziałem ściskając go mocniej.-teraz patrzy na nas z góry.-podniósł głowę, a ja pokazałem mu palcem bezchmurne niebo.-Siedzi tam i martwi się o ciebie. I nie chce, żebyś płakał.
Otarł łzy i dzielnie próbował powstrzymać kolejne przez kilka sekund, ale zaraz nie wytrzymał i ponownie ukrył twarz w mojej szyi. Tymczasem pogrzeb dobiegł końca, a do nas zaczęli podchodzić różni ludzie i składać nam kondolencje. Scorpius nie oderwał się ode mnie ani na moment i w końcu zasnął. Wróciłem z nim do domu i zaniosłem go do sypialni. Z całą pewnością przez jakiś czas nie będzie chciał spać sam. Delikatnie, żeby go nie obudzić przebrałem go w pidżamę i położyłem do łóżka. Sam poszedłem do gabinetu obok, ale zostawiłem otwarte drzwi w razie gdyby się obudził. Nie zawracając sobie głowy szklanką pociągnąłem kilka solidnych łyków Ognistej Whiskey prosto z butelki. Usiadłem w fotelu i zacząłem myśleć nad wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Astoria do ostatnich chwil chciała być z małym. Kiedy dowiedziała się o chorobie natychmiast zaczęła się leczyć, mimo, że wiedziała, iż nie ma najmniejszej szansy na jej pokonanie. Było wcześnie, ale równocześnie za późno. Z rozmyślań wyrwał mnie dziecięcy płacz. Zerwałem się i pobiegłem do sypialni. Scorpius wił się w pościeli i wołał mamę zalewając się łzami. Nachyliłem się nad nim i wziąłem go na ręce. Tam dalej się szamotał, a kiedy udało mi się go dobudzić zarzucił mi małe rączki na szyję i wybuchnął jeszcze większym płaczem, przypomniawszy sobie, że Astorii już nie ma. Powoli położyłem się na łóżku razem z nim i po kilkunastu minutach po raz kolejny zasnął zmęczony płaczem. Delikatnie odłożyłem go i przykryłem. Sam poszedłem się przebrać, a później położyłem się obok niego i przytuliłem go mocno. Po jakimś czasie udało mi się zasnąć.

Pół roku później

  - Tylko trzymaj się blisko mnie, dobrze?-powiedział tata łapiąc mnie za rękę.
  - Ale pójdziemy zobaczyć miotły?
  - Pójdziemy, pójdziemy.-zaśmiał się-Ale teraz tata musi załatwić kilka spraw. Później obejrzymy miotły i zjemy lody, w porządku?
  - Tak.-zdzodziłem się i ruszyłem razem z tatą przez zatłoczoną ulicę pokątną.
  W pewnym momencie jakiś pan przywitał się z tatą, a ja zauważyłem na wystawie sklepu takie śmieszne małe myszki, które skakały przez skakankę. Podbiegłem do gabloty zapominając o tym co obiecałem i zacząłem stukać palcem w szybę. Nagle przyszła sprzedawczyni i zaczęła na mnie krzyczeć, że stresuję te myszki. Odwróciłem się, żeby zawołać tatę, ale nigdzie go nie widziałem. Stanąłem na palcach, ale to nic nie dało, bo wszyscy byli znacznie starsi i wyżsi ode mnie. Chciało mi się płakać, tym bardziej, że sprzedawczyni wciąż na mnie krzyczała.
  - Proszę na niego nie krzyczeć.-usłyszałem miły głos.-Przecież to tylko dziecko. Nawet nie wie, że źle zrobiło. Chciał się tylko pobawić.
Uniosłem głowę i zobaczyłem bardzo ładną panią z miłym uśmiechem i dużymi, brązowymi, wesołymi oczami. Miała mnóstwo ciemnych kręconych włosów i była ubrana w żółtą sukienkę. Sprzedawczyni odeszła mówiąc coś po cichu. Ta miła pani kucnęła i uśmiechnęła się do mnie.
-Zgubiłeś się?-zapytała.
-Nie.-odpowiedziałem.-Tylko nie wiem gdzie jest tata.
Pani zaśmiała i poczochrała mnie po włosach.
-Jak masz na imię?
-Scorpius. A pani?-ona znowu się uśmiechnęła, więc pewnie jest bardzo wesołą osobą.
-Hermiona. Powiedz mi, Scorpius...
-Scorpie.-poprawiłem ją.-Wszyscy mówią na mnie Scorpie.
-Dobrze, w takim razie, Scorpie. Powiedz mi gdzie ostatnio widziałeś tatusia?
-Stał tam.-pokazałem palcem miejsce, gdzie stała teraz jakaś pani z zieloną skórą i wielkim nosem.
-Aha... A jak tata wygląda? Może uda mi się go zobaczyć.
-Jest wysoki i ma jasne włosy, takie jak ja. I jest bardzo przystojny.-powtórzyłem słowa babci.
Hermiona zaśmiała się i wstała. Rozglądnęła się, ale chyba dalej nie wiedziała, który z tych wszystkich panów dookoła może być tatą. Przez chwilę miała zamyśloną minę, a później się nachyliła.
-A jak tata się nazywa? Może go znam, a jeśli nie, to będziemy mogli go zawołać.
-Draco Malfoy.-odpowiedziałem, a Hermiona nagle zrobiła się blada.-Zna go pani?
-Tak.-zamrugała kilka razy i znowu się uśmiechnęła.-Chodziliśmy razem do szkoły. Zaraz rozejrzę się jeszcze raz.
Po chwili usłyszałem tatę, który krzyczał:
-Scorpius! Scorpie!-a później kilka słów, za które mama i babcia zawsze są na niego złe.
-Malfoy!-odkrzyknęła mu Hermiona.

