Strony

poniedziałek, 23 marca 2015

Miniaturka: Bankruci

Witajcie, tutaj Haley :) Zapraszam was do czytania miniaturki mojego autorstwa, która powstała jakiś czas temu i została umieszczona na blogu Venetii Noks. Sama Venetiia oceniła ją bardzo pozytywnie, dlatego też jestem ciekawa waszych opinii :) Z góry dziękuję i zachęcam do komentowania :)

   - Wal się, Wilkins! - zmrużyłam oczy patrząc na mojego towarzysza z obrzydzeniem. Siedzieliśmy w obskurnej spelunie w Hogsmeade. Gospoda pod Świńskim Łbem była przy tym miejscu ekskluzywną restauracją. Odrapane ściany i wytarta podłoga sprawiały wrażenie nigdy nie mytych, ani odnawianych. Stoliki, mimo że były przykręcone do podłoża, chybotały groźnie z każdym krokiem stawianym gdzieś w pobliżu. John Wilkins popijał piwo w szklance, która wyglądała jakby nigdy nie była myta, ja ledwo przełykałam tu ślinę.
   - Grzeczniej, Granger. Dawaj kasę - mruknął oblizując usta. Piana ubrudziła mu przydługą brodę, sprawiając, że mężczyzna wyglądał jeszcze bardziej obleśnie niż zwykle. Jego małe, szczurze oczka przyglądały mi się z dziwnym błyskiem, przez który przechodziły mnie ciarki na plecach. Z westchnieniem rzuciłam w jego stronę czerwoną sakiewkę. Złapał ją i ułożył w dłoni.
   - Za mało - warknął.
   - Nie mam więcej, Wilkins. Oddałam ci wszystko - niemal wyplułam te słowa. Nie chciałam przebywać w tym miejscu ani chwili dłużej, marzyłam by wrócić do domu i zakopać się pod kołdrą. John podrapał się po głowie okrytej czerwoną bandamką, a potem uśmiechnął się do mnie, szczerząc trzy zęby jakie miał. Przygryzłam usta, żeby ukryć odruch wymiotny.
   - Mam dziś dobry humor, więc znaj moją dobroć. Masz czas do końca miesiąc, później będziemy rozmawiać inaczej. Pamiętaj, że Baransky zawsze odzyskuje swoje pieniądze! - dopił piwo i odstawił kufel z głośnym hukiem. Posyłając mi groźne spojrzenie, wstał i ruszył w stronę wyjścia. Nie zapłacił za swoje piwo. Z kieszeni jeansowej katanki wyjęłam ostatniego galeona, którego z westchnieniem rzuciłam na stolik. Będąc już na zewnątrz wyjęłam z torebki paczkę papierosów i odpaliłam jednego. Potrzebowałam się odprężyć, ręce wciąż mi drgały, a nogi miałam jak z waty. Merlin mi świadkiem, nie wiem dlaczego zaciągnęłam pożyczkę na mieszkanie u tych bandziorów. Owszem, potrzebowałam pieniędzy na start, ale co mi przyszło do głowy, by brać pieniądze u tej szajki? Nie miałam pojęcia skąd do końca miesiąc załatwię 40.000 galeonów, to było nierealne. Pracowałam w małej księgarni na Pokątnej i zarabiałam tyle, że ledwo starczało mi na rachunki i jedzenie. I pomyśleć, że jeszcze rok temu mieszkałam w pięknym domu z basenem. Pieprzona giełda. Nigdy więcej! Rzuciłam niedopałek do pobliskiej kałuży, rozłożyłam parasolkę i ruszyłam w stronę parku. Idąc w tamtym kierunku, usłyszałam dziwne krzyki, które sprawiły, że przeszły mnie dreszcze. Serce waliło mi jak młotem, a rozum kazał uciekać, ale moja gryfońska natura zwyciężyła, więc wyciągnęłam różdżkę i ruszyłam w tamtym kierunku. Głosy dochodziły zza krzaków, musiałam przejść spory kawałek trawnika, by tam dotrzeć. Obcasy wbijały mi się w ziemię, przez co szłam dużo wolniej, a rajstopy w momencie zrobiły się mokre. Przeklęłam w myślach.
   - Jesteś nic nie wartym śmieciem! Tacy jak ty powinni wąchać kwiatki od spodu, słyszysz gnido?! - usłyszałam głos, od którego włosy zjeżyły mi się na karku. Miałam ochotę zawrócić i uciec, ale odgłosy kopania ludzkiego ciała sprawiły, że nie mogłam się ruszyć. Ktoś tam leżał i potrzebował pomocy.
   - Zostawcie mnie, wy mendy jedne! - wychrypiał leżący. Bardziej żałosnego i przepełnionego fizycznym bólem głosu, jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam. Zrobiło mi się okropnie żal mężczyzny i postanowiłam mu pomóc. Wycelowałam w nich różdżką i podeszłam bliżej.
   - W tej chwili go zostawcie! - krzyknęłam, pragnąc by mój głos brzmiał twardo i zdecydowanie. Obaj natychmiast odwrócili się w moją stronę i ryknęli śmiechem. Ten grubszy, w podartych jeansach i flanelowej koszuli dźgnął łokciem swojego kumpla.
  - Słyszałeś, Peet? Ta ślicznotka kazała nam stąd zjeżdżać...
