niedziela, 4 stycznia 2015

Miniaturka: A wtedy padał deszcz...

   Kiedyś myślałam, że życie ułoży mi się jak w filmie. Wyjdę z przyjaciółmi do klubu, poznam przystojnego faceta, zakocham się. A potem ślub, dom, dzieci i wspólne starzenie się. Dziś wiem, że to była tylko młodzieńcza fantazja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Bo choć marzyłam o wspaniałym życiu u boku wymarzonego mężczyzny, o starości spędzonej wspólnie na huśtawce w ogrodzie i gromadce dzieci i wnucząt... Teraz już wiem, że to się nigdy nie spełni. Pozostało mi już tylko jakoś egzystować... Ale od początku.
   Zaczęło się tak, jak myślałam. Pewnego dnia, opalałam się w swoim ogrodzie, kiedy poczułam, że ktoś nade mną stoi. Nie otwierałam oczu, ale zirytowana machnęłam ręką, mrucząc:
   - Odsuń się, z łaski swojej!
   - Ulala, Mionka coś nie w humorze - zaśmiała się Sophie. Była moją wieloletnią przyjaciółką, jako jedyna wiedziała, że jestem czarownicą. Sophie miała długie blond włosy i wielkie orzechowe oczy. Była słodka. Zawsze modnie ubrana, z dobrego domu, wyjątkowo miła. Czasami może trochę głupia, ale jej niewiedza sprawiała, że zdawała być się niewinna. Uwielbiałam w niej tę niewinność, przez nią chciałam ją chronić, jak młodszą siostrę. Soph była moją rówieśniczką, choć mentalnie chyba wciąż utkwiła gdzieś około piętnastki. A miałyśmy już po dwadzieścia lat.
   - Daj mi spokój, opalam się. Czego potrzebujesz? - westchnęła i opadła na leżak obok. Nie musiałam otwierać oczu żeby widzieć jak maluje usta błyszczykiem. To był jej nawyk, wyniesiony już chyba z kołyski. Nigdy nie rozstawała się z tym kosmetykiem, i zawsze miała ten sam; kolor, odcień i marka.
   - Właściwie to... Wpadliśmy na genialny pomysł, Miona! Jest końcówka wakacji, czas zaszaleć! Idźmy dziś do klubu! - przewróciłam oczami. Sophie doskonale wiedziała jak bardzo to nie w moim stylu. Ja i klub?! Wolne sobie.. Chociaż z drugiej strony, to mogła być idealna okazja by wreszcie coś w sobie zmienić, poznać kogoś. Nie mogłam jednak się oprzeć, aby podroczyć się nieco z Sophie.
   - Wpadliśmy? Czyli kto?
   - Nooo, ja, Elle, Tara, Ric, Simon i Ted - wymieniła wszystkich ze swojej paczki. Ja przyjaźniłam się tylko z Sophie, ale resztę całkiem lubiłam. Nie byli źli, może nieco zagubieni. To były dobre dzieciaki, choć ich styl bycia był dla mnie nieco zbyt ekstrawagancki. Priorytetem dla nich były imprezy i życie ponad stan. Sophie ich uwielbiała, a ja tolerowałam ich obecność, przede wszystkim ze względu na nią. Elle, a właściwie Eleanor, pochodziła z bardzo bogatej rodziny. Jej matka była modelką, ojciec producentem filmowym. Więcej ich w domu nie było niż byli, więc Elle mieszkała tylko z gosposią. Rodzicie dawali jej kupę forsy, chyba chcąc zrekompensować jej brak ich obecności. W jej willi w każdą sobotę odbywała się wielka impreza nad basenem, na która zjeżdżała się cała dzielnica. Eleanor miała piękne brązowe włosy sięgające pasa i wielkie brązowe oczy. Chyba ciągle korzystała z solarium, bo jej skóra zawsze miała lekko brązowy odcień, choć nie taki naturalny. Była wysoka i szczupła, a jej długie nogi wiecznie zdobiły szpilki. Wydaje mi się, że ona nie potrafiła chodzić w butach, które nie miały przynajmniej osiem centymetrów w obcasie. Jej chłopakiem był Simon. Chodzili ze sobą od pierwszej klasy szkoły średniej i wydawali się być parą idealną. Zakochani po uszy. Simon był równie bogaty, choć mniej to okazywał. Nie nosił ubrań prosto z