***

-Malfoy!-usłyszałem skądś znajomy głos.
Odwróciłem się w kierunku jego źródła i zobaczyłem brązowowłosą kobietę o wielkich brązowych oczach. To jednak nie po tym ją poznałem. Coś szarpnęło za jej sukienkę, a ona nachyliła głowę i powiedziała coś z uśmiechem. Cholera, to Granger. To musi być ona. Później znowu spojrzała na mnie.
-No chodź tu, Malfoy!-krzyknęła po raz kolejny.-Ktoś na ciebie czeka!
W tym momencie doznałem olśnienia, że to przecież mała rączka szarpała za jej sukienkę. Uśmiechnąłem się z ulgą i podbiegłem tam. Kucnąłem, a Scorpie rzucił mi się na szyję.
-Ile razy mówiłem ci, żebyś się nie oddalał?-zapytałem, ale w moim głosie nie było złości.
-Ale tam były takie śmieszne myszki, które skakały przez skakankę!-zaczął się bronić się mały.
-Mniejsza z tym. Bogu dzięki, że jesteś.
-Nie Bogu, tylko Hermionie.-poprawił mnie.
Racja! Całkiem zapomniałem. Spojrzałem do góry. Ona stała uśmiechała się. Trochę smutno, trochę wesoło, nie jestem w stanie powiedzieć jak bardziej. 
-Dziękuję.-powiedziałem.
-Nie sądziłam, że kiedykolwiek to od ciebie usłyszę, ale nie ma za co.-teraz z jej uśmiechu zniknął smutek.
Niepewnie odwzajemniłem uśmiech. Czemu ona mnie peszy?
-Chodź Scorpie. Mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia i jestem pewien, że Gran... Hermiona też.
Wstałem i wyciągnąłem do niego rękę, ale on zkrzyżował swoje i najwyraźniej nie miał zamiaru się ruszyć.
-No chodź. Pooglądamy miotły, możemy nawet kupić myszkę, chociaż babcia mnie za to zabije.
-Nie. 
-Nie?-uniosłem brew szczerze zdziwiony jego zachowaniem. Zwykle z chęcią przystawał na każdą tego typu propozycję.
-Nie. Powinieneś coś jeszcze zrobić.-spojrzał znacząco na Hermionę, która wydawałam się być równie zdziwiona jak ja.
-Przecież podziękowałem.
-I...
-I... co?
-I czego cię babcia zawsze uczyła? Takie miłe, ładne panie trzeba zaprosić na kawę w ramach dziękowania.
Granger zarumieniła się i zaczęła chichotać równocześnie. Pewnie jest ciekawa jak z tego wybrnę.
- Zupełnie o tym zapomniałem.-uśmiechnąłęm się do niego.-Masz rację, ale wydaje mi się, że Hermiona jest zajęta.-spojrzałem na nią kątem oka.
-Właściwie to nie mam żadnych planów.-powiedziała przygryzając wargę.
-No to chodźmy!-krzyknął mały i wziął mnie za jedną rękę, a Granger za drugą.
Zaprowadził nas do tej lodziarni, której nazwy nigdy nie pamiętam i usiadł na środkowym krześle, więc my byliśmy zmuszeni do zajęcia miejsc na przeciwko siebie. 
-Rozumiem, że liczysz na lody.-powiedziałem patrząc na małego.
-Chciałbym, ale babcia mówiła, że nie wolno tak się narzucać.
-Ale w jakim sensie narzucać? Przecież to ja płacę.-widząc, że Granger chce coś powiedzieć dodałem.-Za wszystkich.
Scorpius zmarszczył brwi.
-Ale dziadek wtedy kiedy babcia mówiła o miłych paniach i kawiarniach zawsze dodawał, że w takim razie te panie mają stawiać lody.
Siedziałem skołowany, a Granger znowu się zarumieniła i z  trudem powstrzymywała śmiech.
-Nie słuchaj dziadka w takich sprawach.-powiedziałem w końcu.-Kompletnie nie zna się na kobietach.
W tym momencie Hermiona nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
-Czemu się śmiejesz?-zapytał Scorpius, a ja uśmiechnąłem się zadowolony, że teraz ona ma problem, a nie ja.