  - Taaa... - mruknął ten drugi. Zza skórzanej kamizelki wyjął nóż, którym dotknął swojego czoła, a potem skierował go w moją stronę. Musiałam zmusić swoje ciało do zdecydowanej postawy, tak żeby nie zauważyli jak bardzo się bałam.
   - Natychmiast stąd odejdźcie, albo rzucę w was klątwę! - zagroziłam. Oddychałam coraz ciężej, a różdżka jakby parzyła moje dłonie. Peet rozciął leżącemu ramie swoim nożem, a grubas kopnął go w brzuch, po czym nachylił się nad nim i rzekł:
   - Podziękuj ładnie tej małej dziwce, bo dziś uratowała ci skórę... Zapamiętaj nasze twarze, śmieciu. Odezwiemy się wkrótce. I pamiętaj, przed nami nie ma ucieczki... - Peet schował nóż do kieszeni i razem z kolegą ruszyli przed siebie, nie oglądając się nawet na nas. Minęła długa chwila nim doszłam do siebie, a pobity facet w tym czasie przeniósł się na pobliską ławkę i spuścił głowę w dół. Między jego nogami widziałam sporą kałużę krwi. Przysiadłam obok niego i wyciągnęłam w jego stronę paczkę z papierosami, z której wyjął jednego i włożył do ust.
   - Wybacz, mam tylko cienkie - powiedziałam podając mu zapalniczkę. Zaciągnęłam się dymem i oparłam o ławkę. Mężczyzna odpalił swojego papierosa i spojrzał na mnie.
   - Dzięki. Za papierosa i za ratunek...
   - W niezłe gówno się wpakowałeś, Malfoy, co? - odparowałam, kiedy zorientowałam się kto siedzi koło mnie. Prychnął pod nosem, kiedy i on mnie rozpoznał.
   - Kto by pomyślał, że kiedyś uratuje mnie przyjaciółka Potter'a - zakpił. Przewróciłam oczami.
   - I co teraz? - zapytałam wydmuchując dym w bok jego twarzy.
   - Jak to co? Ty wrócisz do swojego idealnego domku z basenem, włączysz jakąś arię operową na gramofonie, nalejesz sobie kieliszek czerwonego wina z 1785 roku i zjesz roladę z łososia. Ja tymczasem wrócę do mojej małej kawalerki, za którą nie płacę od trzech miesięcy, wypiję najtańsze piwo prosto z puszki i słuchając kłótni latynoskich sąsiadów, usiądę na parapecie i pomyślę skąd, u diabła, wytrzasnąć zaległą forsę - wzdychnął, opierając się o drewniane oparcie.
   - Ile im wisisz? - spytałam, rzucając niedopałek przed siebie. Spojrzał na mnie z miną "Co cię to obchodzi?" i prychnął.
   - Nie mów, że to cię interesuje... ale skoro pytasz, wiszę im 80.000 galeonów. Co ty na to?
   - Dwa razy tyle... - szepnęłam sama do siebie, ale Malfoy i tak usłyszał. Zaczął się histerycznie śmiać, sprawiając, że spojrzałam na niego, jak na wariata.
   - Czy ja dobrze zrozumiałem? Granger zbankrutowała? - spojrzał na mnie wyczekująco, a ja pomyślałam o tych wszystkich pieniądzach, które Ministerstwo Magii wypłaciło mi za zasługi wojenne. Takiej kwoty nigdy wcześniej, ani nigdy później już nie widziałam. Kupiłam sobie piękny dom, o którym wspomniał Malfoy, wybudowałam na podwórku basen. Nosiłam ubrania od najlepszych projektantów, a przemieszczałam się najnowszym modelem Audi. Co mi odwaliło, by zainwestować pieniądze na giełdzie? Straciłam wszystko szybciej niż kupowałam buty, a długi zaczęły rosnąć. Musiałam sprzedać dom i samochód, by spłacić zadłużenie. W ten sposób zostałam z niczym. I właśnie wtedy poznałam Wilkinsa, zapijałam smutki w Dziurawym Kotle, a on przysiadł się do mnie i przysunął w moją stronę wizytówkę swojego szefa. Prychnęłam widząc na niej napis: BARANSKY. POŻYCZKI BEZ KŁOPOTÓW. Ale następnego dnia zadzwoniłam, zaraz po tym jak wywalono mnie z motelu, bo nie miałam z czego zapłacić za nocleg. Szkoda, tylko, że ich hasło marketingowe mijało się z prawdą. Kłopotów miałam dużo, w większości ze strony Baransky'ego i jego bandy.
   - Wal się, Malfoy - prychnęłam. Znowu sięgnęłam po papierosy, częstując nimi także blondyna. Złapał jednego i zaczął obracać go w palcach. Ja w tym czasie odpaliłam swojego i podałam mu zapalniczkę.
   - Co się stało, że masz takie długi? - opowiedziałam mu moją historię, a on zagwizdał zdziwiony. W odwecie ja spytałam o jego problemy.
   - Granger, nasze historie nie różnią się bardzo. Opowiem ci. Był piękny, słoneczny dzień, kiedy przystojny Malfoy Junior wybrał się..
   - Widzę, że humor się ciebie trzyma, dupku. Przejdź do sedna.