żurnala, ale zawsze wyglądał schludnie i modnie. Był dobrze zbudowanym blondynem, taki typ szkolnego sportowca. Dziewczyny wzdychały na jego widok, ale on wpatrzony był w swoją Elle. Tara z kolei była szaloną nimfomanką. Nie jestem pewna czy miała bogatych rodziców, jak Elle i Simon, ale podejrzewam, że tak. Zawsze nosiła markowe dresy i nie rozstawała się ze swoim IPhonem. Rude włosy spinała w wysokiego kucyka, a na powiekach rysowała grube, kocie kreski. Wiecznie żuła gumę, swój wabik na mężczyzn, jak to tłumaczyła. Nikt nigdy nie widział jej smutnej, choć miałam wrażenie, że kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę, czy też sprawę rodzinną. O swojej rodzinie nie mówiła nigdy. Codziennie spotykała się z innym chłopakiem. Ted kochał się w niej skrycie, chociaż może nie tak do końca skrycie, skoro każde z nas o tym wiedziało. Był pociesznym chłopakiem, choć z nieco przerośniętym ego. Zawsze miał krótko ścięte włosy i tak jak Tara ubierał się tylko w markowe dresy. Codziennie chodził na siłownie, a później chwalił się każdemu swoimi bicepsami. Było to nieco żałosne, ale nikt nie mówił mu tego. Niektórzy zwyczajnie się go bali, a inni chcieli mieć w nim sojusznika, bo jego ojciec był lekarzem, i wystawił czasem receptę na "coś dobrego". Jedynie Ric różnił się od nich nieco. Miał bardzo jasne włosy i szare oczy. Lubiłam z nim rozmawiać. Mieszkał z babcią, bo jego rodzice wyjechali do Stanów robić karierę. Miał duże ambicje i pomimo rozrywkowego stylu życia, dążył do realizacji swoich celów. Głównym jego celem było zostać transplantologiem. Miał niebywałe poczucie humoru i często miałam wrażenie, że tylko on z całej paczki potrafi mnie zrozumieć.
   - Pójdę, ale ty i Elle musicie mnie wyszykować - zaśmiałam się. Sophie wzięła sobie moje słowa bardzo do siebie, bo wieczorem siedziałam w jej różowym pokoju i czekałam aż Elle skończy czesać moje włosy. Klęła niemiłosiernie, nie mogąc rozczesać moich loków. Moja przyjaciółka w tym czasie zniknęła w swojej garderobie szukając odpowiedniej dla mnie kreacji.
   - Słuchaj no, czy ty w ogóle wiesz co to jest odżywka do włosów? - warknęła w moją stronę Elle. Kończyła właśnie podpinać wysokiego, kunsztownego koka. Spojrzałam na nią z ukosa, ale zaraz zaczęła się krztusić bo psiknęła mi lakierem do włosów w twarz.
   - I po co ruszałaś tą głową? - westchnęła - Celowałam w koka... - tłumaczyła się z wrednym uśmieszkiem. Wiedziałam, że zrobiła to specjalnie, ale nic nie powiedziałam. Zeskoczyłam z krzesła by przejrzeć się w lustrze. Efekt był powalający, w lustrze to nie mogłam być ja.
   - Proponuję olejek arganowy..
   - Hym? - nie do końca ją zrozumiałam, a ona wywróciła oczami i opadła na wodne łóżko Sophie.
   - Do tych twoich kłaków. Smaruj arganem po każdym myciu i powinno być lepiej - uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że Elle tylko udaje taką oschłą, bo w rzeczywistości całkiem mnie lubiła. Z garderoby wynurzyła się Soph.
   - Znalazłam dla ciebie idealny strój - ucieszona klasnęła w dłonie i rzuciła w moją stronę swoim znaleziskiem. Ubranie bardzo mi się spodobało. Były to skórzane, obcisłe legginsy, czarna luźna koszula ze złotymi wstawkami przy kołnierzyku oraz zielone lity z ćwiekami. Ubrałam się i przejrzałam w lustrze. Dobrze, że ubrałam stanik w panterkę, bo koszula prześwitywała i bielizna pasowała mi idealnie. Sophie popchnęła mnie na krzesło i zaczęła malować. Elle w tym czasie szukała dla mnie odpowiednich dodatków.