-Wiesz, po prostu właśnie przypomniałam sobie, jak mój dziadek opowiadał mi historie o swoich dziewczynach. Też nie miał pojęcia o kobietach. Nie wiem jakim cudem udało mu się z babcią.
Wybrnęła. I to lepiej ode mnie, bo zaraz po tym zaczęła opowiadać małemu o tym jak jej dziadek wrzucił koleżance żabę do piórnika. Akurat w momencie kiedy kończyli się śmiać podszedł kelner, żeby przyjąć zamówienie. My wzięliśmy po kawie, ale mały nie wiedział jaki smak lodów chce, więc poszedł razem z kelnerem do gabloty, gdzie były chyba naprawdę wszystkie rodzaje. Między nami zapadła niezręczna cisza.
-Jeszcze raz dzięki.-powiedziałem, żeby przerwać milczenie.
-Nie ma za co.-uśmiechnęła się.-Cudny chłopczyk. Ile ma lat?
-Pięć i pół.-odpowiedziałem również z uśmiechem. Znowu zapadła cisza.-Gdzie pracujesz?-zapytałem.
-Obecnie nigdzie. Mam dość. Chcę na chwilę odpocząć od pracy w ministerstwie. Najchętniej spędzałabym całe dnie wyprowadzając psy, albo zajmując się dziećmi. A ty?
-Jestem prawnikiem. Prowadzę kancelarię dla czarodziejów i mugoli, a od śmierci Astorii zajmuję się też małym.
-Przykro mi.-powiedziała i rzeczywiście zobaczyłem smutek w jej oczach.
-Jakoś dajemy radę. Ale, czy nie mówiłaś przypadkiem, że chciałabyś zajmować się dziećmi?
-Naprawdę dopuściłbyś szlamę do swojego dziecka? 
Zrobiło mi się głupio kiedy usłyszałem jej uwagę.
-Posłuchaj.-wziąłem głęboki oddech.-W szkole zachowywałem się jak zapatrzony w siebie idiota. Może czasami nadal się tak zachowuję, ale to dziecko naprawdę mnie zmieniło.
-W zasadzie już ci wybaczyłam te wszystkie obelgi.
-Co?-zapytałem dość mało inteligentnie.
-Wybaczyłam ci. Wybaczyłam ci w chwili, kiedy dowiedziałam się, że to twój syn.
-Ale dlaczego?
-Bo nie wychowałeś go tak jak wychowali ciebie.
-Już wybrałem!-krzyknął mały podbiegając do nas i łapiąc mnie za rękaw.
-Jakie?-zapytałem z uśmiechem.
-Orzechowe!-odpowiedział.-A wiesz dlaczego?
-Bo są smaczne?
-Nie! Bo mają taki sam kolor jak oczy Hermiony!
***
Kilka dni później mały zaczął dopytywać się czy jeszcze spotkamy się z Hermioną. Kiedy powiedziałem, że nie wiem i że ona ma pewnie swoje sprawy wymusił na mnie wysłanie jej sowy. W liście napisałem, czy nie chciałaby się spotkać. Odpowiedziała, że chętnie. Byliśmy gdzieś kilka razy, a tego wieczoru siedzieliśmy w restauracji i jedliśmy kolację. Ona była ubrana w czerwoną sukienkę przed kolano i wyglądała naprawdę ślicznie. Nie było w niej ani śladu tej jedenastoletniej dziewczyny z szopą włosów na głowie. Rozmawialiśmy śmiejąc się.
-Hermiono- niepewnie wziąłem ją za rękę.-Naprawdę lubię spędzać z tobą czas. 
-Ja z tobą też.-odpowiedziała i uśmiechnęłą się ściskając mocniej moją rękę.
-Jesteś taka inteligentna, mądra, zabawna.-powiedziałem głaszcząc jej dłoń kciukiem, a ona zarumieniła się.
Spojrzałem na nią i zobaczyłem jej twarz w świetle świec. Radosne iskierki w oczach, usta uśmiechnięte i lekko rozchylone, rumieńce na policzkach...
- Jesteś piękna.-powiedziałem i dotykając ręką jej policzka.-Naprawdę nie wiem jak mogłem być kiedyś taki ślepy.
Nachyliliśy się do siebie i kiedy nasze usta już prawie się stykały podszedł kelner i głośno odchrząknął. Hermiona cofnęła się speszona na swoje miejsce, a ja posłałem mu mordercze spojrzenie.