   - Ech, po prostu przegrałem cały majątek w kasynie, okej? Potem jakiś typ zaproponował mi pomoc w postaci pożyczki. Miałem postawić wszystko i wygrać. Przegrałem. Koniec historii.
   - Jesteś debilem, Malfoy - skwitowałam.
   - I mówi to ta, która bez doświadczenia zainwestowała na giełdzie. Chodź, Granger. Pokażę ci moje nowe luksusy.
   - Dzięki, mam swoje - odparłam, chowając papierosy do torebki.
   - Mam małe radio - targował się.
   - A ja ekspres do kawy, no i?
   - Wygrałaś, idziemy do ciebie.
   Sama nie wiedziałam dlaczego właśnie piłam kawę z Malfoy'em. Nienawidziliśmy się odkąd sięgam pamięcią, a teraz siedzimy w mojej kawalerce, w której mieści się tylko kanapa, jeden fotel i stolik do kawy. Pijemy kawę, która jest tak paskudna, że niemal staje w gardle, ale była najtańsza. Nie miałam nawet żadnych ciastek, które mogłabym wyjąć na stół.
   - Co my tak właściwie robimy? - zapytałam w końcu, kiedy zdążył obejrzeć z miejsca całe moje mieszkanie. Poliki paliły mnie żywym ogniem, a ja próbowałam ukryć swój wstyd, że upadłam tak nisko, za kubkiem kofeinowego napoju.
   - Pijemy kawę? - odpowiedział pytaniem na pytanie. To jego lekkie podejście do życia, do kłopotów bardzo mnie irytowało. Odstawiłam kubek na ławę i spojrzałam na niego ze złością.
   - Pytam poważnie, dupku! Siedzimy i pijemy pieprzoną kawkę, chociaż oboje mamy nóż na gardle! Tworzymy koło wzajemnej adoracji? Mam przynieść nici i jakieś szmatki? Może zaraz zaczniemy je wyszywać, co? - dałam upust emocjom, które od wielu miesięcy się we mnie kumulują. Nie, to nie był szczyt moich możliwości. Malfoy był moim gościem, więc musiałam zachowywać się jak na gospodynię przystało, a wyżywanie się na gościu, do tego się nie zaliczało.
   - Łooooł, Granger! Wyluzuj. Skąd takie słowa u słynnej panny Wiem-To-Wszystko? - na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, który w tym momencie miałam ochotę mu zetrzeć. Najlepiej nożem do otwierania kopert. Zamknęłam oczy i potarłam powieki.
   - Słuchaj, możemy sobie wzajemnie pomóc - wyszeptał, a potem opowiedział mi jego genialny pomysł. Godryku, i znowu ten jego zasrany optymizm! Czy on postradał wszystkie zmysły, jeśli myśli, że to może się udać?
   - To nie ma prawa się udać, Malfoy.
   - Spróbuj, przecież nic nie tracisz - puścił mi oczko.
   - Nadal nie jestem przekonana...
   - Do ciężkiej cholery, Granger! Za miesiąc musimy oddać nasze długi, inaczej będzie z nami źle. Masz jakiś inny pomysł?
   - Merlinie, będę tego żałowała... Zgoda, niech ci będzie, Malfoy - nie wierzyłam, że w to weszłam. Nie miałam już nic do stracenia, jednak miałam sporo wątpliwości, słusznych, czy też nie, miałam się o tym przekonać już wkrótce.
   - Świetnie. Sprzedajemy twoje mieszkanie! - zawyrokował.
   - Co, dlaczego moje? Moje jest przytulniejsze, większe i... czystsze! - krzyknęłam oburzona.
   - Z tym ostatnim nie mogę się nie zgodzić. Ok, w takim razie jutro się do ciebie wprowadzam - po prostu wstał i wyszedł. Nawet nie odprowadziłam go do drzwi, bo i po co? Usnęłam w ubraniach, nawet się nie kąpiąc. Następnego dnia, Malfoy obudził mnie już z samego rana, bezczelnie wtargając do mojego mieszkania. Miał ze sobą niewielką torbę i jeden mały karton.
   - Fuj, Granger. Wykapałabyś się... - pokazałam mu środkowy palec i ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, włosy podpięłam opaską i założyłam miętową sukienkę do kostek. Była to ostatnia rzecz jaką kupiłam sobie od Kate Spade. Delikatne perełki zdobiły jej całkiem spory dekolt, a na plecach, tuż nad rozcięciem w kształcie łzy, przyszyta była kokarda. Szyję prysnęłam perfumami Versace Versus, których zostało mi już tylko na kilka użyć. Z ciężkim sercem schowałam buteleczkę do szafki nad zlewem i wyszłam do gościa.
   - Od razu lepiej. Dziś przyjdą oglądać tę ruderę, jeśli ją sprzedamy, to będziemy mogli wdrążyć plan w życie. Masz, twoje dokumenty - podał mi dowód osobisty i paszport. Zerknęłam na nie i skrzywiłam się.
   - Serio, Malfoy? Alison Black? Nie popisałeś się oryginalnością... - wzruszył ramionami. Zerknęłam w jego dokumenty, kiedy położył je na ławie i ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę, ale zaraz ją zamknął, widocznie przestraszył się panującej tam pustki.
   - Nie masz nic do jedzenia?