   I właśnie w ten sposób znalazła się "Paradise", najlepszym klubie w całym Londynie. Chłopcy stwierdzili, że wreszcie wyglądam przyzwoicie, co w ich ustach brzmiało jak propozycja seksu. Ucieszyłam się. W klubie nie próżnowaliśmy. W zastraszającym tempie opróżnialiśmy butelka po butelce. Nie czułam się pijana, choć Ted zasnął na kanapie, Tara zniknęła w ubikacji z jakimś ciemnoskórym przystojniakiem, Elle i Simon całowali się zapominając o całym świecie, a Sophie i Ric poszli po kolejną butelkę i już nie wrócili. Poczułam się bardzo samotna. Poszłam do baru zamówić jakiegoś dobrego drinka. Zamówiłam sobie Sex on the beach, w sumie to takie banalne. Na barze leżał jakiś chłopak, pustym kieliszkiem po wódce kręcił bączki na blacie. Chwilę mu się przyglądałam, choć widziałam tylko tył jego głowy.
   - Tak wygląda kupa nieszczęścia... - wymamrotał nadal na mnie nie patrząc. Wiedziałam jednak, że skierował te słowa do mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego.
   - Czasami człowiek ma gorsze dni... - wyrzuciłam mało mądrze i usiadłam obok niego na barowym krześle. Odwrócił się w moją stronę, a ja upiłam łyk drinka. Spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem i wtedy poczułam się na prawdę pijana. Spadło to na mnie tak niespodziewanie, że aż mnie zemdliło.
   - Gorzej jeśli te dni trwają trochę dłużej... - dolał dobie wódki. Dopiero teraz zauważyłam, że w wiaderku z lodem, stała butelka wódki - Napijesz się ze mną? - zapytał. Zastanowiłam się chwilę, a potem stwierdziłam, że i tak jestem tu sama, że się nudzę, więc co mi szkodzi. Nawet nie wiem kiedy postawił przede mną kieliszek z alkoholem.
   - Wypijmy za zdziry, które zdradzają... - wybełkotał, a potem uniósł kieliszek w geście toastu. Nie zwlekałam, uczyniłam to samo.
   - Więc zostałeś zdradzony? - zapytałam mało delikatnie.
   - Zdzira stwierdziła, że brakuje jej niezobowiązujących przygód seksualnych, więc w moim własnym łóżku pieprzyła się z moim kuzynem. Żałosna suka - warknął.
   - Zawsze pijesz gdy masz problem? - nawet nie wiem czemu zadałam to pytanie. Spojrzał na mnie i chwilę się zastanowił.
   - Ja nie piję. Ja dezynfekuję rany duszy.. - mruknął. Może nie powinnam, ale zaśmiałam się. Przede mną wylądował kolejny kieliszek trunku. Kilka kolejek później postanowiłam opuścić ten lokal.
   - Słuchaj, Malfoy.. Nie wiem jak ty, ale ja to bym zmieniła lokal - zeskoczyłam ze stołka. Blondyn złapał mnie za nadgarstek.
   - Skąd wiesz kim jestem? - groźnie zmrużył oczy. Właściwie... może gdyby był trzeźwy, ta mina wyglądałaby groźnie, tymczasem była zabawna. Westchnęłam głośno.
   - Wiem, że mnie nie poznałeś. To ja, Hermiona Granger - jego oczy rozszerzyły się do wielkości galeona, a po chwili do moich uszu dobiegł jego głośny śmiech.
   - Na Merlina, Granger! Aleś ty się zmieniła, w życiu bym cię nie poznał! A może to dlatego, że jestem pijany? Mniejsza.. To co mówiłaś? Zmieniamy lokal, tak? - stoczył się ze swojego siedzenia i wziął mnie pod rękę. Zaskoczył mnie. Byłam pijana więc nie oponowałam, a może na prawdę mi to nie przeszkadzało? Wyszliśmy z klubu i ruszyliśmy przed siebie. Po wyjściu na dwór w moich uszach pozostał dziwny szmer. Zbyt długo przebywałam w głośnym miejscu.
   - Dokąd idziemy? - zapytałam.
   - Przed siebie..