 - Zdaje się, że prosił pan o rachunek.-powiedział niezrażony.-Proszę bardzo. Płatność kartą czy gotówką?
 - Gotówką.-wycedziłem przez zęby, a kelner odszedł by po chwili wrócić z koszyczkiem.
Zostawiłem tyle ile trzeba było, a na rachunku dopisałem uwagę apropo braku wyczucia pracowników. Hermiona zaśmiała się widząc co piszę, a kelner nie wyglądał na zachwyconego. Ani notatką, ani brakiem napiwku.
Pomogłem Hermionie włożyć płaszcz i zaproponowałem, że odprowadzę ją do domu. Za każdym wcześniejszym razem jakoś się od tego wykręcała, ale tym razem się zgodziła. Szliśmy prawie pustymi ulicami Londynu i rozmawialiśmy kiedy nagle zaczęło padać. Zdjąłem marynarkę i dałem ją Hermionie z jednej strony tworząc nad naszymi głowami prowizoryczny dach. Biegliśmy śmiejąc się jak dzieci, aż w końcu dotarliśmy do bloku, w którym mieszkała Hermiona. Wpadliśmy do klatki zdyszeni i cali mokrzy, a później weszliśmy po schodach do mieszkania. Kiedy udało jej się w końcu znaleźć klucz i otworzyć drzwi dookoła nas na podłodze była już sporych rozmiarów kałuża. Przytrzymałem jej drzwi i weszliśmy do środka cały czas chichocząc.
- Obawiam się, że nie mogę zaproponować ci nic do przebrania.-powiedziała opierając się o drzwi, a ja uśmiechnąłem się i przysunąłem do niej.
- Zawsze mogę to zdjąć.-wyszeptałem, a ona wzięła głęboki oddech, kiedy dla potwierdzenia tych słów pociągnąłem delikatnie za krawat.
- To byłoby bardzo niestosowne, panie Malfoy.-powiedziała równie cicho uśmiechając się uwodzicielsko.
- Tak pani uważa, panno Granger?-przysunąłem się jeszcze bliżej.
 - Tak.-przymknąłem delikatnie oczy.
 - A ja myślę, że bardzo by pani chciała zobaczyć jak to robię...-wyszeptałem tuż przy jej ustach.-Ponad to, myślę, że sama chciałaby pani to zrobić...
W tym momencie nasze usta się zetknęły. Z początku był to delikatny pocałunek, ale po chwili przekształcił się w wielką walkę o dominację. Objąłem ją w talii jedną ręką, a drugą zacząłem szukać zamka na jej plecach. Ona poluzowała mój krawat i ściągnęła mi go przez głowę przerywając na chwilę nasz pocałunek, a potem zaczęła delikatnie rozpinać guziki mojej koszuli. Kiedy udało jej się pozbyć górnej części mojej garderoby, a ja znalazłem wreszcie początek zapięcia jej sukienki mówi:
- Może przejdziemy do sypialni?-lekko wskazała głową na drzwi po lewej stronie.
Zarzuciłem jej ręce na moją szyję, a ona oplotła mnie nogami w pasie. Zaniosłem ją do sypialni i delikatnie położyłem na środku dwuosobowego łóżka. Momentalnie przyciągnęła mnie do siebie i przetoczyła, tak że teraz to ona była na górze. Wreszcie udało mi się pozbyć jej sukienki, a ona sięgnęła do mojego paska od spodni. Znowu się przekręciliśmy i w czasie kiedy Hermiona ściągała moje spodnie ja całowałem jej szyję dekolt i ramiona.
Ona wplotła ręce w moje już i tak zmierzwione włosy i westchnęła cicho.
- Nadal uważa pani, że to niestosowne? - wyszeptałem jej do ucha. Hermiona odchyliła do tyłu głowę a w ramach odpowiedzi uniosła lekko swoje smukłe biodra. Pocałowałem ją w szyję i schodziłem coraz niżej zostawiając wilgotny szlak na jej rozpalonym ciele. Delikatnie zataczałem językiem kółeczka na jej płaskim brzuchu. Jęknęła. Powoli się od niej odsuwnąłem.