   - Och, Caleb! Tak cię przepraszam, pysiaczku! Zasiedziałam się dziś u Mary i nie zrobiłam zakupów. Wiesz jaką piękną sofę kupiła do salonu? W życiu nie widziałam piękniejszej! Misiu, my nie możemy być gorsi, musimy mieć jeszcze ładniejszą! - niemal tupnęłam nogą. Malfoy spojrzał na mnie z politowaniem.
   - Nieźle, Granger. To na prawdę ma szansę się udać!
   Tydzień później siedziałam na pokładzie samolotu do Nowego Jorku i wciąż nie mogłam w to wszystko uwierzyć! Bilety kupiliśmy za pieniądze, które Malfoy dostał za sprzedaż mieszkania. Resztę zabraliśmy ze sobą, by wdrążyć plan w życie. Nie było tego zbyt wiele, ale jeśli udałoby nam się dobrze nimi gospodarować, na pewno by starczyło na wszystko. Tylko, o ironio, czy dwoje bankrutów, którzy stracili swoje majątki, mogło zarządzać tak małą sumą, by przeżyć i jeszcze wyjść z tego na plusie? Nie chciałam studzić Malfoy'owi jego entuzjazmu, dlatego siedziałam cicho. Patrzyłam w okno i zastanawiałam się jak to wszystko się potoczy, kiedy głos stewardessy oznajmił, że lądujemy za dziesięć minut.
   Nowy Jork był brzydszy niż myślałam. Równie ponury jak Londyn i tylko zarys Statuy Wolności sprawiał, że wiedziałam gdzie jestem. Wynajęliśmy sobie mały domek, w którym mieliśmy zamieszkać na czas pobytu w Ameryce. Mały, ale przytulny. W środku była jedna sypialnia, mała kuchnia, łazienka i salonik, w którym stała zniszczona, wytarta kanapa i pusty regał na książki. Nie było pieniędzy żeby coś tu zmienić, zresztą, nie było też sensu, bo i po co? To tylko chwilowe mieszkanie, wmawiałam sobie. Rozpakowując swoje ubrania do rozwalającej się komody, z całej siły powstrzymywałam łzy. Nie chciałam płakać, jednak na widok uschniętej paprotki stojącej w rogu pokoju, rozkleiłam się jak mała dziewczynka.
   - Granger, nie widziałaś mojego... - widząc mnie beczącą, skuloną na łóżku i rzucającą obelgami w stronę komody, Malfoy cofnął się i wrócił do salonu. Tego dnia więcej już się nie widzieliśmy. Spał w salonie, a ja z sypialni wyszłam dopiero następnego dnia, kiedy wypłakałam wszystkie żale. Z nową energią wzięłam szybki prysznic, założyłam błękitne szorty, białą, luźną koszulkę i sandałki na koturnie. Włosy spięłam w wysokiego koka, a rzęsy musnęłam tuszem. Malfoy smażył jajecznicę.
   - Witaj, Ali. Zjesz ze mną? - zapytał.
   - Co?
   - No dalej, Granger. Musimy grać, żeby się przyzwyczaić do nowej roli. Nie możemy palnąć żadnej gafy - mówiąc to nałożył jajka na talerz i podał mi do ręki. Mruknęłam coś w podziękowaniu i siadłam na kanapie. Śniadanie, choć nie wykwintne, było całkiem smaczne.
   - Dzisiaj musimy założyć sobie konta w banku. Umówiłem nas na spotkanie w tej sprawie o 12:00 - kiwnęłam głową, że rozumiem i odpłynęłam w myśli. Ocknęłam się, gdy poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
   - ... się, ty głupia krowo! - warknął Malfoy. Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc. Westchnął.
   - Prosiłem cię, żebyś się przesunęła, do ciężkiej cholery! Ta kanapa jest bardzo mała, a ty rozwaliłaś się na niej jak na leżaku. No dalej, na Salazara!
   - Dlaczego po prostu jej nie powiększysz za pomocą zaklęcia, dupku?
   - Merlinie, Granger, czy ty na prawdę jesteś taka durna, czy tylko udajesz? Nie możemy używać magii, żeby nikt nas nie namierzył. Po pierwsze, udajemy małżeństwo Black'ów, a po drugie nasi przyjaciele od długów siedzą nam na ogonie, a ja nie mam ochoty na ich towarzystwo, póki nie załatwimy kasy. Chciałbym ci tylko przypomnieć, że Alison i Caleb Black nie istnieją i dziwne by było, gdyby tutejsze Ministerstwo zarejestrowało czary rzucane przez Black'ów, z różdżek Granger i Malfoy'a.
   - Dobra, po prostu zapomniałam...
   - Nie słuchałaś mnie, kiedy ci to tłumaczyłem - wytknął, a ja nie mogłam zaprzeczyć. Pusty talerz postawiłam na ławie i odpaliłam papierosa. Malfoy w szybkim tempie zjadł swoją porcję, a talerz postawił na moim.
   - Ty zmywasz - rzucił, a ja przeklęłam go w myślach. Wyjął mi z dłoni mojego papierosa, tym samym zmuszając mnie do sprzątnięcia. Niechętnie skierowałam się w stronę kuchni, by umyć naczynia.