   - Zróbmy coś szalonego! - krzyknęłam, a idąca po drugiej stronie ulicy staruszka dziwnie na mnie spojrzała. I jakby na zawołanie zaczął padać deszcz. Widziałam jak Draco nieco się skrzywił, ale ja kochałam deszcz. Przynajmniej jeszcze wtedy. Wyrwałam się z jego uścisku, zdjęłam lity i wybiegłam na środek pustej ulicy. Była czwarta nad ranem, na ulicy nie było żadnych samochodów, ani ludzi. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele, mocząc ubranie i włosy. Dobrze, że Sophie umalowała mnie wodoodporną maskarą. Rozpuściłam włosy, a wsuwki wyrzuciłam za siebie.
   - Zawsze chciałam zatańczyć w deszczu - powiedziałam w stronę swojego towarzysza nocy. Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem. Wyciągnęłam ręce do góry i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi.
   - Niech cie szlag, Granger! - krzyknął Malfoy, a potem podbiegł do mnie i zaczęliśmy tańczyć na środku ulicy. Bez muzyki, w rytm deszczu, który padał coraz mocniej. Śmialiśmy się przy tym jak dzieci. Już dawno nie czułam się tak wolna i szczęśliwa. Złapałam Draco za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie. Musieliśmy wyglądać komicznie. Dwoje bosych ludzi, trzymających się za ręce, biegnących samym środkiem jezdni. Miałam to gdzieś, liczył się dobry ubaw. Zatrzymaliśmy się przed moim domem, ale bardzo szybko wylądowaliśmy w basenie, gdzie pływaliśmy w ubraniach, aż do świtu.
   Obudziłam się koło południa, a obok mnie w łóżku leżał Draco. Uśmiechnęłam się. Chłopak chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
   - Dzień dobry - powiedział ziewając.
   - Byłby lepszy, gdyby nie bolała mnie głowa - mruknęłam.
   - Wczoraj chciałaś zrobić coś szalonego, więc nie narzekaj - zaśmiał się lekko.
   - Wciąż chcę.. - wypaliłam bez zastanowienia. Blondyn poruszył się i usiadł na przeciw mnie.
   - Wciąż chcesz? Hmm... W takim razie wyjdź za mnie! Jedźmy teraz do Vegas i weźmy ślub - zaśmiałam się, ale widząc jego minę spoważniałam.
   - Ty tak na poważnie?
   - Granger, nie rozwalaj mnie. Wczoraj chciałaś szaleć, pokazałaś mi swoją prawdziwą twarz, zaraziłaś szaleństwem. Dziś oboje chcemy zaszaleć, więc do cholery, zróbmy coś NA PRAWDĘ szalonego!
   Zgodziłam się. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, to zmieniłam. Stan cywilny.. no i poznałam przyjaciela, takiego prawdziwego, ale o tym przekonałam się dopiero dużo później. Bo nasze małżeństwo na początku nas bawiło, później irytowało, a później zaczęliśmy się uczyć ze sobą żyć. Wieczorami siadaliśmy w ogrodzie naszego wspólnego domu i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się wtedy, że uwielbia zielony kolor, że jego ulubionym daniem jest kaczka w białym winie, że podziwia mugolskie samochody, a jego ulubioną marką jest Audi. Opowiedział mi całą historię jego związku z Astorią, o jego przyjaźni z Pansy i Blaise'm. Ja opowiedziałam mu o wyjeździe Ginny do Niemiec, tego jak mi jej brakuje, o Harrym i Ronie, którzy zupełnie o mnie zapomnieli. Powiedziałam mu, że pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Nie śmiał się, gdy mówiłam mu o moich marzeniach, które zaczęły się spełniać. Nawet nie wiem, kiedy między nami zrodziło się uczucie. Byliśmy tak cholernie szczęśliwi, że do głowy by mi nie przyszło, że to nie będzie wiecznie trwać. Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wtedy też padał deszcz, a my wracaliśmy od Pansy. Był wieczór, nieco chłodny, ale deszcz wciąż był przyjemny. Draco okrył mnie swoją marynarką, żebym nie zmarzła. Chcieliśmy mieć dziecko.
   - Kochanie, chyba muszę kupić Sophie jakieś dobre wino - przytulił mnie.
   - A czemu tak? - zapytałam wtulając się w jego ramię.
   - No bo gdyby nie ona... Nie poszłabyś do tego klubu, nie spotkałabyś mnie, nie zostałabyś moją żoną, a teraz nie oczekiwalibyśmy dziecka - zaśmiał się. Wymienił praktycznie wszystkie punkty moich marzeń. Wiedział to. Ja również się zaśmiałam, bo miał rację.
   - Kocham cię, Draco - szepnęłam.
   - Ale ja ciebie mocniej - pocałował mnie, tak jak lubiłam najbardziej - zachłannie, z pasją, oddaniem i wielkim uczuciem. Uwielbiałam jego usta, miałam wrażenie, że są stworzone specjalnie dla mnie.
   Często spieraliśmy się o imię dla dziecka. Ja chciałam pospolite imię, na przykład Olive. Draco uparł się żeby nazwać naszą córkę po jego ciotecznej babce ze strony ojca. Nie potrafiłam wyobrazić sobie mojej malutkiej córeczki o imieniu Isla, brzmiało tak zimno. Mimo wszystko lubiłam nasze sprzeczki, nawet wtedy czułam jak bardzo Malfoy mnie kocha.
   I ta sielanka trwałaby pewnie do końca mojej listy marzeń. Mielibyśmy szansę doczekać gromadki dzieci i spokojnej, wspólnej starości, ale nigdy tak nie będzie. Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży, wracaliśmy w nocy od Blaise'a. Nasz przyjaciel miał urodziny, i zabawiliśmy u niego do północy, ale potem poczułam się zmęczona i chciałam wrócić do domu. Czemu nie mogliśmy zostać u niego na noc? Chyba zawsze będę zadawać sobie to pytanie. Draco prowadził, jechał wolno, bo padał deszcz.
   - Dziś jeszcze ci tego nie mówiłem, ale bardzo cie kocham - powiedział łapiąc mnie za rękę. Uśmiechnęłam się, a potem zaczęłam piszczeć. Prosto nas nas jechał tir, Draco próbował manewrować, ale wpadliśmy w poślizg, bo droga była ślizga. Potem pamiętam tylko ciemność. Obudziłam się w szpitalu, podobno dwa tygodnie byłam nieprzytomna. Wyjęli ze mnie nasze dziecko i ułożyli w inkubatorze. Mała walczyła o życie, była w ciężkim stanie. A ja jestem chyba najgorszą matką na świecie, bo gdy otworzyłam oczy...
   - Co z moim mężem?! - wykrzyknęłam. Lekarz podszedł do mnie i zaczął mnie badać. Nie miałam siły protestować.
   - Pani Malfoy, pani córeczka jest w ciężkim stanie, ale żyje. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej dziecko by nie przeżyło. Pani obrażenia są irracjonalnie małe, zwłaszcza jak na tak poważny wypadek. Myślę, że za kilka dni będę mógł panią wypisać..
   - Co z moim mężem? - powtórzyłam, czując narastającą w gardle gulę. Jego wzrok...
   Ze szpitala wypisali mnie tydzień później, ale nie poszłam do domu. Nie poszłam nawet do mojego dziecka. Siedziałam przy Draco, który był w stanie krytycznym. Leżał w śpiączce. Miał zmiażdżoną czaszkę, połamane wszystkie kończyny i żebra, wstrząs mózgu i pękniętą śledzionę. Mój najdroższy mąż, najlepszy przyjaciel, moja opoka... leżał taki bezbronny, podłączony do aparatur. W sali słychać było tylko pik pik pik, wydawane przez maszyny i mechaniczny oddech, ale tylko w ten sposób Draco wciąż żył.
   Zawsze marzyłam żeby iść do klubu, poznać przystojnego faceta, zakochać się. A potem ślub, dom, dziecko i wspólne starzenie się. Udało mi się zrealizować większą część tej listy: poszłam do klubu, poznałam Draco, zakochałam się. A potem wzięliśmy ślub, kupiliśmy dom i urodziłam dziecko. Dziecko, którego nawet nie widziałam na oczy, któremu nie nadałam imienia. Suka ze mnie, nie matka. Pierwszy raz odwiedziłam moją córkę dokładnie dwa tygodnie po wypisaniu mnie ze szpitala. Była śliczna. Miała jasne włoski jak jej tatuś, i ciemne oczy, jak ja. Nazwałam ją Isla. Isla Olive Malfoy. Zabrałam ją do domu, gdzie opiekowała się nią Sophie, bo ja siedziałam przy mężu. Od wypadku minęło już pięć miesięcy.