- Odpowie mi pani?- prubowałem odnaleźć w ciemności jej usta. Pocałowałem ją rozchylone wargi i rozkoszowałem się ciepłem jej ciała. Błądziłem rękoma po jej plecach w poszukiwaniach zapięcia od jej czarnego koronkowego stanika.

- To jak będzie panno Granger ? Doczekam się odpowiedzi na moje pytanie? -powiedziałem na chwilę odrywając się od jej ust. Wcale nie miałem ochoty przerywać pieszczot, ale stary nawyk był silniejszy ode mnie. Musiałem się z nią chwilę podroczyć. Uśmiechnąłem się do niej zadziornie, a ona spojrzałe na mnie z miną zbitego psa. Odsuwam dłoń od jej stanika.

Poczułem jak ręce Hermiony zaciskają się na moich barkach. Momentalnie przyciągnęła mnie do siebie i szepnęła mi do ucha.
- Nie... nie uważam, że jest to niestosowne- słyszałem, że podniecenie trochę ją rozprasza i z trudem składa słowa, ale prędzej stary Snape sięgnąłby po szampon niż ona by się do tego przyznała. Złożyła delikatny pocałunek na moich ustach i jej ręce powoli zeszły na moje biodra. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz rozkoszy. Z trudem łapałem powietrze. Cholera... nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego może się wydarzyć.. Ja i Gran.. Hermiona. Nie mogłem dłużej o tym myśleć bo jej ręce znalazły się niebezpiecznie blisko mojego najintymniejszego miejsca.  "O nie ta mała kobietka nie będzie mną rządzić, już ja jej pokaże" -pomyślałem i wsunąłem ręce pod jej pośladki delikatnie je gładząc i uciskając. Hermiona oderwała ode mnie ręce i zacisnęła je na prześcieradle. Widząc, że sprawia jej to przyjemność przeniosłem swoje ręce na zapięcie jej stanika, który już chwile później wylądował na drugim końcu sypialni. Hermiona krzyknęła cicho kiedy wziąłem do ust jej sutek, a rękoma dalej pieściłem jej jędrne pośladki. Podsunąłem ją do góry, a sam klęknąłem między jej nogami. Przejechałem ręką po jej udzie na co odpowiedziała mi głośnym jękiem. Cały czas pieszciłem jej uda i pośladki skutecznie unikając strategicznego miejsca. Czułem, że Hermionie się to nie podoba. Uniosła swoje kształtne biodra i zaczęła zsuwać z nich czarne figi.
- Nie kochanie... - szepnąłem i złapałem ją za ręce - ja to zrobię...
Powiedziawszy to powoli ściągnąłem z niej figi. Nachyliłem się by pocałować jej łono, ale w ostatniej chwili skierowałem swój pocałunek na jej podbrzusze. Dziewczyna jęknęła niezadowolona. Dobrze wiedziałem, że nie na to liczyła, chciałem po prostu usłyszeć jak mnie prosi...

- Draco... proszę.. - powiedziała jakby czytała mi w myślach. Teraz byłem bardziej pewny siebie.
- O co mnie prosisz, malutka? -szepnąłe najbardziej niewinnie jak potrafiłem.
Hermiona zamknęła oczy i westchnęła z rozkoszy kiedy przejechałem ręką wzdłuż jej płaskiego brzucha.

- Proszę cię ... - szepnęła ledwo łapiąc oddech i zaciskając ręce na beżowym prześcieradle- Dotknij mnie... proszę.
Chciałem to zrobić, czułem jak sam coraz bardziej się podniecam, ale nie byłbym sobą gdybym się z nią nie podroczył.