   Wychodząc z banku postanowiliśmy wstąpić do małego marketu po zakupy. Chleb, masło, dżem, mleko i woda. Gdzie, na Merlina, podział się łosoś, kawior, szpinak i szampan? Na obiad zamówiliśmy pizzę, którą zjedliśmy oglądając American Horror Story.
   - Przypominasz mi Constance - zawyrokował, a ja zerknęłam na niego krzywo. Spojrzałam na ekran, gdzie owa bohaterka stała u podnóża schodów i paląc papierosa przyglądała się powieszonemu mężczyźnie ze stoickim spokojem. Na jej twarzy widniał pełen kpiny uśmiech. Czy na prawdę byłam do niej podobna?
   - O co ci chodzi? - usiadłam na dłoni, która świerzbiła mnie, by uderzyć w twarz blondyna.
   - Silna, niezależna kobieta, która mimo trudności losu, idzie przez życie z wysoko uniesioną głową. Kobieta, której wizytówką jest papieros i niezłomność.
   - Mało o mnie wiesz, Malfoy, więc mnie nie oceniaj - burknęłam.
   - Pomyliłem się? - jego pytanie sprawiło, że zagryzłam zęby. Odpaliłam papierosa, a paczką rzuciłam w irytującą imitację czarodzieja siedzącą obok mnie. Spojrzał na mnie prawie z wyrzutem i również odpalił papierosa. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy dym wypełnił jego płuca. On uwielbiał mnie wkurzać.
   Wieczorem nadal siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy filmy. Telewizor był bardzo mały i wyglądał jak żywcem wyjęty z lat siedemdziesiątych. Dobrze, że chociaż odbierał w kolorze. Nasz plan mięliśmy rozpocząć dopiero za tydzień, więc mieliśmy dużo czasu by się nudzić, albo pozabijać. Nie umiałam rozmawiać z Malfoy'em jak z człowiekiem, bo nikt tak jak on mnie nie irytował. Ja chyba też drażniłam mojego towarzysza niedoli, ale on znacznie lepiej radził sobie ze stresem.
   - Może pójdziemy na spacer? - zapytał nagle.
   - Nie.
   - A może w coś pogramy?
   - Nie.
   - To może pójdziemy do centrum pojeździć meterem?
   - Metrem. Nie, nie pójdziemy - burknęłam oschle, chociaż jego pomyłka mnie rozśmieszyła.
   - Granger, wyluzuj!
   - Ja jestem wyluzowana...
   - Bardzo - sarknął i wstał z kanapy, a potem po prostu wyszedł. Nie ukrywam, wystraszyłam się. Bałam się, że przez moje oschłe zachowanie odpuścił sobie, a ja zostanę tu sama. Bo niby jak miałabym wrócić do domu? Merlinie, dlaczego ja jestem taką kretynką? Odkąd straciłam swój majątek rzeczywiście zrobiłam się zgorzkniała, przez swoje zachowanie moi dawni przyjaciele odwrócili się ode mnie. Nosiłam w sercu żal po nich i nie umiałam im wybaczyć odejścia, ale teraz zrozumiałam. Mieli po prostu dość rozkapryszonej, narzekającej, wiecznie naburmuszonej idiotki, która przez własną głupotę doprowadziła do takiego stanu rzeczy. W tamtym momencie chciało mi się płakać, ale jak na złość, łzy nie chciały lecieć. Swoją złość wyładowałam na ścianie, uderzając w nią z całej siły pięścią. To było głupie, wiem. Ręka zaczęła okropnie boleć, a z kostek poleciała krew. Oczy mi się zaszkliły, ale w tym momencie otworzyły się drzwi do mieszkania, a ja wystraszona odwróciłam się w stronę wejścia. Z ulgą zarejestrowałam Malfoy'a wchodzącego do środka, i nie ukrywam, miałam ochotę rzucić mu się na szyję. Pierwszy raz w życiu ucieszyłam się na jego widok. Chłopak spojrzał na mnie dziwnie, a gdy zobaczył rozwaloną dłoń, westchnął ciężko i przywołał mnie na kanapę. Posłusznie usiadłam, a on wodą oczyścił moją dłoń i zabandażował.
   - Jutro na obiad zjemy chleb z masłem, ale dzisiejszy wieczór zapowiada się lepiej - mówiąc to wyciągnął z reklamówki litrową butelkę whisky. Uśmiechnęłam się pod nosem i przyniosłam z kuchni dwie szklanki. Tej nocy coś się zmieniło. Piliśmy do rana, a nasze rozmowy pierwszy raz były luźne i swobodne, pozbawione większych zgryźliwości. Tym gestem Malfoy pokazał klasę, niechętnie, ale musiałam przyznać, że jest całkiem "spoko".
   Pięć dni później wybraliśmy się na targ po zakupy. Chcieliśmy kupić trochę owoców i warzyw, tydzień już się kończył, a my całkiem nieźle staliśmy z gotówką. Mogliśmy trochę zaszaleć. Tego dnia miałam na sobie sukienkę Alexandra McQueen'a kupioną na kilka dni przed stratą pieniędzy. Była śliczna. Mocny różowy kolor materiału przecinały bordowe kwiaty z niewielką ilością pomarańczowych liści. Na nogach miałam białe sandałki na obcasie. Staliśmy przy wielkim koszu z jabłkami, kiedy usłyszałam za sobą głos.
   - Hermiona? To na prawdę ty? - odwróciłam się w stronę mówiącego, modląc się żeby to nie był on. Moje modlitwy nie zostały spełnione i przede mną stał James. Mój były chłopak, którego rzuciłam trzy lata temu, kiedy kilkakrotnie uniósł na mnie rękę. Na jego widok przeszedł mnie dreszcz i odruchowo złapałam Malfoy'a za rękę. Ten drugi spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc.
   - Nie mogę uwierzyć, że znowu cię widzę! Jesteś taka piękna... Co powiesz na jakąś kolację? - zapytał niewzruszony, a mnie tak sparaliżowało, że nie byłam w stanie powiedzieć słowa.
   - Granger, mówię do ciebie! - jego ton przybrał na ostrości, James nie lubił być ignorowany.
   - Ona nie nazywa się już Granger, frajerze. I na żadne kolacyjki nie będziesz mojej żony zabierał, więc zjeżdżaj stąd, przygłupie! - Malfoy mnie obronił. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak mój eks odszedł. Draco zapłacił za nasze zakupy i ruszyliśmy do domu, gdzie od razy rzuciłam się na kanapę i schowałam twarz w poduszkę.
   - Tylko mi nie mów, że będziesz wyć - jęknął, a ja spojrzałam na niego zza moich loków. Uśmiechał się do mnie jednocześnie rozpakowując siatki.
   - Odeszłam od James'a trzy lata temu, kiedy któryś raz z rzędu podniósł na mnie rękę. Uderzył mnie tak mocno, że musiałam mieć założone szwy. Stwierdziłam, że jestem ponad to, więc odeszłam od niego. Ale on mnie nachodził, wysyłał kwiatki, przychodził pod dom, krzyczał pod oknem, aż w końcu zaczął wysyłać pogróżki. Musiałam się wyprowadzić, więc kupiłam nowy dom i zaczęłam całkiem inne życie. A potem wszystko straciłam... - wydusiłam z siebie.
   - Żaden prawdziwy mężczyzna nie unosi ręki na kobietę. To zwykły damski bokser, Granger.
   - Wiem - mruknęłam odpalając papierosa.
   Tak długo oczekiwany przez nas dzień w końcu nastał. Ten tydzień sprawił, że zaczęliśmy się z Malfoy'em tolerować. Muszę przyznać, że bywał sympatyczny, kiedy nie był irytujący. Tego dnia Malfoy był wyjątkowo przygaszony, musiał się bardzo denerwować. Założyłam czarną sukienkę do kolan, na szyję złotą kolię, a na nogi czarne szpilki. W ręku dzierżyłam białą kopertówkę, do której włożyłam moje papierosy, nowe dokumenty i różdżkę. Draco ubrał się w dobrze skrojony garnitur, w którym wyglądał na prawdę bosko. Oczywiście nie powiedziałam mu tego.
   - Jak wyglądam? - zapytał poprawiając krawat.
   - Szału ni ma, ale nie jest najgorzej - odwróciłam się do niego tyłem, by ukryć uśmiech błąkający się na ustach.
   - Granger, to jeszcze raz. Moja firma jest bardzo zadłużona, ale jeśli wejdziemy w spółkę z kimś o ogromnym budżecie, mamy szansę podnieść się z dna. Jednakże nazwisko Malfoy aktualnie kojarzy się z bankructwem, stąd nowa tożsamość. Ta kobieta, do której idziemy, ceni sobie wartości rodzinne. Jeśli zauroczy ją nasza "miłość", mamy szansę na podpisanie z nią kontraktu. Podobno to bardzo miła staruszka. Za twoją pomoc w odratowaniu mojej firmy, daję ci przez dwa lata połowę zysków, a kolejny rok trzydzieści procent. Wszystko jasne? - kiwnęłam głową. Usłyszeliśmy klakson oznajmiający, że taksówka już podjechała. Jadąc w umówione miejsce miałam serce w gardle. Okropnie się stresowałam. Kiedy zatrzymaliśmy się przed ogromną willą, poczułam ogłuszająca falę mdłości. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
   - Chyba nie dam rady - szepnęłam. Malfoy ujął moją dłoń i lekko ją ścisnął dodając mi otuchy.
   - Dasz radę, bo jak nie ty, to kto? Nie znam silniejszej od ciebie kobiety, Granger. Chodź, idziemy - nie wiem jak to zrobił, ale zmobilizował mnie. Drzwi otworzył nam majordomus i zaprowadził do salonu, gdzie oczekiwała na nas właścicielka. Na nasz widok podniosła się od stołu i uśmiechnęła szeroko.
   - Państwo Black, miło mi was gościć - wymieniła z Draconem uściski dłoni, a mnie przytuliła. Usiedliśmy przy stole.
   - Nazywam się Rosalie Eunice Grant. Czy mogę się do państwa zwracać po imieniu? - przystaliśmy na jej prośbę, musieliśmy być mili.
   - Alison, może opowiesz mi coś o was? - na takie pytanie nie byłam przygotowana. Czułam na twarzy uderzenie gorąca, a w brzuchu zaczęły trzepotać niewidzialne motyle - nie było to jednak przyjemne uczucie.
   - Cóż, droga pani Grant. Ja jestem gospodynią domową. Właściwie pracuję w maleńkiej księgarni w centrum Londynu, ale tylko kilka godzin dziennie, ponieważ Caleb uważa, że jako jego żona nie powinnam pracować. Mój mąż jest nieco staroświecki, ale przy tym na prawdę kochany. Dba o mnie i zawsze sprawia, że czuję się dowartościowana i kochana. Codziennie kupuje mi kwiaty - moje ulubione lilie. Wieczorami włącza muzykę i pijąc wino rozmawiamy. To nasz rytuał, dzięki któremu nasz związek jest taki trwały. Ja staram się być żoną doskonałą, gotuję mu jego ulubione dania, piekę ciasta i babeczki, które lubi i dbam o nasz dom - wyrzuciłam z siebie ten stek kłamstw. Nie wiem nawet skąd mi to przyszło do głowy, bałam się tylko, żeby gdzieś się w tym wszystkim nie pogubić.
   - Wyglądacie na szczęśliwą parę, a to coś cudownego. Jak się poznaliście? - tym razem zwróciła się do Malfoy'a.
   - Oboje z Ali chodziliśmy do prywatnej szkoły. Pochodziliśmy z różnych warstw społecznych, więc generalnie nie przepadaliśmy za sobą. Na trzecim roku...
   - Pokochaliście się? - wtrąciła rozmarzona kobieta.
   - Nie, właściwie to znienawidziliśmy się jeszcze bardziej. Alison i ja droczyliśmy się ze sobą, a ona złamała mi nos. Dopiero rok później, kiedy jako przewodniczący szkoły, musieliśmy zatańczyć razem na balu, coś między nami zaiskrzyło. Od piątej klasy jesteśmy parą.
   - Niesamowita historia. Wspaniała... - zachwycała się pani Grant, a ja uświadomiłam sobie, że do tej pory wstrzymywałam oddech. - A dzieci? Macie dzieci? - tym pytaniem zaskoczyła nas oboje. Widziałam szok wymalowany na twarzy blondyna.
   - Od dwóch lat się staramy o dziecko, ale bezskutecznie. Powoli zaczynamy myśleć o adopcji - wypaliłam cicho, chcąc brzmieć jak kobieta załamana wizją braku możliwości urodzenia własnego potomstwa. Rosalie spojrzała na mnie smutno.
   - Kochana moja Alison, widzę że łączy nas tak wiele. Ja też byłam kurą domową i uważam, że to było najlepsze co mogłam zrobić, bo dzięki temu miałam czas dla mojej rodziny. Widzisz, ja także nie mogłam mieć dzieci, więc z Rufusem adoptowaliśmy kilkumiesięczną dziewczynkę. Niestety, moja biedna Maddie zmarła w wieku piętnastu lat.
   - Och! Tak mi przykro, pani Grant - mój głos autentycznie się załamał. Zrobiło mi się żal tej kobiety.
   - No cóż, moi mili. Moje warunki są następujące: swoją część udziałów kupuję za 650.000 funtów. Z firmą nie chcę mieć nic wspólnego, oprócz zysków. Jestem stara i bogata, dlatego chcę tylko dwadzieścia procent zysków. No, a teraz dajcie mi ten dokument...

   Kiedy tydzień później znowu siedziałam w tej obskurnej spelunie, nie mogłam doczekać się spotkania z Wilkins'em. To miał być ostatni raz, kiedy muszę oglądać jego paskudą gębę. Zauważyłam go zmierzającego w moją stronę z kuflem piwa. Dupek. Nie rozumiałam, jak mógł pić w tym miejscu cokolwiek. Odpaliłam papierosa i patrzyłam na niego w obrzydzeniem. Uśmiechnął się do mnie obleśnie, siadając na przeciwko. Rzuciłam w jego stronę sakiewkę i wstałam.
   - Nie było miło cię poznać, Wilkins. Masz tu te swoje pieprzone 40.000 galeonów i znikaj z mojego życia. Nie do zobaczenia, dupku - rzuciłam na stół niedopałek papierosa i wyszłam z dumnie podniesioną głową. Miałam jeszcze 25.000 funtów, więc mogłam zacząć życie od nowa. Chciałam sprzedać moją kawalerkę i kupić mały dom, który kiedyś mogłabym zamienić na jeszcze większy. Na następne trzy lata miałam zapewniony stały przypływ gotówki, więc wiedziałam, że powoli stanę na nogi. Wróciłam do domu i chciałam wziąć szybki prysznic, ale siedzący na kanapie Malfoy mi to uniemożliwił.
   - Co ty tu robisz? - zapytałam.
   - Przyszedłem na kawę - rzucił w moim kierunku złotą paczką, którą złapałam w locie. Była to ziarnista kawa do ekspresu firmy Royal. Moja ulubiona. Ta niewielka paczka kosztowała sto funtów. Nareszcie miałam poczuć smak prawdziwej kawy w ustach. Z uśmiechem na twarzy przeszłam do kuchni, gdzie zajęłam się przygotowaniem napoju. Z lodówki wyjęłam zrobiony wcześniej sernik na zimno, a z szafki wyciągnęłam różnego rodzaju ciastka i cukierki. Usiedliśmy przy ławie i równocześnie wyjęliśmy papierosy, Draco wreszcie miał swoją paczkę.
   - Wreszcie grube papierosy, co? - zapytałam zaciągając się dymem.
   - Yhym. No dobra, Granger... Powiedz mi co dalej?
   - No jak to co? Ty wrócisz do swojego nowego, pięknego domu, włączysz jakąś arię operową na gramofonie, nalejesz sobie szklankę Ognistej Whisky z 1785 roku i zjesz kozi serek z foie gras. Ja natomiast zostanę tutaj, wypiję jeszcze jeden kubek tej pysznej kawy, zjem pizzę z kurczakiem i pójdę spać słuchając brzęczenia muchy na suficie.
   - Jesteś szalona - zaśmiał się, a ja ma zawtórowałam.
   - Dziękuję, za twoją pomoc, Granger. Byłaś mi nieoceniona - skinęłam głową, na znak przyjęcia podziękowań. I znowu odpłynęłam w myśli. Zastanawiałam się jak to wszystko się znowu zmieniło. Nie mogłam także uwierzyć, że moje relacje z Malfoy'em były stosunkowo poprawne, i że w tym momencie piliśmy sobie kawę, rozmawiając przy tym spokojnie. Kolejny raz ocknęłam się czując na ramieniu jego rękę.
   - ... mnie, ty głupia krowo? - blondyn niemal potrząsał moim ramieniem. Roześmiałam się, gdyż uświadomiłam sobie, że podobna sytuacja już raz miała miejsce.
   - Zamyśliłam się. Co mówiłeś?
   - Pytałem czy ze mną zamieszkasz?


   Od tamtego dnia minęło już pięć lat. Sama nie wiedziałam, kiedy ten czas tak szybko zleciał. Nadal pracowałam w małej księgarni, chociaż nie musiałam. Dzięki pani Grant wyszłam na prostą. Znowu mieszkałam w pięknym domu z basenem, miałam świetny samochód i nosiłam ubraniach od projektantów. Po pracy chciałam wstąpić do Munga po wyniki moich badań, które robiłam kilka dni temu. Sympatyczna kobieta w recepcji wydała mi kopertę z wynikami, a ja ruszyłam do domu. Po drodze otworzyłam kopertę i poczułam jak serce podchodzi mi do gardła. Moje życie kolejny raz miało się zmienić, chociaż nie byłam gotowa na takie zmiany. Ledwo zdążyłam przyzwyczaić się, że odzyskałam swoje stare życie. W domu rzuciłam się na skórzany fotel, nalałam sobie lemoniadę do kieliszka i włączyłam arię operową na gramofonie. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do mojego mieszkania.
   - Malfoy, co ty tu robisz? - zapytałam przestraszona.
   - Mieszkam? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Zaraz za nim do salonu wbiegła dwuletnia dziewczynka o prawie białych lokach i brązowych oczach.
   - Mamusiu, ziobać cio mi tatuś kupił! - pisnęła i podbiegła do mnie z czymś różowym na jej małej dłoni.
   - Co to jest, Ali?
   - Nasyjnik, któly daje się komuś kogo baldzo kochas.
   - Jest piękny, córeczko - pocałowałam moje małe szczęście w czółko. Alison pobiegła do swojego pokoju, a Malfoy podszedł do mnie i pocałował mnie w usta. Mocno wtuliłam się w jego tors, zastanawiając się jak mu powiedzieć o tym czego się dziś dowiedziałam.
   - Coś nie tak, kochanie? - zapytał wyczuwając mój nastrój.
   - Jestem w ciąży.
   Miesiąc później poszliśmy z Draconem do Munga na badanie. Chcieliśmy poznać płeć dziecka i zacząć przygotowywać się do kolejnej zmiany w naszym życiu. Gabinet był pomalowany na biało, a lekarz, który mnie badał był sympatycznym, czarnoskórym mężczyzną, z długim wąsem.
   - Ciąża rozwija się prawidło, dzieci są zdrowe. Przewidywany termin porodu na 20 marca.
   - Zaraz, zaraz... jak to dzieci? - zapytałam.
   - To nie mówiłem wcześniej? Urodzi pani trojaczki - mężczyzna uśmiechnął się wesoło, a Malfoy zemdlał. Dzieci na świat przyszły 18 marca, dwa dni przed planowanym terminem. Patty i Scorpius mieli blond włosy i szare oczy, tylko Maya była moją małą, wierną kopią. Miała brązowe loczki i czekoladowe oczy. Kiedy nasze maleństwa ujrzały świat po raz pierwszy, Malfoy oczywiście zemdlał.

2 komentarze:

  1. Jezu to jest takie piekne :-* wzruszylam sie cbyba co chwile... wlasciwie przez caly czas plakalam :'( cudownie napisane, piekna fabula, pomysl, bohaterowie i ta kwestia ze sa bankrutami taka bardzo prawdziwa. Coz, moglabym sie tu rozplywac jakie to jest idealne. Po prostu genialnie, Haley :-*
    Musimy kiedys cos razem napisac ^^
    Buziaczki dla Ciebie i Cass ;*
    dramione-ostatnia-szansa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Na gacie Merlina! Jakie to piękne... Raz się śmiałam a raz no cóż... nie ważne, ważne jest to jak pięknie to napisałaś. Rozwaliłaś mnie tym jak Malfoy zemdlał, obłęd!
    Buziaczkiiii :*
    Princess Night. ♥

    OdpowiedzUsuń