   Nigdy nie narzekałam na zmęczenie, może dlatego że mogłam zawsze liczyć na Sophie i Pansy, które opiekowały się Islą, gdy ja siedziałam przy Draco. Czasami miałam wrażenie, że Isla nie będzie uważała mnie za swoją mamę, bo mnie nie zna zbyt dobrze. Trudno. Najważniejszy był Draco.
   - Pani Malfoy... Rozumiem co pani czuje, ale proszę pomyśleć o mężu. To już trzy miesiące odkąd nastąpiła śmierć pnia mózgu. Tak na prawdę, pan Malfoy nie żyje. To tylko aparatura za niego oddycha. Proszę pomyśleć o odłączeniu pani męża - spojrzałam na lekarza ze łzami w oczach. Wiedziałam, że ma rację, że Draco już z nami nie ma. Przez te trzy miesiące słyszałam to kilka razy dziennie, i nie tylko od lekarza. Każdy starał mi się to przetłumaczyć, ale byłam głucha na ich słowa, bo on oddychał, do cholery!
   - Dobrze - szepnęłam - Proszę dać mi się z nim pożegnać... - doktor kiwnął głową i wyszedł. Usiadłam przy jego łóżku i wzięłam w ręce jego dłoń.
   - Kochanie... Draco... Tak bardzo cie kocham. Mamy piękną córeczkę, ale chyba nie zasługuję na nią. Nie potrafię jej nawet kochać, choć bardzo tego chcę. Ja właściwie nie żyję, tylko egzystuję, wiesz? Zostawiłeś mnie, Draco. Zostawiłeś nas. Twoja córka, Isla, tak jak chciałeś. Będzie dumna, że miała takiego ojca. Będziesz przy nas zawsze, prawda? Będziesz w każdej kropli deszczu, prawda? Bo to właśnie deszcz mi ciebie dał i deszcz mi ciebie odebrał, kochanie. Obiecuję ci, że zajmę się naszą córeczką, że będę ją kochać tak jak kocham ciebie, i jak ty kochałeś mnie. Tak bardzo boli mnie to, że już cie tu nie ma! Draco! Mieliśmy się razem zestarzeć, nie pamiętasz?! - zawyłam - Mieliśmy mieć pieprzoną huśtawkę w ogrodzie i koc w kratę na naszych kolanach! Mieliśmy wzajemnie liczyć swoje siwe włosy... Wmawiam sobie, że jestem wystarczająco silna, ale obawiam się, że nie jestem. Proszę, daj mi jakiś znak, że wciąż tu jesteś, żebym mogła pozwolić ci odejść i iść dalej. Żebym wiedziała, że zawsze będziesz przy mnie i miała siłę walczyć... - i w tym momencie wiatr zawiał nieco mocniej, kołysząc zasłonkę szpitalnej sali. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to mój mąż, że to mój Draco dał mi znak. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego zimne wargi. Te stworzone specjalnie dla mnie. Ostatni raz.
   Trzymałam go za rękę, gdy lekarze odłączali aparatury. Pozwoliłam miłości mojego życia odejść. Kilka dni później wyprawiliśmy jego pogrzeb. Sophie trzymała Islę na rękach, mała była bardzo spokojna. Byłam silna, popłakałam się dopiero gdy chowali trumnę. Gdyby Blaise i Pansy mnie nie przytrzymali skoczyłabym za trumną. Po skończonej ceremonii wszyscy się rozeszli. Sophie zabrała małą do siebie. Niewiarygodne jak moja przyjaciółka się zmieniła. Z balującej, wiecznej nastolatki, zmieniała się w odpowiedzialną opiekunkę. Nigdy nie wyrażę jej mojej wdzięczności. Przy białym nagrobku zostałam tylko ja, Blaise i Pansy. Rzuciłam czerwoną różę na jego pomnik, i płakałam. Płakałam w rękaw mojego przyjaciela, a wtedy padał deszcz...

5 komentarzy:

  1. Teraz to mam focha na maksa. Znowu płakałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna i wzruszająca miniaturka. Oby takich więcej. ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. I znów się popłakałam :-(
    Piękne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Płakałam i dalej płaczę. Tak samo jak po miniaturce "Zbyt dobra". Już kiedyś czytałam te teksty. Pamiętam to, ale i tak niesamowicie się wzruszyłam. Dziękuję, że mogłam to przeczytać.

    Mar ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego to musi być takie piękne! Przez ciebie płaczę!😢😭😭💙💙❤❤

    OdpowiedzUsuń