- Gdzie, skarbie? - zapytałem odrywając od niej swoją rękę. Nie zdążyłem porządnie się odsunąć, kiedy Hermiona chwyciła moją rękę i niepewnie zaczęła nią jeździć po swoim ciele. Moje bokserki robiły się coraz bardziej ciasne. W końcu nie wytrzymałem i delikatnie musnąłem jej wilgotną kobiecość. Hermiona pisnęła cichutko. Znowu się nad nią nachyliłem, żeby za chwilę zatopić język w jej wnętrzu. Dziewczyna wiła się na łóżku z rozkoszy-nie będę zaprzeczał sprawiło mi to nie małą satysfakcje... Podsunąłem się do góry, żeby być z nią twarzą w twarz. Spojrzałem w jej czekoladowe oczy z których leciały łzy. Scałowałem je powoli. Wiedziałem, że Hermiona weszła na szczyt rozkoszy, ale chciałem zaprowadzić ją jeszcze wyżej. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
- Chcesz jeszcze , kochanie? -zapytałem i czule pocałowałem ją w usta. Hermiona niepewnie kiwnęła głową. Jej ręka zjechała na moje krocze, a mnie przeszyła fala rozkoszy. Niechętnie odsunąłem jej rękę od moich bokserek.

- Nie Hermiono... dzisiaj liczysz się tylko ty...- wyszeptałem. Dziewczyna otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć bo moja ręka zjechała między jej uda. Jednym płynnym ruchem wsunąłem w nią dwa palce.
Hermiona powitała tę pieszczotę głośnym krzykiem. W tamtej chwili żałowałem, że nie założyłem na sypialnie silencio, ale co tam, niech się ludzie wiedzą jak ich sąsiadka spędza weekendy. Przez chwile poruszałem sie w niej pieszcząc ja od środka. Wyjąłem palce z jej jeszcze bardziej wilgotnego łona i wycisnąłem na jej ustach namiętny pocałunek. Hermiona nadal nie mogła opanować oddechu po dopiero, co przeżytym spełnieniu. Sapiąc ciężko próbowała coś powiedzieć, ale nie wyszło jej to najlepiej. Opłaciło mi się zgłębianie sztuki zwaną "ars amandi".
- O co chodzi, kochanie?- zapytałem z triumfem ale i troską wymalowanymi na twarzy. 
-Ja... Dziekuję -wyszeptała wprost w moje rozpalone usta. Jej ręce ponownie zeszły w okolice moich bokserek. Próbowałem ją od tego odwieść, ale, cóż, jestem tylko mężczyzna. Wsunęła swoją smukłą dłoń pod materiał mojej bielizny i zacisnęła ją wokół mojego nabrzmiałego członka. Z gardła wyrwał mi się jęk rozkoszy. Nawet nie zauważyłem kiedy to panna Granger znalazła sie na górze. Bez wahania zsunęła ze mnie moje zielone bokserki a jej pieszczoty stały sie śmielsze. Bawiła się mną... Ta cholerna Granger się mną bawiła... ale była przy tym taka seksowna... Powoli gładziła moją klatkę i zatrzymując się co chwile żeby złożyć na niej gorący pocałunek. Nie mogłem już powstrzymać westchnień rozkoszy wydobywających się z mojego gardła... Gdybym nie miał dobrze wypracowanej samokontroli już dawno bym się na nią rzucił... A tam, CHRZANIĆ SAMOKONTROLĘ! W jednej chwili obróciłem ją na plecy i wszedłem w nią płynnym ruchem. Usłyszałem jak z jej ust wydobył się cichy syk. Nachyliłem się nad jej twarzą i delikatnie scałowałem łzy, które niechciane pojawiły się na jej policzkach. Na koniec musnąłęm jej usta.
-Przepraszam.-wyszeptałem i ponownie ją pocałowałem.-Przepraszam.
-Wszystko w porządku.-powiedziała z urywanym oddechem pomiędzy pocałunkami.-Jest dobrze.
Teraz aby dostosować się do jej potrzeb poruszałem się delikatnie jednocześnie pieszcząc jej szyję i dekolt oraz całując usta. Namiętność między nami rosła z każdą sekundą i kiedy obydwoje wyraźnie czuliśmy, że już blisko Hermiona dając mi swojego rodzaju przyzwolenie zacisnęła swoje dłonie na moich barkach i wypchnęła swoje biodra do góry. Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie i pocałowałem z żarem w rozchylone usta. Kilka sekund później oboje krzyknęliśmy czując rozkosz spełnienia.
 Opadliśmy na łóżko dysząc ciężko i uśmiechnęliśmy się do siebie. Kiedy po kilku minutach udało mi się wyrównać oddech przyciągnąłem ją do siebie bliżej i nakryłem nas kołdrą, która nie wiadomo kiedy spadła na podłogę. Hermiona położyła mi głowę na ramieniu i rękę na piersi, a ja objąłem ją mocno i pocałowałem w czubek głowy. Niedługo później zasnęła, a ja jeszcze przez chwilę patrzyłem na jej delikatnie rozchylone usta, wciąż zaczerwienione policzki i twarz pogrążoną w spokojnym śnie. Właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę ile ona dla mnie znaczy.

***

Kiedy obudziłem się rano Hermiona jeszcze spała. Patrzyłem na nią przez chwilę, a później wstałem, założyłem bieliznę i poszedłem do kuchni. Zacząłem szukać po szafkach produktów potrzebnych do śniadania. Hermiona weszła do kuchni w szlafroku akurat w momencie, kiedy pierwszy naleśnik wylądował na talerzu. Uśmiechnęła się do mnie, a ja podszedłem do niej i pocałowałem ją czule w usta.
-Dzień dobry.-powiedziałem.
-Dzień dobry.-odpowiedziała i odwzajemniła się pocałunkiem.
Kompletnie się w tym zatraciliśmy i w końcu to ona się odsunęła. Spojrzałem na nią zaskoczony.
-Coś się przypala.-oświadczyła i podeszła do kuchenki.
Niespecjalnie zadowolony takim obrotem spraw przytuliłem się do jej pleców równocześnie całując szyję. Hermiona jęknęła cichutko i zaraz odwraciła się do mnie. Spojrzała poważnie i powiedziała:
-Wiesz, że to nie może tak wyglądać?-popatrzyłem na nią pytająco.-Nie możemy lądować w łóżku za każdym razem kiedy jesteśmy blisko siebie.-parsknąłem śmiechem i ona też się uśmiechnęła.

***

Leżeliśmy w mojej sypialni. Głowa Hermiony spoczywała na mojej piersi, a ja kreśliłem palcami wzory na jej nagich plecach. Od tej pamiętnej kolacji minęły trzy miesiące. Miona została częstym gościem u nas w domu i z powodzeniem zaczęła zastępować Scorpiusowi matkę. Często, kiedy ja jestem w pracy ona zostawała z nim w domu i się bawili. Poza tym zaprzyjaźniła się z Blaisem, jego żoną-Pansy i (o zgrozo) moją matką. Ojciec też nie ma nic przeciwko, ale nie spędza z Hermioną tyle czasu co mama.
-Wiesz co mały ostatnio powiedział Pansy?-zapytałem bawiąc się jej włosami.
-Co?-podniosła głowę, by spojrzeć mi w oczy i uśmiechnęła się.
-Sophia-córka Pans.-nie chciała czegoś zrobić i Blaise się wtrącił, że mamy trzeba słuchać, bo jest tylko jedna. Scorpie powiedział: Nieprawda! Ja mam dwie. Astorię i Hermionę.
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłęm się. Hermiona miała łzy w oczach. 
-On cię kocha, Miona.-przytuliłem ją.-I... I ja też cie kocham.-nie byłem pewny jak zareaguje na takie oświadczenie, ale nie mogłem dłużej dusić tego w sobie.
Przez chwilę patrzyła na mnie zdumiona, a później zauważyłem ulgę w jej oczach.
-Ja też cię kocham. Kocham was obu.
Nachyliłem się, żeby ją pocałować i w tym momencie rozległo się głośne:
-Taaaatooo!-krzyczał Scorpius, który jak widać właśnie wrócił od dziadków.-Czy to są buty Hermiony? Gdzie jesteście?
Wyrzuciłem z siebie wiązankę przekleństw i zerwałem się z łóżka. Rzuciłem Hermionie jej bieliznę i sam założyłem swoją. Miona ubrała swoją bluzkę i dżinsy, a ja szybko narzuciłem spodnie i wyjąłem z szafy pierwszą lepszą koszulkę, żeby nie tracić czasu na szukanie tamtej. W momencie kiedy Hermiona usiłowała jakoś przygładzić rozczochrane włosy do sypialni wbiegł mały. Ledwo na mnie spojrzał i rzucił się Mionie na szyję. Wzięła go na ręce i okręciła w powietrzu, a on zapiszczał ze szczęścia. Podszedłem do nich i przytuliłem obydwoje. W drzwiach stanęłą moja matka.
-Dzień dobry.-powiedziała Hermiona i uśmiechnęłą się, a mama odwzajemnia ten gest.
-Dzień dobry, Hermiono.
-Cześć, mamo.-podszedłem i pocałowałem ją w policzek.-Był grzeczny?
-Oh, tak. Mój mały aniołek.-poczochrała po włosach małego, który wciąż siedział u Hermiony na rękach.
-Może zrobię kawę?-zapytałem.-Mamo, zostaniesz?
-Chętnie.-odpowiedziała.
-Poczekajcie w salonie, a ja się wszystkim zajmę.
Kiedy wszedłem do salonu Hermiona i moja mama śmiały się i rozmawiały, a Scorpie siedział u Miony na kolanach.
-Co robiliście?-zapytałem siadając obok Miony na kanapie i stawiając tacę z kawą na stoliku.
-Byliśmy na placu zabaw!-krzyknął mały.-Taaaaakim duzym!-pokazał rozkładając ręce.
Zaśmialiśmy się, a później mama powiedziałą.
-Poza tym Lucjusz zabrał go do tego mugolskiego aquaparku. Wkurzył się, że kazali założyć mu czepek i chciał wyjść, ale mały go uprosił. Owinął sobie wszystkich wokół palca. Włącznie z naszą kucharką. A i jeszcze twój ojciec chciał nauczyć go grać w pokera, ale udało mi się go powstrzymać.
-Co to jest ten poker?-zapytał mały.
-Taka gra, skarbie.-powiedziała Miona.-Tylko dla dorosłych.
Scorpius zrobił zamyśloną minę.
-A dziadek mówił, że to coś z rozbieraniem.-wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem
-Mówił coś jeszcze?-zapytałem.
-Że teraz babcia marudzi, a kiedyś jej się podobało.
Ja i Hermiona spojrzeliśmy na mamę wielkimi oczami, a ona się zarumieniła się i powiedziała:
-Draco, zamorduję twojego ojca.
***
Kiedy mama wyszła był już wieczór więc wysłałem Scorpiusa, żeby przebrał się w pidżamę jeśli chce bajkę na dobranoc. Przyleciał do salonu po pięciu minutach przebrany i z umytymi zębami.
-Miona, poczytasz mi?-zapytał z szerokim uśmiechem.
-To idź wybierz książkę, a ja zaraz przyjdę.-powiedziała.
Wyplątała się z moich ramion i pocałowała mnie krótko.
-Zaraz wracam.-wyszeptała prosto w moje usta.
Przytrzymałem ją jeszcze chwilę pogłębiając pocałunek, aż przerwał nam okrzyk:
-Hermiona, znalazłem!
Wstała i poszła schodami do pokoju Scorpiego. Wróciła po trzydziestu minutach.
-Nie chciał zasnąć.-powiedziała i z powrotem usiadła obok mnie uśmiechając się.
-Zostaniesz?-zapytałem.
-Chyba mogę.-odpowiedziała i przytuliła się do mnie.
-Zostaniesz na zawsze?
Podniosła głowę i spojrzała na mnie.
-Co dokładnie...
-Zamieszkaj z nami.-powiedziałem.-Proszę.
-Ale... Nie wydaje ci się, że dla małego byłby to szok? Minęło ledwie kilka miesięcy odkąd jego matka umarła i do domu wprowadza się nowa dziewczyna taty?
-On cię uwielbia, Hermiono! Popatrz.-zapewniłem biorąc ją za ręce.-Kiedy przychodzi do domu i ty tam jesteś nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi i rzuca ci się na szyję. To co mówił Pansy...-przeczesałem nerwowo włosy palcami.-To wszystko... On już traktuje cię jak członka rodziny. Kocha cię!
-Draco...
-Zgódź się. Proszę.
-Dobrze.-uśmiechnęła się.-Zamieszkam z wami.
Wstałem, wziąłem ją na ręce i okręciłem dookoła. Ona zapiszczała tak jak wcześniej Scorpius, a ja zaśmiałem się głośno. Zatkała mi buzię dłonią.
-Cicho bądź, idioto.-powiedziała.-Dopiero co uśpiłam twojego syna.
Bez zbędnych ceregieli przerzuciłem ją sobie przez ramię i ruszyłem w kierunku sypialni. Rzucone na nią silencio zapewni nam choć odrobinę prywatności przy tym małym potworze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz