Draco Malfoy przyglądał się swojej żonie z troską. Widział, że była przemęczona. Świadczyła o tym jej nadmierna bladość i ogromne sińce pod oczami. Mężczyzna znał ją doskonale, wiedział zatem, że żadne argumenty nie przekonają jej do zostania w domu. Postanowił spróbować ostatni raz.
- Hermiono, skoro nie chcesz zostać w domu przez wzgląd na swoje zdrowie, pomyśl w takim razie o naszej córce!
- Ależ Draco! Ja cały czas o niej myślę. O niej i o Bąbelku - mówiąc to, złapała się za lekko okrągły brzuch. - Jednak moja praca sprawia, że muszę też myśleć o innych.
- Nadal uważam, że powinnaś dziś zostać w domu. Jesteś blada, zmęczona i w dodatku nosisz w sobie nasze dziecko. Jeden dzień, Hermiono. Jeden dzień! - kobieta podeszła do męża i cmoknęła go w usta.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to od przyszłego poniedziałku wezmę trzy dni wolnego. Zapniesz mi? - podsunęła w jego stronę szczupły nadgarstek z zarzuconą na niego złotą bransoletką, którą dostała od Dracona na pierwszą rocznicę ślubu. Mężczyzna z głośnym westchnieniem zapiął biżuterię. - Dziękuję. Pamiętasz, że obiecałeś zabrać Ali do zoo?
- Yhym.
- Draco, kochanie, no nie gniewaj się na mnie. Obiecuję, że jeśli tylko poczuję się słabiej, natychmiast wrócę do domu - Malfoy objął ją w pasie i mocno przytulił.
- Nie gniewam się, tylko się martwię. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ciebie, Alison i nasze maleństwo - Draco pocałował ją zachłannie, a potem kucnął i delikatnie objął niewielki brzuszek Hermiony.
- Bądź grzeczny, maluszku - szepnął, po czym złożył delikatny pocałunek na brzuchu żony.
Marta Chatham była tęgą kobietą dobiegającą trzydziestki. Szczerze nienawidziła Hermiony, chociaż w zasadzie nie miała żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie zazdrościła jej urody, figury, męża i posady. Marta nienawidziła dzieci, ale swojej przełożonej zazdrościła nawet tego bachora w drodze. Sama była samotną, zgorzkniałą kobietą, która odnosiła się z niechęcią do całego świata. Najbardziej bolał ją fakt, że podlegała znienawidzonej przez siebie lekarce. Kiedy Hermiona weszła do szpitala, Chatham ze zgrzytem zębów, podniosła się do pionu.
- Dzień dobry - warknęła - Tutaj masz karty pacjentów z nocnego dyżuru. Przejrzysz je teraz, czy po obchodzie?
- Dzień dobry, Marto. Ale dzisiaj ciepło, aż szkoda dnia! Cóż, zabierajmy się do roboty. Założę tylko fartuch i lecimy na obchód, a to - wyciągnęła rękę w stronę kart - to przejrzę jak wrócimy. Poproś Tamin żeby poszła z nami na obchód, przyda nam się ktoś z nocnej zmiany.
Kilka godzin później siedziała w swoim gabinecie, próbując znaleźć antidotum na schorzenie jednego z pacjentów. Na biurku przed nią piętrzyły się stosy różnych książek i pergaminów. Starała się dopasować objawy do właściwości leczniczych poszczególnych składników. Była bardzo skoncentrowana. Lewą dłoń trzymała na lekko wypukłym brzuchu, delikatnie go masując. Nie znała płci dziecka, chociaż czuła, że to będzie dziewczynka. Przy pierwszym dziecku jej instynkt nie zawiódł, od początku ciąży wiedziała, że to będzie dziewczynka i urodziła się Alison. Tym razem chcieli z Draco nazwać córeczkę Alannah, chłopca zaś Scorpius. Jej rozmyślenia przerwało głośne pukanie do drzwi, nim zdążyła odpowiedzieć, w progu stała przerażona młoda pielęgniarka.
- Pani doktor, mamy problem! Na oddział została przyjęta dziewczynka z nieznanymi nam objawami. Mała co chwilę traci przytomność. Są z nią rodzice - Hermiona złapała w locie różdżkę i wcisnęła ją w koka, by móc szybko dopiąć kitel. Razem z Laurel, mknęły szybko w stronę Izby Przyjęć.
Czteroletnia dziewczynka leżała półprzytomna na wyczarowanych przez Franco noszach. Jej rodzice stali obok, matka przeraźliwie krzyczała, prosząc o ratunek dla jej dziecka. Hermiona przywołała ręką Martę i razem z nią podeszły do dziecka. Za pomocą kilku zaklęć Hermiona wykonała rutynowe badania, a potem kazała Marcie pobrać dziewczynce krew. Sama przeszła do rodziców.
- Witam państwa, jestem Hermiona Malfoy, będę prowadzić państwa córeczkę. Proszę mi powiedzieć, jak dziewczynka się nazywa.
- Błagam! Niech jej pani pomoże! Błagam, pani doktor... - jej matka powtarzała te słowa jak mantrę. Hermiona spojrzała na nią ze współczuciem.
- Penny Hamilton. Nasza córeczka nazywa się Penelope Hamilton - rzekł ojciec.
- Proszę mi powiedzieć jakie objawy towarzyszyły Penny i kiedy się to zaczęło?
- Penny dostała wczoraj wieczorem drgawek, później zaczęły się wymioty, ale przed snem wszystko się uspokoiło. Myśleliśmy, że to zatrucie żołądkowe, ale dziś rano... Penny znowu zaczęła wymiotować, miała omamy, męczył ją duszący kaszel i zaczęła mdleć. Lily bardzo się wystraszyła, więc zabraliśmy małą i aportowaliśmy się tutaj.
- Dobrze państwo zrobili. Czy wasza córeczka jest na coś przewlekle chora? Podajecie jej jakieś leki? Może jest na coś uczulona?
- Nie, absolutnie nic z tych rzeczy - mężczyzna potrząsnął głową. Z matką dziewczynki nadal nie było kontaktu.
- Dobrze. Czy zatem jest możliwość, że Penny spożyła jakiś eliksir bez waszej wiedzy? A może ktoś mógł jej coś podać?
- Pani doktor, nie ma takiej możliwości. Wszystkie eliksiry trzymamy w szafce chronionej zaklęciami, a w naszym domu nie było nikogo spoza rodziny.
- Panie Hamilton, proszę zabrać żonę do poczekalni i dać jej wody. Jeżeli potrzebujecie eliksiru na uspokojenie, proszę prosić personel. Ja tymczasem wykonam szczegółowe badania i wtedy...
- Jezuuu! - wcześniejszą wypowiedź Hermiony przerwał wrzask Marty. Kobieta odwróciła się w tamtą stronę i zamarła. Penny zwymiotowała krwią wprost na twarz pielęgniarki, a teraz targały nią silne konwulsje. Dziewczynkę natychmiast przewieziono na II piętro, na Oddział Zakażeń Magicznych.
Wyniki krwi przyszły po kilkunastu minutach, podczas których Penny spokojnie spała po zażyciu środków uspokajających. Badania wykazały w organizmie dziecka rzadką bakterię. Hermiona miała pewna podejrzenia i spodziewała się najgorszego, dlatego wysłała Judy, by zapytała rodziców, czy o ostatnim czasie gdzieś podróżowali. Pielęgniarka chyba zorientowała się, że coś jest nie tak, bo nie wróciła już na oddział. Wysłała patronusa z informacją.
- Pani doktor, państwo Hamilton powiedzieli, że dwa tygodnie temu wrócili z Ugandy - ogłosił srebrzysty łoś.
- Jasna cholera! - krzyknęła Hermiona i biegiem ruszyła do ordynatora.
Szpital został objęty kwarantanną. Osoby mające styczność z dziewczynką zostały osadzone w izolatkach, natomiast pozostali pacjenci i personel musieli profilaktycznie przyjąć kilka dawek specjalnych eliksirów. Penelope w Ugandzie musiała wypić wodę z bakterią, która powoli wyniszczała jej organizm. Sprawiała, że pomału jej wnętrzności zalewały się krwią. Gdyby rodzice przywieźli ją wcześniej, szanse na wyzdrowienie byłyby duże, tymczasem pozostawało modlić się o cud. Penny leżała nieprzytomna.
Hermiona siedziała w izolatce i cała się trzęsła. Przez szybę widziała Martę, która blada jak ściana, siedziała w kącie małego pomieszczenia. Dziecko w jej łonie poruszało się niespokojnie, jakby wyczuwając zagrożenie. Słyszała cichy płacz pielęgniarki i robiło jej się słabo. Położyła się na łóżku i przymknęła oczy, próbowała nie myśleć o swoim aktualnym położeniu. Bała się reakcji Draco, wiedziała bowiem, że gdyby go posłuchała... Usiadła gwałtownie słysząc przeraźliwy kaszel. Brzmiało to jakby osoba kaszląca miała zaraz wypluć płuca. Spojrzała z przerażeniem na Martę, która z krwawiącym nosem i silnymi dusznościami, czołgała się na czworaka w stronę przeszklonej szyby.
- Hermiono... Ja... chciałam... przeeeee... przeprosić - wydusiła sprawiając wrażenie, jakby brakowało jej tlenu.
- Marto spójrz na mnie! - Hermiona podbiegła do koleżanki i zapukała w szybę - Musisz oddychać. Bierz długie, spokojne oddechy. Nie wolno ci panikować. Już wzywam uzdrowicieli - Szatynka wysłała patronusa, a po chwili zjawili się odziani w kombinezony ochronne uzdrowiciele. Przenieśli nieprzytomną Martę na łóżko i podali jej kilka eliksirów. Hermiona zaczęła płakać. Do szyby podszedł ordynator.
- Pani Malfoy. Marta miała bezpośredni kontakt z krwią zakażonej, dlatego została zarażona. Proszę nie płakać, czekamy na wyniki pani badań. Pani Malfoy, stres źle wpływa na pani córeczkę.
- To... dziewczynka? - zapytała ocierając łzy.
- Tak, na razie udało nam się ustalić płeć dziecka, i to że nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo. Proszę być dobrej myśli.
- A co z Penny?
- Cóż, bardzo mi przykro. Dziewczynka zmarła piętnaście minut temu.
- Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again - trzyletnia Alison śpiewała swoją ulubioną piosenkę, której nauczyła ją mama. Szła za rączkę ze swoim tatą. Wracali właśnie z zoo i zamierzali wstąpić na lody.
- Ali, zaśpiewaj to jeszcze raz. Uwielbiam gdy śpiewasz - zaśmiał się Draco.
- Jak zjem loda, bo zaśchło mi w galdle.
- Jaki smak życzy sobie moja królewna pajączków?
- Mango! Jeśtem klólewną? - zapytała podskakując w miejscu. Malfoy przytaknął i podszedł do lady złożyć zamówienie. Podał córeczce loda i ruszyli w stronę domu. Alison znowu zaczęła śpiewać. Mężczyzna wyobrażał sobie, że niedługo będą wychodzić na spacery całą czwórką. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- ... and Incy Wincy spider climbed up the water spout again. Incy Wincy spider... - słowa dziecięcej piosenki zostały przerwane przez nadlatujący patronus. Dracona przeszły dreszcze, jeszcze zanim sarna się odezwała.
- Panie Malfoy, w szpitalu doszło do zakażenia wirusem in tempus mortis dialta. Pańska żona znajduje się aktualnie w izolatce. Uznaliśmy za stosowne pana poinformować. Z wyrazami szacunku, ordynator Louis Graham.
Miał wrażenie, że w jednej sekundzie całkowicie osiwiał. Porwał córeczkę w ramiona i teleportował się z nią do Pansy Zabini. Ta bez słowa zabrała dziecko z jego ramion i zaprowadziła do pokoju Nevis.
Nawet nie pamiętał, kiedy znalazł się w szpitalu. Pozwolili mu ją zobaczyć. Nie musiał zakładać kombinezonu, mógł podejść tylko do szyby.
Hermiona spała przykryta białą pościelą. Jej twarz niemal zlewała się z poduszką. Draco przyparł czoło do szyby i z ogromną gulą w gardle przyglądał się swojej żonie. Kobieta musiała wyczuć jego obecność, bo podniosła głowę i z bladym uśmiechem podeszła do szyby.
- Alannah - rzekła, dotykając brzucha. Z jej oczu poleciały łzy. Chwilę później zaczęła kaszleć, aż rozbolała ją głowa.
- Kochanie... musisz walczyć! O siebie i naszą malutką Nanę - głos mu drżał.
- Nie, Draco... Penny zaraziła nas śmiertelnym wirusem. Nie wyjdziemy z tego - coraz więcej łez wypływało z jej oczu.
- Wyjdziecie, kurwa, Granger! - Czuła, że się bardzo boi. Nie mówił do niej jej panieńskim nazwiskiem od wielu lat. Położył dłoń na szybie, a ona przycisnęła swoją, mniejszą, do jego. Dzieliła ich szyba.
- Przepraszam cię, Draco! Przepraszam!! - zaczęła szlochać - Merlinie, byłam taka głupia! Gdybym się ciebie posłuchała, gdybym została w domu... Boże, tak bardzo cię przepraszam! Przez moją głupotę Alannah nigdy nie zobaczy świata... Nie pozna ciebie i swojej siostrzyczki...
- Nie mów tak... - szepnął.
- Och! Draco! Moje biedne dziecko, moja malutka Alison! Musisz o nią dbać...
- Nie, nie! Razem o nią zadbamy, słyszysz mnie?! - ale nie odpowiedziała, bo straciła przytomność. Draco wpadł w histerię. Tak bardzo się o nią bał.
Pół godziny później Hermiona odzyskała przytomność. Spojrzała na puste łóżko w izolatce obok.
- Marta zmarła jakąś godzinę temu. Miała bezpośredni kontakt z krwią Penny, dlatego wirus zabił ją tak szybko.
- A ty miałaś styczność z jej krwią? - zapytał.
- Nie. Ale Draco... jak chciałam ją zbadać to mnie ugryzła. O, tutaj... - pokazała mu zasinione przedramię. Zaklął w myślach. Hermiona przystawiła usta do szyby, a on ze swojej strony dostawił swoje. Ten nieprawdziwy pocałunek był symbolem prawdziwej miłości. Hermiona położyła się na podłodze obok szyby.
- Nie mam siły, Draco.
- Ciii, nic nie mów skarbie.
- Kocham cie. Bardzo cie kocham. Pamiętaj, żebyś przekazał to Ali. Bardzo bym chciała, żeby o mnie pamiętała. Nigdy nie zobaczę jak dorasta. Nie złość się na nią jeśli trafi do Gryffindoru.
- Hermiono...
- Nie przerywaj mi. Proszę, musisz stawiać Alison na pierwszym miejscu. To nasza mała córeczka, pamiętasz? Tak długo na nią czekaliśmy. Obiecuję zająć się Naną. Będę jej o was opowiadała, będziemy siadały na chmurce i was pilnowały. Alannah też was kocha, czuję to.
- Kocham cię, Hermiono. Proszę, nie rób mi tego.... Błagam!
- Powiedz Alison, że ją kocham. Że jest moim najdroższym słoneczkiem. Incy Wincy spider climbed up the water spout - zaczęła śpiewać, ale przerwał jej atak duszności - Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all of the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again.
Drogi pamiętniku,
Dziś mija dwunasta rocznica śmierci mojej mamusi i Alannah. Zrobiłam piękny bukiet z ulubionych kwiatów mamy i zaniosłam jej z tatą na grób. Wiesz, przykro jest patrzeć jak po tylu latach mój ojciec cierpi wciąż tak samo. Przykro jest też tak mocno kochać kogoś, praktycznie go nie znając. Moje serce przepełnia ogromny żal do losu, że odebrał mi matkę, nim tak naprawdę zdążyłam ją poznać. Mam w pamięci jedynie piosenkę o pajączku, której mnie uczyła. "Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again". To okropnie przykre, że jedyne co pamiętam o mojej mamie, to durna piosenka. Jednak wiem, że mama była dobrą osobą. Zbyt dobrą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała innych, potem siebie. I właśnie to mi ją odebrało.
Jestem Gryfonką. Myślałam, że tata będzie na mnie zły, ale powiedział, że jest bardzo dumny. Mama była Gryfonką. W tym roku Alannah szła by do Hogwartu. Być może byłaby Ślizgonką. Wczoraj tata dał mi wyjątkowy prezent, uznał, że jestem już wystarczająco duża, by móc to zobaczyć. Było to wspomnienie z ostatnich chwil życia mamy. Płakałam. Myślałam, że serce mi pęknie, kiedy moja mamunia umierała na tamtej szpitalnej podłodze, błagając ojca, by powiedział mi, jak bardzo mnie kochała. Będąc w myślodsiewni, miałam ochotę rzucić się mamie w ramiona i zostać w tym wspomnieniu na zawsze. Z nią.
Nana... Tata nie mówi o mojej siostrze inaczej. Nana byłaby teraz jedenastoletnią dziewczynką. Zawsze chciałam mieć siostrę. Pewnie sprzeczałybyśmy się o spinki do włosów i imię dla kota, którego przygarnęliśmy z tatą. Nazwałam go Krzywołap, tak jak kiedyś mama nazwała swojego kocura.
Tata chyba nigdy nie pogodził się z ich śmiercią. Jestem pewna, że funkcjonuje tylko i wyłącznie ze względu na mnie. Ale kiedy przychodzi dzień rocznicy ich śmierci... Jest ze mną tylko chwilę. Idziemy razem na cmentarz, a potem znika. Nie ma go cały dzień. Wraca późno w nocy, cały opuchnięty na twarzy. Myślę, że płacze w samotności. Nie chce okazać mi swoich łez. On cierpi. Ja też cierpię, ale mniej. Każdego dnia czuję obecność mamy i Nany przy mnie. Tak jak mówiła mamusia, siedzą na chmurce i pilnują nas. Szkoda, że tata tego nie czuje.
Kochana Mamo, kochana Alannah! Sprawcie, by mój tatuś wrócił...
Alison Patricia Malfoy.
Strony
▼
piątek, 9 stycznia 2015
niedziela, 4 stycznia 2015
Miniaturka: People help the people
Długo zastanawiałam się, czy dodać ten tekst. Moje rozterki spowodowane były ogromną intymnością tego opowiadania. Nie, nie mam tu na myśli erotyki. Miniaturka jest odzwierciedleniem (choć warto dodać; metaforycznym) wydarzeń, które miały miejsce w niedawnym czasie w moim życiu. Emocje towarzyszące bohaterom, są realnymi uczuciami, przypisanymi w miniaturce. Mam świadomość, że osoba, która mnie nie zna, nie odnajdzie w tym opowiadaniu mojej prywatnej historii. Śmiem twierdzić, że niektóre osoby pozostające ze mną w bliskich relacjach, mogą mieć podobny problem. To dobrze - chyba wolę zachować pewną dozę anonimowości [wydarzeń]. Tekst jest pisany sercem i duszą, więc jest dla mnie wyjątkowy. Zatem postanowiłam zadedykować go wyjątkowym osobom:
- Patrycji - za przyjaźń, jaką mnie obdarzyła.
- Julii - najlepszej siostrze na świecie.
- Majce - wyjątkowej osobie o siostrzanym geniuszu, z którą każda rozmowa jest fantastyczną przygodą.
- Mojej Mamie - bo jest najwspanialszą Maminką na świecie.
- I Tobie, drogi czytelniku! - za to, że jesteś.
Życzę miłego czasu spędzonego wraz z moimi bohaterami. I pamiętajcie, że "People help the people" to piękne, ponadczasowe zdanie :) Inspiracją oczywiście była piosenka Birdy :)
- Wizengamot po rozpoznaniu w dniu 3 maja 1999 r., sprawy Dracona Lucjusza Malfoy'a, biorąc pod uwagę zeznania świadków i zgromadzone w sprawie dowody, uznaje go niewinnym zarzucanych mu czynów - Amadeus Rickman, nowy Naczelny Mag Wizengamotu ogłosił wyrok i jednym uderzeniem młotka zakończył proces przeciwko Malfoy'owi. Na sali zapanował gwar - niejeden czarodziej nie zgadzał się z postanowieniem Wizengamotu, pragnąc osadzenia młodego mężczyzny w Azkabanie. Wielu z nich podniosło teraz głos, domagając się zmiany wyroku. Pod adresem blondyna padały obraźliwe epitety, a wiele oskarżycielskich palców skierowanych było aktualnie w jego stronę. Dracon przymknął powieki i delikatnie potarł skronie - głowa pulsowała mu od nadmiaru emocji. Starał się ignorować przeciwnych mu ludzi.
- CISZA!! - po sali rozniósł się wzmocniony zaklęciem głos Rickmana - Pan Malfoy został uniewinniony i ten wyrok nie podlega żadnym apelacjom. Panie Malfoy, pragnę zauważyć, iż kluczowym świadkiem w pańskiej sprawie była dzisiaj panna Granger. Jej zeznania były tymi, które przekonały Wizengamot do pańskiej niewinność. Dziękuję państwu za przybycie. - starszy mężczyzna lekko ukłonił się zgromadzonym i ruszył w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą tren długiej, fioletowej szaty. Jego wyjście obwieszczało koniec posiedzenia. Malfoy poczuł jak niewidzialne kraty ustępują, a on sam może bez przeszkód wstać z fotela. Nie mógł się jednak ruszyć, jego głowę wciąż zaprzątała myśl, dlaczego Granger mu pomogła. Do zszokowanego blondyna podbiegł jego najlepszy przyjaciel, szczerząc zęby w promiennym uśmiechu.
- Stary! Jesteś wolny! - jednak, widząc niepewną minę kompana, Blaise Zabini spytał równie zdziwiony:
- Co jest, Smoku?
- Gdzie jest Granger? - zapytał patrząc na niego z nadzieją. Zabini natychmiast wszystko zrozumiał. Odwrócił się w stronę ław dla świadków i wskazał palcem jedno z miejsc.
- O, tam siedzi... A przynajmniej siedziała. Widocznie już poszła. Chodź stary, trzeba to uczcić. Podziękujemy Granger później.
Draco wstał ze swojego miejsca i ciężkim krokiem ruszył za przyjacielem. Wychodząc z sali, obaj spojrzeli na miejsce, w którym ostatni raz widziana była Hermiona.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała Patricia Leighton. Przyglądała się swojej przyjaciółce z zatroskaną miną. Patty była najlepszą przyjaciółką Hermiony od dziecka. Jako jedyna z mugolskiego otoczenia wiedziała, że Granger jest czarownicą. Znały się na wylot i kochały jak siostry, których nigdy nie miały. Panna Leighton była drobną blondynką o dużych, zielonych oczach. Hermiona zawsze zazdrościła jej równych zębów i zgrabnego nosa, jednak mimo niemalże perfekcyjnego wyglądu, Patricia była bardzo zakompleksiona. Granger wielokrotnie próbowała z tym walczyć, niestety bezskutecznie. Teraz, patrząc na zmartwiony wzrok swojej przyjaciółki, Hermiona czuła wyrzuty sumienia.
- Nie mam wyjścia, Patty. Już nic mnie tu nie trzyma. No nie patrz tak na mnie! - zawołała, kiedy kocie oczy Leighton wpatrywały się w nią z niemym bólem. Szatynka westchnęła głośno i usiadła na łóżku, kładąc na kolanach sukienkę, którą zdążyła wyjąć z szafy, nim zerknęła na Pat. Poklepała miejsce koło siebie, dając drugiej dziewczynie znak, by ta usiadła obok.
- Posłuchaj mnie - zaczęła Granger - wiesz doskonale jak bardzo cię kocham, ale musisz zrozumieć, że ja tego bardzo potrzebuję. Należę do innego świata i on mnie ciągnie. Nie umiem od niego odejść, chociaż tak bardzo mnie skrzywdził. Moi przyjaciele traktują mnie jak powietrze, a ja nie mam zamiaru im się narzucać. Jednak ciężko by mi było mijać ich na korytarzach Ministerstwa i udawać, że się nie znamy. Łatwiej będzie zacząć nowe życie, w innym miejscu. Spełniłam swój obowiązek wobec mojego świata tutaj, pomogłam Malfoy'owi w uniewinnieniu i... cóż, najwyższa pora coś zmienić - Patty patrzyła na Hermionę w skupieniu, powoli analizując każde jej słowo. Po chwili pokiwała głową, a z jej gardła wyrwał się stłumiony jęk.
- Rozumiem, Miona, rozumiem! Tylko to nie zmienia faktu, że będę tęsknić.
- Hiszpania nie jest daleko, w każdej chwili możesz do mnie przylecieć. A jak mocno zatęsknisz, możesz zamknąć księgarnię i zamieszkać ze mną - szatynka ze śmiechem położyła się na łóżku, tak, że jej nogi wciąż dotykały podłogi.
- I z czego będziemy żyć? - Pat szybko znalazła się w takiej samej pozycji, jak jej przyjaciółka i śmiejąc się, uderzyła Hermionę poduszką.
- WOOOOJNAAAA!! - krzyknęła Granger, siadając okrakiem na blondynce. W powietrzu unosił się pierz z poduszek, a śmiechom nie było końca.
W tym samym czasie w Malfoy Manor, Draco i Blaise opijali sukces blondyna. Obaj siedzieli w wygodnych, skórzanych fotelach, a przed nimi na dębowym stoliku stały trzy butelki Ognistej Whisky, dwie kryształowe szklanki i popielniczka. Zabini nalał do naczyń złoty trunek i podał przyjacielowi, który był zbyt pogrążony w myślach, by zauważyć wyciągniętą w jego stronę rękę.
- Na Salazara, Malfoy! Co się z tobą dzisiaj dzieje? - warknął czarnoskóry.
- Hmm? - blondyn spojrzał na niego nieprzytomnie. Dopiero teraz zauważył szklankę z alkoholem, którą Blaise nadal trzymał przed jego twarzą. Malfoy jednym łykiem wypił całą zawartość, a usta otarł wierzchem dłoni. Zabini przewrócił oczami i wyciągnął papierosa, którego wsadził do ust i odpalił. Zaciągnął się mocno, po czym rozłożył się wygodnie w fotelu, nogi kładąc na stół. Smok idąc za przykładem kumpla, również odpalił papierosa, chcąc nieco uspokoić zszargane nerwy. Ci wszyscy ludzie, którzy tak licznie skandowali przeciw niemu bardzo go zirytowali. Czyż podczas II Bitwy o Hogwart nie pokazał im wszystkim, że nie jest zły? Przecież, na durnego Godryka, przeszedł na stronę Zakonu! Czego oni wszyscy od niego chcieli? Stracił bardzo wiele sprzeciwiając się swemu ojcu i jego ideom, ale zrozumiał, że w Ostatecznej Bitwie to właśnie Jasna Strona ma większe szanse wygrać. Może jego decyzja nie była tak do końca szlachetna, może tak do końca nie pragnął bycia dobrym, ale był Ślizgonem i szedł na łatwiznę. A dla niego łatwiejszym było zdradzić Voldemorta, niż walczyć o idee, które wcale go nie pociągały. Zrozumiał to. Zrozumiał, że czystość krwi nie ma znaczenia. Zrozumiał, że to nie szlachetność rodów kształtuje umiejętności czarodzieja. I to wszystko przez tę cholerną Granger! To właśnie ona, mugolaczka, była najlepszym przykładem umiejętności i wiedzy, którymi powinien szczycić się każdy czarodziej. Patrząc na jej dokonania, na jej talent, Draco zrozumiał, że był kretynem. Jak kiedykolwiek mógł pomyśleć, że nieczysta krew ujmie jej umiejętności? Kiedyś uważał, że tacy jak ona nie mają prawa do życia, że plamią dobre imię czarodziejów, teraz wiedział, że to było głupie.
- Zabini, muszę podziękować Granger! - rzekł Draco, siadając nagle prosto.
- Wiem.
- Nic nie rozumiesz, ja musz... zaraz, zaraz! Coś ty powiedział? - Draco odstawił szklankę na ławę i spojrzał na czarnoskórego ze zdziwieniem.
- Draco, byłbyś głupcem, gdybyś nie podziękował tej dziewczynie. Jak dla mnie sprawa jest prosta, jesteś wolny dzięki Granger. Amen.
- Jasna cholera, Zabini, zadziwiasz mnie, stary! - Malfoy oparł się o oparcie fotela, a na twarz przywołał swój ironiczny uśmieszek - Jeszcze pomyślę, że zmiękłeś...
- Chyba ty... - udał oburzenie brunet, kryjąc uśmiech za szklanką, z której uraczył się sporym łykiem whisky. Blaise przypomniał sobie czasy, kiedy idea czystej krwi królowała wśród arystokratycznych rodów. Zatrząsł się z oburzenia i szybko dolał sobie i przyjacielowi złocistego trunku. Jego myśli wciąż krążyły wokół Malfoy'a i tego jak bardzo w owym czasie jego życie było przesrane. Zabini, mimo równie szlachetnego pochodzenia, nie był nigdy zmuszony do prześladowań na tle rasowym. Nigdy nie musiał uprzykrzać życia mugolakom - i nigdy tego nie robił. Żałował w tym momencie swojego przyjaciela.
- Jak mam ją znaleźć? - wypalił nagle Draco.
- A to już nie będzie problem, wiem gdzie pracuje - odparł dumny z siebie Blaise.
- Podzielisz się tą informacją, drogi kompanie? - Malfoy odpalił kolejnego papierosa. Uwielbiał tę używkę, była najlepszą mugolską rzeczą, z jaką kiedykolwiek miał kontakt.
- Granger pracuje w mugolskiej księgarni na Fleet Street - blondyn niemal zakrztusił się alkoholem.
- Księgarni? Mugolskiej? Stary, ty byłeś w mugolskiej księgarni?
- Nie rozumiem dlaczego cie to aż tak dziwi. Może gdybyś zobaczył właścicielkę, to zmieniłbyś zdanie - fuknął Blaise.
- Wyluzuj, Diable. To mówisz, że podoba ci się właścicielka - sugestywnie poruszał brwiami, a Zabini udał, że tego nie widzi - jutro się tam wybierzemy, zgoda?
- Powiedziałem tylko, że jest ładna. Możemy iść, ale teraz pij - czarnoskóry polał następną kolejkę, a pustą już butelkę postawił na podłodze.
- Smoku, co zamierzasz powiedzieć Granger?
- Podziękować?
- Tylko tyle? - zdziwił się.
- Jutro o tym pomyślę. Jak ma na imię? - Draco nagle zmienił temat.
- Kto? Granger?
- Patrycji - za przyjaźń, jaką mnie obdarzyła.
- Julii - najlepszej siostrze na świecie.
- Majce - wyjątkowej osobie o siostrzanym geniuszu, z którą każda rozmowa jest fantastyczną przygodą.
- Mojej Mamie - bo jest najwspanialszą Maminką na świecie.
- I Tobie, drogi czytelniku! - za to, że jesteś.
Życzę miłego czasu spędzonego wraz z moimi bohaterami. I pamiętajcie, że "People help the people" to piękne, ponadczasowe zdanie :) Inspiracją oczywiście była piosenka Birdy :)
- Wizengamot po rozpoznaniu w dniu 3 maja 1999 r., sprawy Dracona Lucjusza Malfoy'a, biorąc pod uwagę zeznania świadków i zgromadzone w sprawie dowody, uznaje go niewinnym zarzucanych mu czynów - Amadeus Rickman, nowy Naczelny Mag Wizengamotu ogłosił wyrok i jednym uderzeniem młotka zakończył proces przeciwko Malfoy'owi. Na sali zapanował gwar - niejeden czarodziej nie zgadzał się z postanowieniem Wizengamotu, pragnąc osadzenia młodego mężczyzny w Azkabanie. Wielu z nich podniosło teraz głos, domagając się zmiany wyroku. Pod adresem blondyna padały obraźliwe epitety, a wiele oskarżycielskich palców skierowanych było aktualnie w jego stronę. Dracon przymknął powieki i delikatnie potarł skronie - głowa pulsowała mu od nadmiaru emocji. Starał się ignorować przeciwnych mu ludzi.
- CISZA!! - po sali rozniósł się wzmocniony zaklęciem głos Rickmana - Pan Malfoy został uniewinniony i ten wyrok nie podlega żadnym apelacjom. Panie Malfoy, pragnę zauważyć, iż kluczowym świadkiem w pańskiej sprawie była dzisiaj panna Granger. Jej zeznania były tymi, które przekonały Wizengamot do pańskiej niewinność. Dziękuję państwu za przybycie. - starszy mężczyzna lekko ukłonił się zgromadzonym i ruszył w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą tren długiej, fioletowej szaty. Jego wyjście obwieszczało koniec posiedzenia. Malfoy poczuł jak niewidzialne kraty ustępują, a on sam może bez przeszkód wstać z fotela. Nie mógł się jednak ruszyć, jego głowę wciąż zaprzątała myśl, dlaczego Granger mu pomogła. Do zszokowanego blondyna podbiegł jego najlepszy przyjaciel, szczerząc zęby w promiennym uśmiechu.
- Stary! Jesteś wolny! - jednak, widząc niepewną minę kompana, Blaise Zabini spytał równie zdziwiony:
- Co jest, Smoku?
- Gdzie jest Granger? - zapytał patrząc na niego z nadzieją. Zabini natychmiast wszystko zrozumiał. Odwrócił się w stronę ław dla świadków i wskazał palcem jedno z miejsc.
- O, tam siedzi... A przynajmniej siedziała. Widocznie już poszła. Chodź stary, trzeba to uczcić. Podziękujemy Granger później.
Draco wstał ze swojego miejsca i ciężkim krokiem ruszył za przyjacielem. Wychodząc z sali, obaj spojrzeli na miejsce, w którym ostatni raz widziana była Hermiona.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała Patricia Leighton. Przyglądała się swojej przyjaciółce z zatroskaną miną. Patty była najlepszą przyjaciółką Hermiony od dziecka. Jako jedyna z mugolskiego otoczenia wiedziała, że Granger jest czarownicą. Znały się na wylot i kochały jak siostry, których nigdy nie miały. Panna Leighton była drobną blondynką o dużych, zielonych oczach. Hermiona zawsze zazdrościła jej równych zębów i zgrabnego nosa, jednak mimo niemalże perfekcyjnego wyglądu, Patricia była bardzo zakompleksiona. Granger wielokrotnie próbowała z tym walczyć, niestety bezskutecznie. Teraz, patrząc na zmartwiony wzrok swojej przyjaciółki, Hermiona czuła wyrzuty sumienia.
- Nie mam wyjścia, Patty. Już nic mnie tu nie trzyma. No nie patrz tak na mnie! - zawołała, kiedy kocie oczy Leighton wpatrywały się w nią z niemym bólem. Szatynka westchnęła głośno i usiadła na łóżku, kładąc na kolanach sukienkę, którą zdążyła wyjąć z szafy, nim zerknęła na Pat. Poklepała miejsce koło siebie, dając drugiej dziewczynie znak, by ta usiadła obok.
- Posłuchaj mnie - zaczęła Granger - wiesz doskonale jak bardzo cię kocham, ale musisz zrozumieć, że ja tego bardzo potrzebuję. Należę do innego świata i on mnie ciągnie. Nie umiem od niego odejść, chociaż tak bardzo mnie skrzywdził. Moi przyjaciele traktują mnie jak powietrze, a ja nie mam zamiaru im się narzucać. Jednak ciężko by mi było mijać ich na korytarzach Ministerstwa i udawać, że się nie znamy. Łatwiej będzie zacząć nowe życie, w innym miejscu. Spełniłam swój obowiązek wobec mojego świata tutaj, pomogłam Malfoy'owi w uniewinnieniu i... cóż, najwyższa pora coś zmienić - Patty patrzyła na Hermionę w skupieniu, powoli analizując każde jej słowo. Po chwili pokiwała głową, a z jej gardła wyrwał się stłumiony jęk.
- Rozumiem, Miona, rozumiem! Tylko to nie zmienia faktu, że będę tęsknić.
- Hiszpania nie jest daleko, w każdej chwili możesz do mnie przylecieć. A jak mocno zatęsknisz, możesz zamknąć księgarnię i zamieszkać ze mną - szatynka ze śmiechem położyła się na łóżku, tak, że jej nogi wciąż dotykały podłogi.
- I z czego będziemy żyć? - Pat szybko znalazła się w takiej samej pozycji, jak jej przyjaciółka i śmiejąc się, uderzyła Hermionę poduszką.
- WOOOOJNAAAA!! - krzyknęła Granger, siadając okrakiem na blondynce. W powietrzu unosił się pierz z poduszek, a śmiechom nie było końca.
W tym samym czasie w Malfoy Manor, Draco i Blaise opijali sukces blondyna. Obaj siedzieli w wygodnych, skórzanych fotelach, a przed nimi na dębowym stoliku stały trzy butelki Ognistej Whisky, dwie kryształowe szklanki i popielniczka. Zabini nalał do naczyń złoty trunek i podał przyjacielowi, który był zbyt pogrążony w myślach, by zauważyć wyciągniętą w jego stronę rękę.
- Na Salazara, Malfoy! Co się z tobą dzisiaj dzieje? - warknął czarnoskóry.
- Hmm? - blondyn spojrzał na niego nieprzytomnie. Dopiero teraz zauważył szklankę z alkoholem, którą Blaise nadal trzymał przed jego twarzą. Malfoy jednym łykiem wypił całą zawartość, a usta otarł wierzchem dłoni. Zabini przewrócił oczami i wyciągnął papierosa, którego wsadził do ust i odpalił. Zaciągnął się mocno, po czym rozłożył się wygodnie w fotelu, nogi kładąc na stół. Smok idąc za przykładem kumpla, również odpalił papierosa, chcąc nieco uspokoić zszargane nerwy. Ci wszyscy ludzie, którzy tak licznie skandowali przeciw niemu bardzo go zirytowali. Czyż podczas II Bitwy o Hogwart nie pokazał im wszystkim, że nie jest zły? Przecież, na durnego Godryka, przeszedł na stronę Zakonu! Czego oni wszyscy od niego chcieli? Stracił bardzo wiele sprzeciwiając się swemu ojcu i jego ideom, ale zrozumiał, że w Ostatecznej Bitwie to właśnie Jasna Strona ma większe szanse wygrać. Może jego decyzja nie była tak do końca szlachetna, może tak do końca nie pragnął bycia dobrym, ale był Ślizgonem i szedł na łatwiznę. A dla niego łatwiejszym było zdradzić Voldemorta, niż walczyć o idee, które wcale go nie pociągały. Zrozumiał to. Zrozumiał, że czystość krwi nie ma znaczenia. Zrozumiał, że to nie szlachetność rodów kształtuje umiejętności czarodzieja. I to wszystko przez tę cholerną Granger! To właśnie ona, mugolaczka, była najlepszym przykładem umiejętności i wiedzy, którymi powinien szczycić się każdy czarodziej. Patrząc na jej dokonania, na jej talent, Draco zrozumiał, że był kretynem. Jak kiedykolwiek mógł pomyśleć, że nieczysta krew ujmie jej umiejętności? Kiedyś uważał, że tacy jak ona nie mają prawa do życia, że plamią dobre imię czarodziejów, teraz wiedział, że to było głupie.
- Zabini, muszę podziękować Granger! - rzekł Draco, siadając nagle prosto.
- Wiem.
- Nic nie rozumiesz, ja musz... zaraz, zaraz! Coś ty powiedział? - Draco odstawił szklankę na ławę i spojrzał na czarnoskórego ze zdziwieniem.
- Draco, byłbyś głupcem, gdybyś nie podziękował tej dziewczynie. Jak dla mnie sprawa jest prosta, jesteś wolny dzięki Granger. Amen.
- Jasna cholera, Zabini, zadziwiasz mnie, stary! - Malfoy oparł się o oparcie fotela, a na twarz przywołał swój ironiczny uśmieszek - Jeszcze pomyślę, że zmiękłeś...
- Chyba ty... - udał oburzenie brunet, kryjąc uśmiech za szklanką, z której uraczył się sporym łykiem whisky. Blaise przypomniał sobie czasy, kiedy idea czystej krwi królowała wśród arystokratycznych rodów. Zatrząsł się z oburzenia i szybko dolał sobie i przyjacielowi złocistego trunku. Jego myśli wciąż krążyły wokół Malfoy'a i tego jak bardzo w owym czasie jego życie było przesrane. Zabini, mimo równie szlachetnego pochodzenia, nie był nigdy zmuszony do prześladowań na tle rasowym. Nigdy nie musiał uprzykrzać życia mugolakom - i nigdy tego nie robił. Żałował w tym momencie swojego przyjaciela.
- Jak mam ją znaleźć? - wypalił nagle Draco.
- A to już nie będzie problem, wiem gdzie pracuje - odparł dumny z siebie Blaise.
- Podzielisz się tą informacją, drogi kompanie? - Malfoy odpalił kolejnego papierosa. Uwielbiał tę używkę, była najlepszą mugolską rzeczą, z jaką kiedykolwiek miał kontakt.
- Granger pracuje w mugolskiej księgarni na Fleet Street - blondyn niemal zakrztusił się alkoholem.
- Księgarni? Mugolskiej? Stary, ty byłeś w mugolskiej księgarni?
- Nie rozumiem dlaczego cie to aż tak dziwi. Może gdybyś zobaczył właścicielkę, to zmieniłbyś zdanie - fuknął Blaise.
- Wyluzuj, Diable. To mówisz, że podoba ci się właścicielka - sugestywnie poruszał brwiami, a Zabini udał, że tego nie widzi - jutro się tam wybierzemy, zgoda?
- Powiedziałem tylko, że jest ładna. Możemy iść, ale teraz pij - czarnoskóry polał następną kolejkę, a pustą już butelkę postawił na podłodze.
- Smoku, co zamierzasz powiedzieć Granger?
- Podziękować?
- Tylko tyle? - zdziwił się.
- Jutro o tym pomyślę. Jak ma na imię? - Draco nagle zmienił temat.
- Kto? Granger?
- Ładna właścicielka. Merlinie, Blaise!
- Patricia...
Następnego dnia dwaj mężczyźni wybrali się do małej, przytulnej księgarni na Fleet Street. Budynek był zbudowany z szarego kamienia, a na zewnątrz stały cztery drewniane stoliki schowane w cieniu wielkich, kolorowych parasoli. Murowane, niskie ogrodzenie okalały zwisające kwiaty, które dodawały temu miejscu klimatu. Nad frontowymi drzwiami wisiał niewielki szyld, na którym widniał napis: KRAINA CZARÓW. Draco pomyślał, że to głupia nazwa dla księgarni, ale kiedy przekroczył próg szybko zmienił zdanie. Miejsce było tak magiczne, że aż zapierało dech w piersiach. I nie chodzi tu o prawdziwą magię, a klimat jaki stworzyła w tej księgarni właścicielka. W powietrzu unosił się słodki zapach kurzu i pergaminów. Wszędzie stały wysokie, dębowe regały, na których piętrzyły się książki. Beżowe ściany pięknie komponowały się z orzechowym kolorem paneli. W rogu pomieszczenia mężczyźni dostrzegli grupkę osób skupioną przy stoliku, zawzięcie coś notujących, Na jednej z kanap siedział starszy mężczyzna i czytał księgę oprawioną w zniszczoną okładkę. Obok niego siedziała młoda dziewczyna, która czytając coś, popijała kawę. Draco był w ogromnym szoku, nie spodziewał się, że takie miejsce, może być aż tak urokliwe. Razem z Diabłem ruszyli w stronę lady. Uwagę Malfoy'a przykuł napis wyryty w ścianie: "People help the people". Nagle z zaplecza wyłoniła się urocza blondynka.
- O, witaj Blaise. Niestety, książka, którą zamawiałeś jeszcze nie doszła - uśmiechnęła się słodko.
- Nic nie szkodzi. Tym razem to mój przyjaciel ma sprawę - Zabini posłał jej swój najlepszy uśmiech, a ona zarumieniła się lekko.
- Mogę jakoś panu pomóc?
- Ja... właściwie to szukam Granger - wydusił.
- Och, przykro mi. Dziś rano Hermiona wyjechała - jej oczy zaszły smutną mgłą. Blaise to zauważył i nagle zrobiło mu się żal dziewczyny.
- Kiedy wróci? - Malfoy oparł się o ladę w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Nie wróci - ciężko było jej wypowiedzieć te słowa na głos, bo właściwie wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że jej przyjaciółki już tu nie ma. Została sama, a księgarnia bez Hermiony nie była już taka sama. Jej życie bez Hermiony nie było już takie same. Patty czuła niemal jakby ją straciła, choć zdawała sobie sprawę, że to tylko kilka tysięcy kilometrów, a prawdziwa przyjaźń jest w stanie przetrwać rozstanie.
- Dokąd pojechała? - blondyn nie odpuszczał, czym zdenerwował przyjaciela. Blaise zastanawiał się dlaczego Malfoy jest aż takim ignorantem i nie widzi, że swoimi pytaniami sprawia dziewczynie ból.
- Nie mogę ujawnić takich informacji, przykro mi - Draco pokiwał głową, na znak, że zrozumiał jej słowa. Uparcie wpatrywał się w napis nad kobietą. Patricia odwróciła głowę i podążyła za jego wzrokiem.
- To motto Hermiony. Kazała to tu wyryć, aby ten tekst był przesłaniem dla innych. Taki mały motywator - wyjaśniła.
- Pieprzona Granger, tyle w niej dobroci - Malfoy pokręcił głową - Pomogłaby każdemu. Uratowała już niejedno ścierwo - Z tymi słowami Malfoy opuścił księgarnię i deportował się do domu, zostawiając Zabini'ego z piękną właścicielką.
2 lata później...
Hermiona wróciła z pracy i rzuciła torebkę na komodę. Była zmęczona i jedyne o czym marzyła to zrzucenie z siebie tych sztywnych ubrań i gorąca kąpiel. Za pomocą zaklęcia przywołała do siebie Ognistą Whisky i szklankę, z którymi ruszyła do łazienki. Leżąc w wannie delektowała się smakiem ulubionego alkoholu i planowała urlop. Po długiej i relaksującej kąpieli odesłała whisky do salonu, założyła czarne legginsy i szarą, obszerną bluzkę, a włosy upięła w wysokiego koka. W Hiszpanii panowało okropnie gorące lato, dlatego jej makijaż był bardzo delikatny, by w upale nie spłynął jej z twarzy. Wróciła do salonu i otworzyła laptopa, po czym zalogowała się na Skype. Zauważyła, że Patty jest dostępna, więc nacisnęła przycisk rozpoczynający połączenie. Dziewczyna odebrała niemal od razu i Hermiona mogła zobaczyć zarumienioną twarz przyjaciółki.
- Pięknie wyglądasz - zaczęła Granger.
- Śmiej się, śmiej! Właśnie wróciłam z joggingu i nie zdążyłam się nawet wykąpać...
- Nie czuję - zaśmiała się Hermiona, a Patricia spojrzała na nią karcąco. Od wyjazdu szatynki do Hiszpanii codziennie rozmawiały na Skype'ie. Był to ich rytuał, którego absolutnie nie chciały przerywać.
- Co słychać, miś? - zmieniła temat Leighton.
- Jestem okropnie przemęczona. Tutejsze Ministerstwo Magii niewiele ogarnia. Wszystkie dokumenty są pomieszane, a jeśli chcesz znaleźć jakieś akta, najlepiej zacznij szukać miesiąc wcześniej - Hermiona podparła brodę na rękach i ciężko westchnęła.
- Może czas wracać?
- Pat, pytasz o to przy każdej rozmowie - wytknęła Granger. - Lepiej mi powiedz co tam u Blaise'a?
- Pytał ostatnio o ciebie.
- Pozdrów go. Układa wam się? - po tym pytaniu Patty pisnęła, a Hermiona zatkała uszy, krzywiąc się przy tym.
- Miona, nigdy nie byłam taka szczęśliwa! Jest cudownym mężczyzną, i wiesz co? Pluję sobie w brodę, że dopiero pół roku temu zgodziłam się na randkę, choć męczył mnie o to od prawie dwóch lat - zaśmiała się blondynka. Jej śmiech dla Hermiony był jak miód na serce. Nie była tak do końca szczęśliwa. Barcelona miała być jej Utopią, jej miejscem na ziemi, ale dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że bez swojej przyjaciółki nie może być tak do końca szczęśliwa. Praca w Ministerstwie była tylko chwilową odskocznią, ale powroty do pustego domu były trudne. Owszem, miała tu znajomych. Szczególnie uwielbiała Flor i Marinę, ale one nie były w stanie zastąpić jej Patricii. Z rozmyśleń wyrwał Hermionę dzwonek do drzwi. Patty zerwała się na równe nogi.
- Cholera! To na pewno Blaise, a ja jestem w opłakanym stanie - jęknęła płaczliwie, a Granger nie mogła opanować śmiechu. Po chwili na ekranie ukazała się roześmiana twarz Zabini'ego.
- Siemanko, Mioneczko! - zakrzyknął wesoło.
- Cześć Blaise, właśnie miałam przedstawić Patty moje urlopowe plany.
- Mogę zatkać uszy i udawać, że nie słyszę. Chcesz? - Granger nie mogła opanować śmiechu. Minęła chwila zanim się uspokoiła.
- Chciałam wam zaproponować żebyście przyjechali do mnie za dwa tygodnie, co ty na to? - zaproponowała. Przywołała do siebie kolejną szklankę whisky i umoczyła usta.
- Mnie dwa razy nie trzeba zapraszać. Słoneczko, nie obraź się, ale teraz zniknę, idę podglądać Patty.
Hermiona zamknęła laptopa i wyszła na balkon. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc dopiła drinka i ruszyła na miasto.
Następnego dnia wróciła z pracy wcześniej niż zwykle. Tego dnia była wyjątkowo drażliwa i sama nie wiedziała co jest przyczyną. Rzuciła torebkę na podłogę, a szpilki zrzuciła z nóg z takim impetem, że prawie stłukła lustro. Rozsunęła suwak czarnej sukienki i usiadła do laptopa. Czuła, że humor poprawi jej tylko rozmowa z Pat. Zawiodła się nieco, gdyż jej przyjaciółka była niedostępna. Poczuła się okropnie smutna i samotna, dlatego w samotności opróżniła całą butelkę Ognistej. Nie przyniosło to jednak rezultatu, dlatego postanowiła iść do klubu z koleżankami. Założyła zwiewną, miętową sukienkę i białe sandałki na koturnie. Włosy, z natury kręcone, dzisiaj były proste jak druty, dlatego za pomocą zaklęcia skręciła je w delikatne fale, które uniosła do góry dzięki materiałowej opasce. Do białej kopertówki schowała pieniądze i różdżkę, i ruszyła na imprezę. Tej nocy nie bawiła się dobrze. Miała okropne poczucie lęku, które usilnie próbowała zapić alkoholem, ale przynosiło to odwrotny skutek - lęk się nasilał. Do domu wróciła nad ranem, kompletnie pijana, i od razu poszła spać. Poranek nie był dla niej łaskawy, bowiem promienie słońca drażniły jej twarz, nie pozwalając spać. Zrezygnowana podniosła się do pozycji siedzącej i poczuła nagły przypływ mdłości. Zdawała sobie sprawę, że przesadziła, dlatego szybko sięgnęła po eliksir na kaca. Błękitny płyn szybko rozpłynął się po jej żyłach, dając uczucie ukojenia. Hermiona wzięła szybki prysznic i założyła krótką, białą sukienkę. Włosy znowu podpięła opaską, ale tym razem spięła je w luźnego koka. Zrobiła sobie mocną kawę i siadła do laptopa. Weszła na Skype'a i zadzwoniła do Patty, jednak na ekranie nie ukazała się jej przyjaciółka, tylko blada, spuchnięta twarz Blaise'a.
- Patricia nie żyje - Hermiona oblała się kawą, a świat w tym momencie dla niej się zatrzymał.
Pogrzeb Patty był najsmutniejszą ceremonią na jakiej kiedykolwiek była. Od kilku dni spożywała silne eliksiry uspokajające, ponieważ bez nich nie była w stanie funkcjonować. Nie słuchała pastora, który głosił piękną przemowę ku pamięci zmarłej. Hermiona cały czas wpatrywała się w ogromne zdjęcie jej ślicznej przyjaciółki, które stało na jej trumnie. Wszędzie pełno było kwiatów, które strasznie irytowały szatynkę. Przecież, do ciężkiej cholery, Patricia nie lubiła róż! Hermiona wiedziała jak bardzo jej przyjaciółka kochała słoneczniki, dlatego w jej dłoni spoczywał niewielki bukiet żółtych kwiatów. Siedziała z Blaise'm obok trumny, zaraz za rodzicami dziewczyny. Państwo Leighton trzymali się za ręce, płacząc za swym jedynym dzieckiem. Hermiona nie miała siły iść na cmentarz. Czuła jak Zabini ją obejmuje ramieniem i prowadzi w miejsce ostatniego spoczynku Patty.
- Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz - rzekł pastor, po czym czterej mężczyźni spuścili trumnę do dołu. Pani Leighton zawyła i chciała się rzucić za trumną córki. Hermiona rzuciła słoneczniki do dołu i opadła na kolana. Pieprzona ciężarówka zabrała jej najważniejszą osobę w jej życiu! Dlaczego los był taki okrutny i pozwolił Patty wyjść tego dnia wcześniej z pracy? Dlaczego wtedy padał deszcz? Dlaczego kierowca wpadł w poślizg? Dlaczego to akurat Patricia stała na tym chodniku? Blaise podniósł ją z ziemi i zmusił by spojrzała mu w twarz. Ujrzała w jego oczach ogromny ból i niezrozumienie. On też stracił sens życia. Przytuliła go mocno i szepnęła:
- Powiem jej, że bardzo ją kochasz... - odeszła nim dotarły do niego jej słowa. Rozejrzał się w okół, ale nigdzie jej nie było.
Cudowny, chłodny wiatr łaskotał jej ciało. Miała na sobie czarną, zwiewną sukienkę, która powiewała rytmicznie wraz z podmuchami wiatru. Czuła, że za chwilę uwolni się od bólu rozsadzającego jej serce. Zawsze chciała być ptakiem. Latać, krążyć po niebie, nie czując nic prócz przyjemnego wiatru na twarzy. Chciała być wolna, chciała latać... Spojrzała w dół na piętrzącą się taflę wody i wiedziała, że ten lot będzie jej prywatnym katharsis. Czuła, że gdy już upadnie, to metaforycznie powstanie. Narodzi się z wody, jak Afrodyta, a wszystkie bóle i żale odejdą w zapomnienie. Tak bardzo pragnęła znaleźć się tam, gdzie była teraz jej przyjaciółka. W miejscu, w którym nie istniał czas, ani ból, ani smutek. Zrobiła krok do przodu i wciągnęła powietrze do płuc, wypuszczając je po długiej chwili. Była gotowa na to co miało za chwilę nastąpić. Wystarczyło zrobić tylko krok i lecieć w dół, by znaleźć się pod wodą, gdzie było przejście na drugą stronę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyciągnęła nogę w przód i wtedy usłyszała krzyk:
- Granger!! Proszę, nie rób tego!
- Malfoy?!
- Proszę cię, odejdź od krawędzi mostu!
- Nie mów mi co mam robić! Idź stąd! Pozwól mi spokojnie odejść... - krzyknęła błagalnie. W jej oczach zebrały się łzy.
- Granger, nie możesz tego zrobić!
- Bo? - spytała siląc się na spokój. Nie marzyła o niczym innym, tylko o skoku.
- Pomyśl o swojej przyjaciółce, do ciężkiej cholery! Ona by tego nie chciała - powoli zaczął się do niej zbliżać, lecz zatrzymał się gdy usłyszał histeryczny śmiech szatynki.
- Co ty możesz o niej wiedzieć, Malfoy?! Nie znałeś jej... Nie wiesz czego by chciała!! - krzyczała nie hamując już łez.
- Posłuchaj, Granger jeśli teraz odejdziesz to pozbawisz mnie szansy na uregulowanie długu. Proszę, chodź do mnie.
- Jakiego długu?
- Uratowałaś mnie, Granger. A ja nie miałem nawet okazji ci podziękować. Pozwól mi to zrobić!
- Nie ma za co, Malfoy! - krzyknęła, a potem skoczyła. Miała rację, lot był cudowny. I nawet nie czuła bólu uderzając w taflę wody. Po prostu ogarnęła ją ciemność, a potem znalazła się na brzegu rzeki. Obok niej siedziała Patty i płakała.
- Dlaczego płaczesz? - zapytała Hermiona czując jak serce rozdziera jej ból.
- Nie powinno cię tu być. To nie jest twój czas, Hermiono...
- Ale ja nie chcę tam być bez ciebie, nie rozumiesz?! - Granger złapała Patricię za rękę. Jej dłoń była delikatna i bardzo ciepła. Hermiona dopiero teraz zauważyła, że jej przyjaciółka odziana była w długą, białą suknię, a jej włosy unosiły się w rytm wiatru. Pat była wyjątkowo piękna, promieniowała aurą szczęścia i miłości.
- Przepraszam, że cię zostawiłam... Ale jeszcze przyjdzie czas, byśmy znowu mogły być razem. Musisz opiekować się Blaise'em, Hermiono. Musisz wrócić.
- Ale...
- Musisz odnaleźć swoje szczęście, skarbie - szepnęła niemal w usta Hermiony. Szatynkę przeszedł dreszcz.
- Nie umiem być szczęśliwa bez ciebie, Patty. Nie bez mojej przyjaciółki!
- Och, głuptasie! Ja jestem i zawszę będę. Wystarczy, że o mnie pomyślisz, bo taka przyjaźń jak tak nigdy nie przemija. Wspomnij mnie, gdy poczujesz się samotna czy zraniona, wtedy ten łaskoczący podmuch wiatru to będzie mój uścisk. Przytulę cię ramionami ciepłego powietrza i nie pozwolę smucić. Ale nie mogę pozwolić ci tu zostać - Patty głaskała ją po włosach, patrząc na nią z ogromną, siostrzaną miłością.
- Nie możesz wrócić ze mną? Sama nie znajdę mojego szczęścia...
- Nie mogę, Hermiono. A szczęście masz przed oczami, tylko naucz się widzieć.
- O czym ty mówisz?
- Przekonasz się w swoim czasie. Hermiono?
- Tak? - chciała brzmieć pewnie, ale głos jej drżał, a w oczach kłębiły się gorące łzy.
- Kocham cię. Zawsze byłaś i zawsze będziesz moją przyjaciółką. Pamiętaj o tym... a teraz idź... - Hermiona mocno wtuliła się w przyjaciółkę, a po chwili czuła, że Patty znika. Została sama wśród wody i piasku. Ogarnął ją lęk, kiedy zorientowała się, że znowu nastaje ciemność.
- Granger, słyszysz mnie? - usłyszała gdzieś obok swojego ucha. Nie miała siły się ruszyć, nie miała siły otworzyć oczu.
- Malfoy? - wychrypiała.
- Dlaczego skoczyłaś, kretynko?! - wydarł się, a stojąca nieopodal pielęgniarka spojrzała na niego karcąco. Kiedy Hermiona leciała w dół, Malfoy zbiegł po schodach na plażę i zanurkował w poszukiwaniu jej ciała. Szybko wyłowił ją z wody i transportował do Munga, gdzie Uzdrowiciele wrócili jej akcję serca.
- Chciałam iść do niej, ale ty tego nie zrozumiesz... - otworzyła oczy, chcąc zobaczyć reakcję blondyna, ale ujrzała jedynie ciemność.
- Malfoy, kurwa mać! Ja nic nie widzę! - wrzasnęła spanikowana. Draco spuścił głowę, bojąc się jej wyznać prawdę. Uzdrowiciel oznajmił mu, że panna Granger mogła stracić wzrok, gdyż siła uderzenia w wodę była bardzo duża. Nie mógł natomiast dać gwarancji, że wzrok kiedykolwiek wróci.
- Gran... Hermiono, straciłaś wzrok w skutek uderzenia głową w taflę wody. Przykro mi.
- Wyjdź!
- Hermiono...
- Wyjdź!! - wrzasnęła głośniej, ale głos jej się załamał, a z gardła wydobył się głuchy szloch.
- Nie wyjdę. I nie zostawię cię samej. Pomogę ci, słyszysz, Granger? Pomogę ci!!
- Dlaczego? - zapytała żałośnie.
- Granger, people help the people.
Mimo, że od śmierci Patty minął już rok, Hermiona nadal pozostawała w żałobie. Siedziała właśnie na podwórku przed domem i słuchała śpiewu ptaków. Wiatr łaskotał jej twarz, a słońce mocno prażyło skórę. Żałowała, że nie może zobaczyć miejsca, w którym się znajduje. Czuła, że musi tu być pięknie. Malfoy obiecał jej w szpitalu, że jej nie zostawi samej i słowa dotrzymał. Zabrał ją do siebie i czule się nią opiekował. Dbał by niczego jej nie brakowało, zabierał na długie spacery i opowiadał co się wokół nich dzieje. Hermiona uwielbiała słuchać, kiedy opisywał jej przyrodę. Miał piękny głos i cudowną dykcję, ale dopiero po swoim wypadku była w stanie to dostrzec. Jej psychiczne rany pomału się goiły. Miała świadomość, że Patty zawsze przy niej będzie, może już nie fizycznie, jednak w każdym powiewie wiatru czuła jej obecność. Blaise z kolei wyjechał do Hiszpanii. Zamieszkał w domu Hermiony, pragnąc oderwać się od przeszłości, ale Granger była pewna, że jej przyjaciel pewnego dnia wróci. Na swoim przykładzie przekonała się, że ucieczka nie daje szczęścia, tylko jego złudny obraz. Każdego dnia słuchając ćwierkania ptaków żałowała tego co zrobiła, ale jednocześnie cieszyła się, że dzięki temu zdobyła takiego przyjaciela, jakim jest Malfoy. Siedząc na trawie jego podwórka, cieszyła się, że to właśnie on pojawił się wtedy na moście, że ją uratował. Zdawała sobie sprawę, że zawdzięcza mu coś najcenniejszego - życie.
- Jak się czujesz? - szepnął, całując ją w czoło.
- Dobrze - uśmiechnęła się po nosem. Chciała mu podziękować, ale nie umiała ubrać myśli w słowa.
- Draco...
- Ciii - położył jej palec na ustach. Dotknął jej czoła swoim i trwali tak chwilę, póki dziewczyna nie wyszeptała słów, które niegdyś kazała wyryć w księgarni jej przyjaciółki:
- People help the people. To najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek czytałam. Najprawdziwsze, najbardziej ponadczasowe i najgłębsze.
- Ja znam jeszcze bardziej poruszające słowa - Malfoy również szeptał, niemal do jej ust.
- Jakie?
- Kocham cie.
Ta historia zakończyła się szczęśliwie dla Hermiony i Draco. Dziewczyna odzyskała wzrok, a niedługo potem z Malfoy'em stanęli na ślubnym kobiercu. I choć na ich weselu nie było Patty, Hermiona była szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce na ziemi i mężczyznę, z którym chciała dzielić życie. Tak jak przypuszczała, Zabini wrócił do Anglii, ale dopiero po kilku latach, kiedy pogodził się ze śmiercią ukochanej. Największą pustkę w sercach całej trójki załatała mała istotka, która pewnego sierpniowego dnia pojawiła się na świecie. Była piękną blondyneczką o zielonych oczach i lekko zadartym nosku. Blaise oszalał na jej punkcie. Podczas pierwszego ich spotkania płakał.
- Witaj, Patricio Rose Malfoy. Jestem Blaise, twój ojciec chrzestny. Nosisz imię wyjątkowej osoby, słoneczko. Jeszcze tego nie wiesz, ale za parę lat wszystko zrozumiesz - pociągnął nosem i przytulił dziecko do siebie. Mała Patty uśmiechnęła się do wujka, czym sprawiła, że jego serce znowu gotowe było kochać.
Kilka lat później
Patricia wstała o świcie. Założyła zieloną sukienkę i czarne lakierki, które dostała od wujka. Nie umiała się uczesać, dlatego złapała leżącą na toaletce opaskę i włożyła ją we włosy. Za oknem niebo przybrało szarawy odcień, latarnie wciąż się tliły, a ulice świecił pustkami. Dziewczynka wyszła ze swojego pokoju i skierowała się do wyjścia. Starała się iść bezszelestnie, nie wydając żadnych dźwięków. Adrenalina szumiała jej w głowie. Drzwi wyjściowe były zamknięte, ale bystre oczy blondynki odnalazły leżącą na podłodze różdżkę ojca. Patty podniosła magiczny przedmiot i zerknęła na stos pustych butelek stojących wokół śpiącego mężczyzny. Salon wyglądał jak pobojowisko. Dziewczynka wiedziała, że musi się spieszyć, inaczej ojciec się obudzi i jej plan nie wypali. Jej mamusia zawsze uczyła ją podstawowych zaklęć, dlatego teraz nie miała problemu z wypowiedzeniem odpowiedniej inkantacji. Drzwi stanęły przed nią otworem. Odłożyła różdżkę na miejsce i wybiegła z domu. Na cmentarz dostała się po kilku minutach szybkiego biegu. Zdyszana oparła się o bramę i złapała kilka głębszych oddechów. Była z siebie dumna, że udało jej się wymknąć i nie obudzić taty. Nagrobek odnalazła bez trudu. Usiadła obok marmurowej płyty i położyła na nim bukiecik polnych kwiatów, które zerwała wczoraj podczas spaceru z wujkiem. Obok bukietu ułożyła zwinięty w rulonik pergamin.
- Szkoda, że cię tu nie ma. Wiem, że na pewno mnie kochasz, bo wujek tak zawsze powtarza, ale przykro mi, że cię nie poznałam. Ja ciebie też kocham. Przyniosłam ci list i kwiatki. Przeczytaj go, proszę... - Patricia podniosła się z trawy i stanęła na wprost mogiły.
- Muszę już iść, bo zaraz obudzi się tatuś - ruszyła w stronę wyjścia, a wiatr podniósł pergamin, który odleciał gdzieś daleko.
Do domu wślizgnęła się bezszelestnie, licząc, że uda jej się pobiec do swojego pokoju, zanim obudzi się tata. Niestety, mężczyzna już nie spał. Zmywał w kuchni puste szklanki, a butelki zamknięte w czarnym worku czekały, aż je wyniesie do bina na zewnątrz domu. Odwrócił się, gdy poczuł obecność córki.
- Patty! Gdzie ty byłaś?! - krzyknął wycierając ręce w ściereczkę. Dziewczynka spuściła głowę.
- Przepraszam, byłam na cmentarzu... - mężczyzna kucnął i wyciągnął ręce w jej stronę.
- Chodź do mnie, skarbie - Patricia niepewnie przytuliła się do ojca, bała się, że będzie na nią zły.
- Posłuchaj mnie córeczko, jeżeli chciałaś iść na cmentarz, trzeba było mi powiedzieć. Poszlibyśmy razem, albo wujek Blaise by cię tam zabrał. Jesteś jeszcze małą dziewczynką i nie możesz wychodzić sama. Wiem, że wczoraj troszkę za dużo wypiłem i pewnie nie było to zbyt odpowiedzialne z mojej strony. Przepraszam cię za to. Dobrze, że mama tego nie widzi. Co robiłaś na cmentarzu?
- Zostawiłam list.
Kilka godzin później, kiedy Draco wyszedł z domu, coś spadło mu na twarz. Zdjął z oczu pergamin i zaczął czytać.
Droga Patricio,
Mam już sześć lat i niedawno mamusia nauczyła mnie pisać. Bardzo chciałam wysłać Ci ten list, żebyś mogła dowiedzieć się kilku rzeczy. Czuję się dumna nosząc Twoje imiona. Tatuś powiedział, że powinnam nazywać się Narcyza - po mojej babci, ale wiedział jak ważną osobą byłaś dla mojej mamusi i dla wujka Blaise'a. Powiedział, że za bardzo ich oboje kocha i wie jakie to dla nich ważne, więc bez dyskusji, w dniu urodzenia nadał mi imiona Patricia Rose. Tatuś powiedział też, że znał Cię bardzo krótko, ale darzy ogromnym szacunkiem i nie wyobraża sobie bym była Cyzią, a nie Patty. Zresztą już to naprawił, bo dziś po południu do domu wraca moja mamusia z naszą malutką siostrzyczką, Narcyzą. Mój brat Serpens i ja bardzo się cieszymy.
Moja mamusia często opowiada mi o waszej przyjaźni. Mówi, że byłaś jej ukochaną siostrą, której nigdy nie miała. Lubię z nią oglądać wasze wspólne zdjęcia, moja mamusia zawsze wtedy jest bardzo szczęśliwa, chociaż w jej oczach lśnią łzy. Znam na pamięć historię każdej fotografii, mimo to za każdym razem słucham jej z zapartym tchem. Mama nigdy nie chce rozmawiać o wydarzeniach, które miały miejsce po Twojej śmierci, ale któregoś razu wujek Blaise zabrał mnie na moje ulubione (mama mówi, że to był też Twój ulubiony smak) śmietankowe lody i opowiedział mi wszystko. Dowiedziałam się wtedy, że chciałaś mu zrobić niespodziankę i wyszłaś wcześniej z pracy. Kupiłaś wasze ulubione danie w restauracji Tommillini i zatrzymałaś się na chwilę, by z kieszeni wyjąć telefon. Padał okropny deszcz, przez który kierowca ciężarówki stracił panowanie nad kierownicą i wpadł w poślizg. Gdybyś się nie zatrzymała, dziś nie pisałabym tego listu, tylko siedziała u Ciebie na kolanach i opowiadała Ci o tym jak Serpens zjadł suszonego chrabąszcza, którego moja mama miała dać do eliksiru. Wujek powiedział mi, że moja mamusia chciała iść do Ciebie, dlatego skoczyła z mostu, ale uratował ją mój tatuś. Straciła na długi czas wzrok, który na szczęście odzyskała, bo, jak sama mówi, nie wyobraża sobie nie móc nas zobaczyć. Moja mama mówi, że jestem do Ciebie bardzo podobna. Mam taki sam kolor włosów jak Ty i (nie wiadomo po kim) zielone oczy, zupełnie tak jak Ty. Ciocia Wiera (czyli Twoja mama) pokazywała mi zdjęcia z Twojego dzieciństwa, rzeczywiście jesteśmy podobne.
Widzisz, Patty (nie masz nic przeciwko, że zwracam się do Ciebie w ten sposób?) wujek Blaise niedawno kogoś poznał. Od Twojej śmierci minęło już jedenaście lat i bardzo bym chciała, żeby i on był szczęśliwy. Laurel jest bardzo miła i ma córkę z poprzedniego związku. Parker jest w moim wieku. Nie masz nic przeciwko, żeby wujek z nią był? Wiem, że go kochałaś i wiem, że on zawsze będzie kochać Ciebie ponad wszystko, do końca swojego życia. Ale wiem, że wujek ma duże serduszko, w którym znajdzie się miejsce dla Ciebie, dla mnie, dla moich rodziców i rodzeństwa, a także dla Laurel i Parker. Tak bardzo bym chciała, żebyś mu na to pozwoliła. Ja kocham mojego wujka.
Za chwilę wymknę się z domu i zaniosę Ci ten list. Nie dam rady posiedzieć z Tobą długo, bo nie chcę żeby obudził się mój tatuś. Wczoraj mama urodziła małą Cyzię i razem z wujkiem Blaise'm, ciocią Pansy, Laurel, wujkiem Theodorem i panią Whinkle (naszą sąsiadką) opili moją nową siostrzyczkę. To dało mi szansę na wymknięcie się z domu i krótką chwilę spędzoną na Twoim grobie.
Kocham Cie bardzo, pomimo że znam Cię tylko z opowieści. Byłabyś moją najulubieńszą ciocią. Obiecuję, że jeszcze napiszę.
Patricia Rose Malfoy ♥
- Patricia...
Następnego dnia dwaj mężczyźni wybrali się do małej, przytulnej księgarni na Fleet Street. Budynek był zbudowany z szarego kamienia, a na zewnątrz stały cztery drewniane stoliki schowane w cieniu wielkich, kolorowych parasoli. Murowane, niskie ogrodzenie okalały zwisające kwiaty, które dodawały temu miejscu klimatu. Nad frontowymi drzwiami wisiał niewielki szyld, na którym widniał napis: KRAINA CZARÓW. Draco pomyślał, że to głupia nazwa dla księgarni, ale kiedy przekroczył próg szybko zmienił zdanie. Miejsce było tak magiczne, że aż zapierało dech w piersiach. I nie chodzi tu o prawdziwą magię, a klimat jaki stworzyła w tej księgarni właścicielka. W powietrzu unosił się słodki zapach kurzu i pergaminów. Wszędzie stały wysokie, dębowe regały, na których piętrzyły się książki. Beżowe ściany pięknie komponowały się z orzechowym kolorem paneli. W rogu pomieszczenia mężczyźni dostrzegli grupkę osób skupioną przy stoliku, zawzięcie coś notujących, Na jednej z kanap siedział starszy mężczyzna i czytał księgę oprawioną w zniszczoną okładkę. Obok niego siedziała młoda dziewczyna, która czytając coś, popijała kawę. Draco był w ogromnym szoku, nie spodziewał się, że takie miejsce, może być aż tak urokliwe. Razem z Diabłem ruszyli w stronę lady. Uwagę Malfoy'a przykuł napis wyryty w ścianie: "People help the people". Nagle z zaplecza wyłoniła się urocza blondynka.
- O, witaj Blaise. Niestety, książka, którą zamawiałeś jeszcze nie doszła - uśmiechnęła się słodko.
- Nic nie szkodzi. Tym razem to mój przyjaciel ma sprawę - Zabini posłał jej swój najlepszy uśmiech, a ona zarumieniła się lekko.
- Mogę jakoś panu pomóc?
- Ja... właściwie to szukam Granger - wydusił.
- Och, przykro mi. Dziś rano Hermiona wyjechała - jej oczy zaszły smutną mgłą. Blaise to zauważył i nagle zrobiło mu się żal dziewczyny.
- Kiedy wróci? - Malfoy oparł się o ladę w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Nie wróci - ciężko było jej wypowiedzieć te słowa na głos, bo właściwie wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że jej przyjaciółki już tu nie ma. Została sama, a księgarnia bez Hermiony nie była już taka sama. Jej życie bez Hermiony nie było już takie same. Patty czuła niemal jakby ją straciła, choć zdawała sobie sprawę, że to tylko kilka tysięcy kilometrów, a prawdziwa przyjaźń jest w stanie przetrwać rozstanie.
- Dokąd pojechała? - blondyn nie odpuszczał, czym zdenerwował przyjaciela. Blaise zastanawiał się dlaczego Malfoy jest aż takim ignorantem i nie widzi, że swoimi pytaniami sprawia dziewczynie ból.
- Nie mogę ujawnić takich informacji, przykro mi - Draco pokiwał głową, na znak, że zrozumiał jej słowa. Uparcie wpatrywał się w napis nad kobietą. Patricia odwróciła głowę i podążyła za jego wzrokiem.
- To motto Hermiony. Kazała to tu wyryć, aby ten tekst był przesłaniem dla innych. Taki mały motywator - wyjaśniła.
- Pieprzona Granger, tyle w niej dobroci - Malfoy pokręcił głową - Pomogłaby każdemu. Uratowała już niejedno ścierwo - Z tymi słowami Malfoy opuścił księgarnię i deportował się do domu, zostawiając Zabini'ego z piękną właścicielką.
2 lata później...
Hermiona wróciła z pracy i rzuciła torebkę na komodę. Była zmęczona i jedyne o czym marzyła to zrzucenie z siebie tych sztywnych ubrań i gorąca kąpiel. Za pomocą zaklęcia przywołała do siebie Ognistą Whisky i szklankę, z którymi ruszyła do łazienki. Leżąc w wannie delektowała się smakiem ulubionego alkoholu i planowała urlop. Po długiej i relaksującej kąpieli odesłała whisky do salonu, założyła czarne legginsy i szarą, obszerną bluzkę, a włosy upięła w wysokiego koka. W Hiszpanii panowało okropnie gorące lato, dlatego jej makijaż był bardzo delikatny, by w upale nie spłynął jej z twarzy. Wróciła do salonu i otworzyła laptopa, po czym zalogowała się na Skype. Zauważyła, że Patty jest dostępna, więc nacisnęła przycisk rozpoczynający połączenie. Dziewczyna odebrała niemal od razu i Hermiona mogła zobaczyć zarumienioną twarz przyjaciółki.
- Pięknie wyglądasz - zaczęła Granger.
- Śmiej się, śmiej! Właśnie wróciłam z joggingu i nie zdążyłam się nawet wykąpać...
- Nie czuję - zaśmiała się Hermiona, a Patricia spojrzała na nią karcąco. Od wyjazdu szatynki do Hiszpanii codziennie rozmawiały na Skype'ie. Był to ich rytuał, którego absolutnie nie chciały przerywać.
- Co słychać, miś? - zmieniła temat Leighton.
- Jestem okropnie przemęczona. Tutejsze Ministerstwo Magii niewiele ogarnia. Wszystkie dokumenty są pomieszane, a jeśli chcesz znaleźć jakieś akta, najlepiej zacznij szukać miesiąc wcześniej - Hermiona podparła brodę na rękach i ciężko westchnęła.
- Może czas wracać?
- Pat, pytasz o to przy każdej rozmowie - wytknęła Granger. - Lepiej mi powiedz co tam u Blaise'a?
- Pytał ostatnio o ciebie.
- Pozdrów go. Układa wam się? - po tym pytaniu Patty pisnęła, a Hermiona zatkała uszy, krzywiąc się przy tym.
- Miona, nigdy nie byłam taka szczęśliwa! Jest cudownym mężczyzną, i wiesz co? Pluję sobie w brodę, że dopiero pół roku temu zgodziłam się na randkę, choć męczył mnie o to od prawie dwóch lat - zaśmiała się blondynka. Jej śmiech dla Hermiony był jak miód na serce. Nie była tak do końca szczęśliwa. Barcelona miała być jej Utopią, jej miejscem na ziemi, ale dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że bez swojej przyjaciółki nie może być tak do końca szczęśliwa. Praca w Ministerstwie była tylko chwilową odskocznią, ale powroty do pustego domu były trudne. Owszem, miała tu znajomych. Szczególnie uwielbiała Flor i Marinę, ale one nie były w stanie zastąpić jej Patricii. Z rozmyśleń wyrwał Hermionę dzwonek do drzwi. Patty zerwała się na równe nogi.
- Cholera! To na pewno Blaise, a ja jestem w opłakanym stanie - jęknęła płaczliwie, a Granger nie mogła opanować śmiechu. Po chwili na ekranie ukazała się roześmiana twarz Zabini'ego.
- Siemanko, Mioneczko! - zakrzyknął wesoło.
- Cześć Blaise, właśnie miałam przedstawić Patty moje urlopowe plany.
- Mogę zatkać uszy i udawać, że nie słyszę. Chcesz? - Granger nie mogła opanować śmiechu. Minęła chwila zanim się uspokoiła.
- Chciałam wam zaproponować żebyście przyjechali do mnie za dwa tygodnie, co ty na to? - zaproponowała. Przywołała do siebie kolejną szklankę whisky i umoczyła usta.
- Mnie dwa razy nie trzeba zapraszać. Słoneczko, nie obraź się, ale teraz zniknę, idę podglądać Patty.
Hermiona zamknęła laptopa i wyszła na balkon. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc dopiła drinka i ruszyła na miasto.
Następnego dnia wróciła z pracy wcześniej niż zwykle. Tego dnia była wyjątkowo drażliwa i sama nie wiedziała co jest przyczyną. Rzuciła torebkę na podłogę, a szpilki zrzuciła z nóg z takim impetem, że prawie stłukła lustro. Rozsunęła suwak czarnej sukienki i usiadła do laptopa. Czuła, że humor poprawi jej tylko rozmowa z Pat. Zawiodła się nieco, gdyż jej przyjaciółka była niedostępna. Poczuła się okropnie smutna i samotna, dlatego w samotności opróżniła całą butelkę Ognistej. Nie przyniosło to jednak rezultatu, dlatego postanowiła iść do klubu z koleżankami. Założyła zwiewną, miętową sukienkę i białe sandałki na koturnie. Włosy, z natury kręcone, dzisiaj były proste jak druty, dlatego za pomocą zaklęcia skręciła je w delikatne fale, które uniosła do góry dzięki materiałowej opasce. Do białej kopertówki schowała pieniądze i różdżkę, i ruszyła na imprezę. Tej nocy nie bawiła się dobrze. Miała okropne poczucie lęku, które usilnie próbowała zapić alkoholem, ale przynosiło to odwrotny skutek - lęk się nasilał. Do domu wróciła nad ranem, kompletnie pijana, i od razu poszła spać. Poranek nie był dla niej łaskawy, bowiem promienie słońca drażniły jej twarz, nie pozwalając spać. Zrezygnowana podniosła się do pozycji siedzącej i poczuła nagły przypływ mdłości. Zdawała sobie sprawę, że przesadziła, dlatego szybko sięgnęła po eliksir na kaca. Błękitny płyn szybko rozpłynął się po jej żyłach, dając uczucie ukojenia. Hermiona wzięła szybki prysznic i założyła krótką, białą sukienkę. Włosy znowu podpięła opaską, ale tym razem spięła je w luźnego koka. Zrobiła sobie mocną kawę i siadła do laptopa. Weszła na Skype'a i zadzwoniła do Patty, jednak na ekranie nie ukazała się jej przyjaciółka, tylko blada, spuchnięta twarz Blaise'a.
- Patricia nie żyje - Hermiona oblała się kawą, a świat w tym momencie dla niej się zatrzymał.
Pogrzeb Patty był najsmutniejszą ceremonią na jakiej kiedykolwiek była. Od kilku dni spożywała silne eliksiry uspokajające, ponieważ bez nich nie była w stanie funkcjonować. Nie słuchała pastora, który głosił piękną przemowę ku pamięci zmarłej. Hermiona cały czas wpatrywała się w ogromne zdjęcie jej ślicznej przyjaciółki, które stało na jej trumnie. Wszędzie pełno było kwiatów, które strasznie irytowały szatynkę. Przecież, do ciężkiej cholery, Patricia nie lubiła róż! Hermiona wiedziała jak bardzo jej przyjaciółka kochała słoneczniki, dlatego w jej dłoni spoczywał niewielki bukiet żółtych kwiatów. Siedziała z Blaise'm obok trumny, zaraz za rodzicami dziewczyny. Państwo Leighton trzymali się za ręce, płacząc za swym jedynym dzieckiem. Hermiona nie miała siły iść na cmentarz. Czuła jak Zabini ją obejmuje ramieniem i prowadzi w miejsce ostatniego spoczynku Patty.
- Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz - rzekł pastor, po czym czterej mężczyźni spuścili trumnę do dołu. Pani Leighton zawyła i chciała się rzucić za trumną córki. Hermiona rzuciła słoneczniki do dołu i opadła na kolana. Pieprzona ciężarówka zabrała jej najważniejszą osobę w jej życiu! Dlaczego los był taki okrutny i pozwolił Patty wyjść tego dnia wcześniej z pracy? Dlaczego wtedy padał deszcz? Dlaczego kierowca wpadł w poślizg? Dlaczego to akurat Patricia stała na tym chodniku? Blaise podniósł ją z ziemi i zmusił by spojrzała mu w twarz. Ujrzała w jego oczach ogromny ból i niezrozumienie. On też stracił sens życia. Przytuliła go mocno i szepnęła:
- Powiem jej, że bardzo ją kochasz... - odeszła nim dotarły do niego jej słowa. Rozejrzał się w okół, ale nigdzie jej nie było.
Cudowny, chłodny wiatr łaskotał jej ciało. Miała na sobie czarną, zwiewną sukienkę, która powiewała rytmicznie wraz z podmuchami wiatru. Czuła, że za chwilę uwolni się od bólu rozsadzającego jej serce. Zawsze chciała być ptakiem. Latać, krążyć po niebie, nie czując nic prócz przyjemnego wiatru na twarzy. Chciała być wolna, chciała latać... Spojrzała w dół na piętrzącą się taflę wody i wiedziała, że ten lot będzie jej prywatnym katharsis. Czuła, że gdy już upadnie, to metaforycznie powstanie. Narodzi się z wody, jak Afrodyta, a wszystkie bóle i żale odejdą w zapomnienie. Tak bardzo pragnęła znaleźć się tam, gdzie była teraz jej przyjaciółka. W miejscu, w którym nie istniał czas, ani ból, ani smutek. Zrobiła krok do przodu i wciągnęła powietrze do płuc, wypuszczając je po długiej chwili. Była gotowa na to co miało za chwilę nastąpić. Wystarczyło zrobić tylko krok i lecieć w dół, by znaleźć się pod wodą, gdzie było przejście na drugą stronę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyciągnęła nogę w przód i wtedy usłyszała krzyk:
- Granger!! Proszę, nie rób tego!
- Malfoy?!
- Proszę cię, odejdź od krawędzi mostu!
- Nie mów mi co mam robić! Idź stąd! Pozwól mi spokojnie odejść... - krzyknęła błagalnie. W jej oczach zebrały się łzy.
- Granger, nie możesz tego zrobić!
- Bo? - spytała siląc się na spokój. Nie marzyła o niczym innym, tylko o skoku.
- Pomyśl o swojej przyjaciółce, do ciężkiej cholery! Ona by tego nie chciała - powoli zaczął się do niej zbliżać, lecz zatrzymał się gdy usłyszał histeryczny śmiech szatynki.
- Co ty możesz o niej wiedzieć, Malfoy?! Nie znałeś jej... Nie wiesz czego by chciała!! - krzyczała nie hamując już łez.
- Posłuchaj, Granger jeśli teraz odejdziesz to pozbawisz mnie szansy na uregulowanie długu. Proszę, chodź do mnie.
- Jakiego długu?
- Uratowałaś mnie, Granger. A ja nie miałem nawet okazji ci podziękować. Pozwól mi to zrobić!
- Nie ma za co, Malfoy! - krzyknęła, a potem skoczyła. Miała rację, lot był cudowny. I nawet nie czuła bólu uderzając w taflę wody. Po prostu ogarnęła ją ciemność, a potem znalazła się na brzegu rzeki. Obok niej siedziała Patty i płakała.
- Dlaczego płaczesz? - zapytała Hermiona czując jak serce rozdziera jej ból.
- Nie powinno cię tu być. To nie jest twój czas, Hermiono...
- Ale ja nie chcę tam być bez ciebie, nie rozumiesz?! - Granger złapała Patricię za rękę. Jej dłoń była delikatna i bardzo ciepła. Hermiona dopiero teraz zauważyła, że jej przyjaciółka odziana była w długą, białą suknię, a jej włosy unosiły się w rytm wiatru. Pat była wyjątkowo piękna, promieniowała aurą szczęścia i miłości.
- Przepraszam, że cię zostawiłam... Ale jeszcze przyjdzie czas, byśmy znowu mogły być razem. Musisz opiekować się Blaise'em, Hermiono. Musisz wrócić.
- Ale...
- Musisz odnaleźć swoje szczęście, skarbie - szepnęła niemal w usta Hermiony. Szatynkę przeszedł dreszcz.
- Nie umiem być szczęśliwa bez ciebie, Patty. Nie bez mojej przyjaciółki!
- Och, głuptasie! Ja jestem i zawszę będę. Wystarczy, że o mnie pomyślisz, bo taka przyjaźń jak tak nigdy nie przemija. Wspomnij mnie, gdy poczujesz się samotna czy zraniona, wtedy ten łaskoczący podmuch wiatru to będzie mój uścisk. Przytulę cię ramionami ciepłego powietrza i nie pozwolę smucić. Ale nie mogę pozwolić ci tu zostać - Patty głaskała ją po włosach, patrząc na nią z ogromną, siostrzaną miłością.
- Nie możesz wrócić ze mną? Sama nie znajdę mojego szczęścia...
- Nie mogę, Hermiono. A szczęście masz przed oczami, tylko naucz się widzieć.
- O czym ty mówisz?
- Przekonasz się w swoim czasie. Hermiono?
- Tak? - chciała brzmieć pewnie, ale głos jej drżał, a w oczach kłębiły się gorące łzy.
- Kocham cię. Zawsze byłaś i zawsze będziesz moją przyjaciółką. Pamiętaj o tym... a teraz idź... - Hermiona mocno wtuliła się w przyjaciółkę, a po chwili czuła, że Patty znika. Została sama wśród wody i piasku. Ogarnął ją lęk, kiedy zorientowała się, że znowu nastaje ciemność.
- Granger, słyszysz mnie? - usłyszała gdzieś obok swojego ucha. Nie miała siły się ruszyć, nie miała siły otworzyć oczu.
- Malfoy? - wychrypiała.
- Dlaczego skoczyłaś, kretynko?! - wydarł się, a stojąca nieopodal pielęgniarka spojrzała na niego karcąco. Kiedy Hermiona leciała w dół, Malfoy zbiegł po schodach na plażę i zanurkował w poszukiwaniu jej ciała. Szybko wyłowił ją z wody i transportował do Munga, gdzie Uzdrowiciele wrócili jej akcję serca.
- Chciałam iść do niej, ale ty tego nie zrozumiesz... - otworzyła oczy, chcąc zobaczyć reakcję blondyna, ale ujrzała jedynie ciemność.
- Malfoy, kurwa mać! Ja nic nie widzę! - wrzasnęła spanikowana. Draco spuścił głowę, bojąc się jej wyznać prawdę. Uzdrowiciel oznajmił mu, że panna Granger mogła stracić wzrok, gdyż siła uderzenia w wodę była bardzo duża. Nie mógł natomiast dać gwarancji, że wzrok kiedykolwiek wróci.
- Gran... Hermiono, straciłaś wzrok w skutek uderzenia głową w taflę wody. Przykro mi.
- Wyjdź!
- Hermiono...
- Wyjdź!! - wrzasnęła głośniej, ale głos jej się załamał, a z gardła wydobył się głuchy szloch.
- Nie wyjdę. I nie zostawię cię samej. Pomogę ci, słyszysz, Granger? Pomogę ci!!
- Dlaczego? - zapytała żałośnie.
- Granger, people help the people.
Mimo, że od śmierci Patty minął już rok, Hermiona nadal pozostawała w żałobie. Siedziała właśnie na podwórku przed domem i słuchała śpiewu ptaków. Wiatr łaskotał jej twarz, a słońce mocno prażyło skórę. Żałowała, że nie może zobaczyć miejsca, w którym się znajduje. Czuła, że musi tu być pięknie. Malfoy obiecał jej w szpitalu, że jej nie zostawi samej i słowa dotrzymał. Zabrał ją do siebie i czule się nią opiekował. Dbał by niczego jej nie brakowało, zabierał na długie spacery i opowiadał co się wokół nich dzieje. Hermiona uwielbiała słuchać, kiedy opisywał jej przyrodę. Miał piękny głos i cudowną dykcję, ale dopiero po swoim wypadku była w stanie to dostrzec. Jej psychiczne rany pomału się goiły. Miała świadomość, że Patty zawsze przy niej będzie, może już nie fizycznie, jednak w każdym powiewie wiatru czuła jej obecność. Blaise z kolei wyjechał do Hiszpanii. Zamieszkał w domu Hermiony, pragnąc oderwać się od przeszłości, ale Granger była pewna, że jej przyjaciel pewnego dnia wróci. Na swoim przykładzie przekonała się, że ucieczka nie daje szczęścia, tylko jego złudny obraz. Każdego dnia słuchając ćwierkania ptaków żałowała tego co zrobiła, ale jednocześnie cieszyła się, że dzięki temu zdobyła takiego przyjaciela, jakim jest Malfoy. Siedząc na trawie jego podwórka, cieszyła się, że to właśnie on pojawił się wtedy na moście, że ją uratował. Zdawała sobie sprawę, że zawdzięcza mu coś najcenniejszego - życie.
- Jak się czujesz? - szepnął, całując ją w czoło.
- Dobrze - uśmiechnęła się po nosem. Chciała mu podziękować, ale nie umiała ubrać myśli w słowa.
- Draco...
- Ciii - położył jej palec na ustach. Dotknął jej czoła swoim i trwali tak chwilę, póki dziewczyna nie wyszeptała słów, które niegdyś kazała wyryć w księgarni jej przyjaciółki:
- People help the people. To najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek czytałam. Najprawdziwsze, najbardziej ponadczasowe i najgłębsze.
- Ja znam jeszcze bardziej poruszające słowa - Malfoy również szeptał, niemal do jej ust.
- Jakie?
- Kocham cie.
Ta historia zakończyła się szczęśliwie dla Hermiony i Draco. Dziewczyna odzyskała wzrok, a niedługo potem z Malfoy'em stanęli na ślubnym kobiercu. I choć na ich weselu nie było Patty, Hermiona była szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce na ziemi i mężczyznę, z którym chciała dzielić życie. Tak jak przypuszczała, Zabini wrócił do Anglii, ale dopiero po kilku latach, kiedy pogodził się ze śmiercią ukochanej. Największą pustkę w sercach całej trójki załatała mała istotka, która pewnego sierpniowego dnia pojawiła się na świecie. Była piękną blondyneczką o zielonych oczach i lekko zadartym nosku. Blaise oszalał na jej punkcie. Podczas pierwszego ich spotkania płakał.
- Witaj, Patricio Rose Malfoy. Jestem Blaise, twój ojciec chrzestny. Nosisz imię wyjątkowej osoby, słoneczko. Jeszcze tego nie wiesz, ale za parę lat wszystko zrozumiesz - pociągnął nosem i przytulił dziecko do siebie. Mała Patty uśmiechnęła się do wujka, czym sprawiła, że jego serce znowu gotowe było kochać.
Kilka lat później
Patricia wstała o świcie. Założyła zieloną sukienkę i czarne lakierki, które dostała od wujka. Nie umiała się uczesać, dlatego złapała leżącą na toaletce opaskę i włożyła ją we włosy. Za oknem niebo przybrało szarawy odcień, latarnie wciąż się tliły, a ulice świecił pustkami. Dziewczynka wyszła ze swojego pokoju i skierowała się do wyjścia. Starała się iść bezszelestnie, nie wydając żadnych dźwięków. Adrenalina szumiała jej w głowie. Drzwi wyjściowe były zamknięte, ale bystre oczy blondynki odnalazły leżącą na podłodze różdżkę ojca. Patty podniosła magiczny przedmiot i zerknęła na stos pustych butelek stojących wokół śpiącego mężczyzny. Salon wyglądał jak pobojowisko. Dziewczynka wiedziała, że musi się spieszyć, inaczej ojciec się obudzi i jej plan nie wypali. Jej mamusia zawsze uczyła ją podstawowych zaklęć, dlatego teraz nie miała problemu z wypowiedzeniem odpowiedniej inkantacji. Drzwi stanęły przed nią otworem. Odłożyła różdżkę na miejsce i wybiegła z domu. Na cmentarz dostała się po kilku minutach szybkiego biegu. Zdyszana oparła się o bramę i złapała kilka głębszych oddechów. Była z siebie dumna, że udało jej się wymknąć i nie obudzić taty. Nagrobek odnalazła bez trudu. Usiadła obok marmurowej płyty i położyła na nim bukiecik polnych kwiatów, które zerwała wczoraj podczas spaceru z wujkiem. Obok bukietu ułożyła zwinięty w rulonik pergamin.
- Szkoda, że cię tu nie ma. Wiem, że na pewno mnie kochasz, bo wujek tak zawsze powtarza, ale przykro mi, że cię nie poznałam. Ja ciebie też kocham. Przyniosłam ci list i kwiatki. Przeczytaj go, proszę... - Patricia podniosła się z trawy i stanęła na wprost mogiły.
- Muszę już iść, bo zaraz obudzi się tatuś - ruszyła w stronę wyjścia, a wiatr podniósł pergamin, który odleciał gdzieś daleko.
Do domu wślizgnęła się bezszelestnie, licząc, że uda jej się pobiec do swojego pokoju, zanim obudzi się tata. Niestety, mężczyzna już nie spał. Zmywał w kuchni puste szklanki, a butelki zamknięte w czarnym worku czekały, aż je wyniesie do bina na zewnątrz domu. Odwrócił się, gdy poczuł obecność córki.
- Patty! Gdzie ty byłaś?! - krzyknął wycierając ręce w ściereczkę. Dziewczynka spuściła głowę.
- Przepraszam, byłam na cmentarzu... - mężczyzna kucnął i wyciągnął ręce w jej stronę.
- Chodź do mnie, skarbie - Patricia niepewnie przytuliła się do ojca, bała się, że będzie na nią zły.
- Posłuchaj mnie córeczko, jeżeli chciałaś iść na cmentarz, trzeba było mi powiedzieć. Poszlibyśmy razem, albo wujek Blaise by cię tam zabrał. Jesteś jeszcze małą dziewczynką i nie możesz wychodzić sama. Wiem, że wczoraj troszkę za dużo wypiłem i pewnie nie było to zbyt odpowiedzialne z mojej strony. Przepraszam cię za to. Dobrze, że mama tego nie widzi. Co robiłaś na cmentarzu?
- Zostawiłam list.
Kilka godzin później, kiedy Draco wyszedł z domu, coś spadło mu na twarz. Zdjął z oczu pergamin i zaczął czytać.
Droga Patricio,
Mam już sześć lat i niedawno mamusia nauczyła mnie pisać. Bardzo chciałam wysłać Ci ten list, żebyś mogła dowiedzieć się kilku rzeczy. Czuję się dumna nosząc Twoje imiona. Tatuś powiedział, że powinnam nazywać się Narcyza - po mojej babci, ale wiedział jak ważną osobą byłaś dla mojej mamusi i dla wujka Blaise'a. Powiedział, że za bardzo ich oboje kocha i wie jakie to dla nich ważne, więc bez dyskusji, w dniu urodzenia nadał mi imiona Patricia Rose. Tatuś powiedział też, że znał Cię bardzo krótko, ale darzy ogromnym szacunkiem i nie wyobraża sobie bym była Cyzią, a nie Patty. Zresztą już to naprawił, bo dziś po południu do domu wraca moja mamusia z naszą malutką siostrzyczką, Narcyzą. Mój brat Serpens i ja bardzo się cieszymy.
Moja mamusia często opowiada mi o waszej przyjaźni. Mówi, że byłaś jej ukochaną siostrą, której nigdy nie miała. Lubię z nią oglądać wasze wspólne zdjęcia, moja mamusia zawsze wtedy jest bardzo szczęśliwa, chociaż w jej oczach lśnią łzy. Znam na pamięć historię każdej fotografii, mimo to za każdym razem słucham jej z zapartym tchem. Mama nigdy nie chce rozmawiać o wydarzeniach, które miały miejsce po Twojej śmierci, ale któregoś razu wujek Blaise zabrał mnie na moje ulubione (mama mówi, że to był też Twój ulubiony smak) śmietankowe lody i opowiedział mi wszystko. Dowiedziałam się wtedy, że chciałaś mu zrobić niespodziankę i wyszłaś wcześniej z pracy. Kupiłaś wasze ulubione danie w restauracji Tommillini i zatrzymałaś się na chwilę, by z kieszeni wyjąć telefon. Padał okropny deszcz, przez który kierowca ciężarówki stracił panowanie nad kierownicą i wpadł w poślizg. Gdybyś się nie zatrzymała, dziś nie pisałabym tego listu, tylko siedziała u Ciebie na kolanach i opowiadała Ci o tym jak Serpens zjadł suszonego chrabąszcza, którego moja mama miała dać do eliksiru. Wujek powiedział mi, że moja mamusia chciała iść do Ciebie, dlatego skoczyła z mostu, ale uratował ją mój tatuś. Straciła na długi czas wzrok, który na szczęście odzyskała, bo, jak sama mówi, nie wyobraża sobie nie móc nas zobaczyć. Moja mama mówi, że jestem do Ciebie bardzo podobna. Mam taki sam kolor włosów jak Ty i (nie wiadomo po kim) zielone oczy, zupełnie tak jak Ty. Ciocia Wiera (czyli Twoja mama) pokazywała mi zdjęcia z Twojego dzieciństwa, rzeczywiście jesteśmy podobne.
Widzisz, Patty (nie masz nic przeciwko, że zwracam się do Ciebie w ten sposób?) wujek Blaise niedawno kogoś poznał. Od Twojej śmierci minęło już jedenaście lat i bardzo bym chciała, żeby i on był szczęśliwy. Laurel jest bardzo miła i ma córkę z poprzedniego związku. Parker jest w moim wieku. Nie masz nic przeciwko, żeby wujek z nią był? Wiem, że go kochałaś i wiem, że on zawsze będzie kochać Ciebie ponad wszystko, do końca swojego życia. Ale wiem, że wujek ma duże serduszko, w którym znajdzie się miejsce dla Ciebie, dla mnie, dla moich rodziców i rodzeństwa, a także dla Laurel i Parker. Tak bardzo bym chciała, żebyś mu na to pozwoliła. Ja kocham mojego wujka.
Za chwilę wymknę się z domu i zaniosę Ci ten list. Nie dam rady posiedzieć z Tobą długo, bo nie chcę żeby obudził się mój tatuś. Wczoraj mama urodziła małą Cyzię i razem z wujkiem Blaise'm, ciocią Pansy, Laurel, wujkiem Theodorem i panią Whinkle (naszą sąsiadką) opili moją nową siostrzyczkę. To dało mi szansę na wymknięcie się z domu i krótką chwilę spędzoną na Twoim grobie.
Kocham Cie bardzo, pomimo że znam Cię tylko z opowieści. Byłabyś moją najulubieńszą ciocią. Obiecuję, że jeszcze napiszę.
Patricia Rose Malfoy ♥
Miniaturka: Ostatnia prośba
Wróciłam z pracy i rzuciłam torebkę na komodę w hollu. Włączyłam radio i przeszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam wczorajszy obiad i wstawiłam garnki na gaz. Do podłużnej szklanki nalałam pomarańczowy sok. Usiadłam przy wysepce i oparłam głowę na dłoniach. Byłam zmęczona. Byłam w trakcie pięcia się na najwyższe szczeble kariery, wiedziałam że sprawa Kendry Goodman może zaprowadzić mnie na sam szczyt, dlatego skrupulatnie gromadziłam wszelkie akt, dowody, szukałam i przesłuchiwałam świadków. Chciałam skazać ją na Pocałunek Dementora, więc musiałam się nieźle przyłożyć, ale wiedziałam że jestem w stanie to osiągnąć, w końcu jestem Hermiona Granger, najlepszy prawnik w kraju. Do tego byłam bardzo ambitna, a swoją ambicję przekładałam na pracę. Cierpiało na tym moje życie towarzyskie, ale właśnie o to mi chodziło, bo pewne zdarzenia z przeszłości zostawiły trwały ślad w mojej głowie.
Pięć lat temu skończyłam Hogwart. Tam, na terenie szkoły zostawiłam za sobą całą swoją przeszłość. To tam została moja przyjaźń z Weasley'ami i Harry'm, moja wielka miłość... Byłam z Draco przez cały siódmy rok, który powtarzaliśmy zaraz po wojnie. Byliśmy szczęśliwi, ale za bramy Hogwartu nie wyszliśmy już jako para. Jeden mały incydent, a odebrał mi wszystko. Ten incydent ma na imię Astoria, a na nazwisko Greengrass. Będąc z Draco poznałam wielu Ślizgonów, z niektórymi z nich nawet się zaprzyjaźniłam. Astorię również poznałam, i choć z jednej strony jej nienawidzę, z drugiej muszę przyznać, że to całkiem miła i inteligenta dziewczyna, z którą dało się porozmawiać. Wydawało mi się, że Toria pogodziła się z faktem, że to ja byłam z Draco, aż pewnej nocy nakryłam ich w jego sypialni. Weszłam w takim momencie, że nie wiem co było przedtem, ani co było potem, ale widziałam jak się całowali, a to wystarczyło aby zakończyć znajomość z Malfoy'em. Zdarzyło się to w wieczór poprzedzający nasz powrót do domu - i całe szczęście, bo udało mi się przez te kilkanaście godzin skutecznie zignorować mojego eks, a potem gdy wysiadłam na stacji King's Cross, wsiadłam w pierwszy mugolski pociąg jaki udało mi się złapać i wyjechałam do Hiszpanii. W Barcelonie skończyłam studia prawnicze i z dyplomem w ręki, po trzech latach wróciłam do kraju. Przez te wszystkie lata tylko z Pansy Parkinson utrzymywałam stały kontakt, wciąż pozostawałyśmy przyjaciółkami. Nie oddaliła nas nawet odległość, bo mimo że ja mieszkałam w Hiszpanii, a ona we Francji, widywałyśmy się często i zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. W ostatnim czasie jednak, Pansy postanowiła wyjechać na misję do Darfuru, dlatego też nie widziałam jej już jakiś rok. Z Zabinim czasami też się widziałam, jadaliśmy razem lunch w każdy wtorek i piątek, a niekiedy też wpadał do mnie do biura po jakąś poradę prawną, bądź z prośbą o reprezentowanie jego korporacji w jakimś procesie. Mogę być z siebie dumna, jeszcze żadnej sprawy wytoczonej Zabini Corp Com nie przegrałam. Blaise i Pansy mieli kategoryczny zakaz rozmawiania przy mnie o panu D.M., którego na szczęście zawsze się trzymali. Listowny kontakt utrzymywałam również z państwem Potter oraz Theodore'm Nott'em. Harry i Ginny zaraz po ślubie wyjechali do Australii, gdzie kupili sobie dom i wychowują w nim swoje dzieci, natomiast Theo ukończył Magiczną Akademię Medyczną w Kalifornii i leczy w tamtejszym szpitalu dla czarodziejów. Co do Draco, to ucięłam z nim kontakt całkowicie. Wiem, że wielokrotnie próbował się ze mną kontaktować, ale na próżno, ja nie chciałam go więcej widzieć. Moje oczy widziały dużo, ale moja wyobraźnia jeszcze więcej, i sama nie wiem co jest gorsze. To, że nie widziałam tego, co było później, czy to, że nie jestem pewna czy cokolwiek więcej było. Nie chciałam i nie potrafiłam mu wybaczyć, tym bardziej, że on sam wielokrotnie robił mi wyrzuty gdy rozmawiałam z jakimkolwiek kolegą ze szkoły. Czyże jest rozmowa z innym facetem, w porównaniu do całowania innej kobiety, będąc w związku z drugą? I w dodatku musiałam to widzieć... Chociaż lepiej, że to zobaczyłam, niż gdyby przyszło mi żyć w błogiej nieświadomości, mając zapewne rogi wielkości autostrady. Widocznie nie było nam pisane być razem. Także moje życie miłosne skończyło się tamtego dnia. Nie potrafię już oddać swojego serca nikomu, a próbowałam niejednokrotnie. Zostało one przy Draconie, i chyba do końca życia zostanę TĄ Granger. Zdradzoną, oddaną starej miłości i rzuconą w wir pracy. Kocham go nadal, a moje serce krwawi na każdą wzmiankę o nim, dlatego staram się unikać starych znajomych i Proroka Codziennego, którego jest ulubieńcem. Co do samego zainteresowanego, założył własną wytwórnię mioteł, objął stołek Ministra Magii i świeci swoją wstrętną facjatą na każdej okładce Proroka, czym doprowadza mnie do nerwicy żołądka, bo praktycznie na każdym kroku zmuszona jestem oglądać jego irytujący uśmieszek.
Z rozmyśleń wyrwał mnie zapach spalenizny. Podniosłam głowę i przypomniałam sobie o moim obiedzie. Kotlety spaliły się na wiór, a kartofle rozgotowały. Zirytowana wyrzuciłam obiad przez okno, gdzie zaraz zajął się nim pies sąsiada. Wyjęłam z torebki notes i zaczęłam wertować go w poszukiwaniu numeru do pizzerii. Wbiłam do mojego smartfona numer restauracji należącej do Luny Lovegood. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy głos:
- Pizzeria "La la Lovegood", czym mogę służyć?
- Cześć Luna, z tej strony Hermiona. Chciałam zamówić kebaba z dowozem.
- O, cześć Miona. Jasne, już zapisuję. Kebab będzie z kurczakiem, baraniną, wołowiną czy cielęciną?
- Z baraniną.
- Jakie ciasto i sos?
- Hmm.. niech będzie w tortilli z łagodnym sosem, byle nie czosnkowym.
- Tak, pamiętam wampirku, że nie przepadasz za czosnkiem - zaśmiała się blondynka. Uśmiechnęłam się do słuchawki. - Za dziesięć minut Robbie dostarczy ci jedzenie. Miłego dnia! - rozłączyła się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przeszłam do salonu, gdzie smród spalenizny nie był tak dotkliwy, i włączyłam telewizję. Nie leciało nic ciekawego, więc włączyłam kanał muzyczny i zaczęłam przeglądać akta sprawy Kendry. Trzydziestodwuletnia kobieta podawała się za opiekunkę i zabiła łącznie dziesięcioro dzieci nieczystej krwi. Idea zapoczątkowana przez samego Voldemorta, jednakże o tyle bardziej drastyczna, że jej ofiarami były same dzieci w przedziale wiekowym do lat dziesięciu. Tak by do Hogwartu nie poszedł żaden mugolak. Wpadła próbując zamordować jedenaste dziecko. Rodzice czteroletniej Patty Brick wynajęli Kendrę do pilnowania córki na czas, gdy są w pracy. Feralnego dnia ojciec dziewczynki wrócił do domu godzinę po wyjściu z pracy, ponieważ zapomniał aktówki. Przyłapał Goodman celującą z różdżki do obezwładnionej dziewczynki. Frank Brick był czarodziejem i miał tą przewagę na zabójczynią, że ta nie zauważyła jego wejścia do domu, więc znienacka rzucił w nią Drętwotę i wezwał Aurorów. Kobieta nie przyznaje się do popełniania żadnej ze zbrodni, ale jej zeznania są nieścisłe. Jestem bliska osadzenia jej w Azkabanie i skazania na pocałunek. Dzwonek do drzwi przerwał mi przeglądanie dokumentów. Na progu stał uśmiechnięty blondyn.
- Witaj Hermiono, co u ciebie słychać? - zapytał przeżuwając gumę. Zapach świeżego, ciepłego jedzenia podrażnił moje nozdrza i pusty żołądek.
- Cześć Robbie, nawet nie wiesz jak cieszę się na twój widok - jakby na potwierdzenie moich słów mój żołądek wydał z siebie głośny dźwięk proszący o jedzenie. Blondyn zaśmiał się przyjaźnie - Sam słyszałeś zresztą. Jestem trochę zmęczona, pracuję nad trudną sprawą. A co u ciebie? Jak tam Betty i chłopcy?
- Dzięki, że pytasz. Betty właśnie kończy przygotowywać swój wernisaż, a chłopcy rozkoszują się smakiem wakacji, bo za miesiąc czeka ich powrót do Hogwartu. Wpadniesz na raut z okazji jej wystawy?
- Ach, tak. Dostałam zaproszenie, podziękuj żonie i przekaż gratulacje, bo czytałam ostatnio recenzję na temat jednego z jej obrazów, była bardzo pozytywna. Postaram się przyjść, ale wiesz jak to jest z moją pracą, Robbie.
- No jasne, ale miło jej będzie jeśli się pojawisz. Henry i Johnatan też się ucieszą. Hej, czy ty nie pracujesz nad sprawą tej całej Goodman? - zapytał nagle, wyciągając z torby mojego kebaba.
- Owszem, a czemu pytasz? - wcisnęłam mu do ręki pięćdziesiąt funtów, aby mógł sobie odliczyć z tego napiwek, i odebrałam moje zamówienie.
- A wiesz... Betty przyjaźni się z Madeleine Brick i opowiadała jej nieco o tym co spotkało jej córkę. To straszne...
- To prawda, Goodman popełniła wiele takich mrożących krew w żyłach zbrodni i mam zamiar ją za to ukarać. Z jej różdżki zginęło dziesięcioro dzieci, gdzie najmłodsze miało zaledwie trzy miesiące, a najstarsze zginęło dwa dni przed dziesiątymi urodzinami. Nie popuszczę jej tego! - zmrużyłam oczy.
- Wiem to, w końcu nie na darmo dostałaś miano najlepszego prawnika w kraju. Będę się zbierał, mam nadzieję, że uda ci się przybyć na przyjęcie Betty. Powodzenia Hermiono!
- Dziękuję Robbie, postaram się być. Pozdrów żonę i chłopców, na razie! - zamknęłam drzwi i przeszłam do kuchni aby w spokoju zjeść mój obiad. Po skończonym posiłku, umyłam garnek po spalonych kotletach i wstawiłam do suszarki. Wypiłam sok, o którym wcześniej zapomniałam i chciałam zabrać się z powrotem za sprawę Goodman, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam czyjś kaszel.
- Hermiona? - odezwał się cichy głos.
- Pansy? - zapytałam lekko zdziwiona.
- Taaaaak - jej głos był dziwnie drżący i słaby - Poznałaś. Nie przeszkadzam ci?
- No coś ty, jak mogłaby przeszkadzać mi rozmowa z najlepszą przyjaciółką? - odparłam siadając w fotelu.
- Przyjedziesz do mnie?
- Jesteś w Londynie? - ucieszyłam się. Nie widziałam jej bardzo długo, więc ucieszyła mnie perspektywa spotkania z nią, wieczoru spędzonego na plotkach i opróżnienia kilku butelek wina.
- Jestem...
- To cudownie Pans! Przyjadę do ciebie, tylko wypełnię dokumenty..
- Nie, Miona. Przyjedź teraz, proszę. Jestem w Mungu. Ja... ja umieram! - jej głos drżał, a między słowa wkradał się duszący kaszel. Wyprostowałam się gwałtownie i rozszerzyłam oczy. Moja przyjaciółka nie mogła umierać! Była młodą, silną kobietą, która poświęcała całą siebie dla sierot z Darfuru. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyjęta z wody. W gruncie rzeczy tak właśnie się czułam.
- To przyjedziesz? - zapytała ciuchutko.
- Już jadę - wyszeptałam. Jednak wciąż nie mogłam się ruszyć. Siedziałam jak sparaliżowana i patrzyłam w jeden punkt. Nie płakałam. Nie wiem co podziałało na mnie trzeźwiąco, sms który dostałam czy myśl, że ona tam na mnie czeka. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam telefon, torebkę i kluczyki od auta. Wbiegłam do garażu, otworzyłam drzwi i wyjechałam z piskiem opon. Moje grafitowe Audi R8 mknęło ulicami Londynu z prędkością czterokrotnie większą niż dozwolona.
Pewien elegancki mężczyzna pozował właśnie do zdjęć do jednego z bardziej popularnych magazynów. Za chwilę mieli przeprowadzić z nim wywiad, na który czekał kilka miesięcy. Dźwięk telefonu nieco go zirytował, ale miał przeczucie, że nie powinien ignorować go. Przeprosił więc fotoreporterów i udał się do swojej garderoby. Na wyświetlaczu pojawił mu się numer, którego nie znał.
- Czego? - warknął.
- Draco? Draco przyjedź do mnie, proszę...
- Pansy? - zdziwił się. Wiedział, że jego przyjaciółka przebywa w krajach trzeciego świata, dlatego jej telefon wprawił go w szok, a jej głos sprawił, że przeszły go ciarki. Wystraszył się.
- Tak - szepnęła - Proszę przyjedź, Draco!
- Nie wiedziałem, że jesteś w Londynie. Przyjadę jutro, dobrze? Teraz jestem bardzo zajęty.
- Proszę... chcę się z tobą pożegnać.
- O czym do mówisz?
- Jestem w Mungu, chcę się z tobą pożegnać, Malfoy ty obślizgła fretko! - jej głos był zbyt słaby by udało jej się warknąć, ale blondyn wiedział jak chciała zabrzmieć. Znali się od dziecka, a teraz mieli się niby żegnać. Usta zaczęły mu drżeć.
- Już jadę. Na Merlina! Pansy, już jadę! - rozłączył się i nie informując nawet dziennikarzy pobiegł do auta i ruszył w stronę szpitala.
Drżącymi rękami otworzyłam drzwi sali numer jedenaście. Na łóżku leżała blada, ciemnowłosa kobieta. Do jej drobnego ciała podłączone było mnóstwo aparatur i kroplówek. Podeszłam bliżej i przeraziłam się. Z pięknej, zadbanej kobiety został cień człowieka. Była blada, zmęczona, miała sine usta i podkrążone oczy. Chyba spała. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, powoli.. Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jesteś - szepnęła lekko ściskając moją dłoń.
- Zawsze będę - ja również szepnęłam, bo w gardle miałam wielką gulę. Starałam się połknąć łzy cisnące się do moich oczu.
- Mam białaczkę. Zostało mi kilka godzin - zamknęła oczy, a spod jej powiek wypłynęły dwie wielki łzy. Broda mi drżała, a zęby uderzały o siebie. Zacisnęłam mocno usta.
- Nie mówiłaś nic, Merlinie Pansy! Nie rób mi tego, proszę..
- Już za późno, Miona.. Chciałam się z tobą pożegnać i o coś prosić.. - uśmiechnęła się blado.
- O co tylko chcesz, skarbie - przełknęłam ślinę by nie pozwolić moim łzom popłynąć.
- Na moim pogrzebie zaśpiewaj naszą piosenkę. Niech msza będzie w kapliczce Św. Merlina w Dolinie Hogwardzkiej, a pochowajcie mnie na cmentarzu Godryka.
- Pansy... - już nie byłam w stanie pohamować łez, które obficie płynęły po moich policzkach.
- Miona... Tak bardzo cie kocham. Moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Myślałam, że będziemy się bawić na swoich weselach, że wspólnie wychowamy nasze dzieci, że razem będziemy przeżywać wzloty i upadki, kryzys wieku średniego, a potem zestarzejemy się patrząc na nasze wnuki - westchnęła ciężko - Ty musisz iść dalej..
- Ale nie bez ciebie! - płakałam rzewnie, jak małe dziecko. Położyłam głowę na jej brzuchu i patrzyłam na nią wciąż żywą, choć bardzo zmęczoną.
- Poradzisz sobie, kochanie. Ja zawsze z tobą będę, tak jak ci obiecałam przed laty... Nie opuszczę cię nigdy. Nie będziesz mnie widzieć, ale będziesz mnie czuć, bo będę w każdej kropli deszczu i w każdym podmuchu wiatru. - Wychudzoną ręką pogłaskała mnie po włosach, jak zawsze robiła, gdy urządzałyśmy sobie nocowanie. Ten gest sprawił mi więcej bólu niż radości, bo uświadomiłam sobie, że być może dotyka mnie w ten sposób ostatni raz. Drzwi do sali otworzyły się i ktoś wszedł do środka, ale nie miałam siły odwrócić się. Poczułam tylko zapach męskich perfum, tak dobrze mi znany...
- Pansy... - głos mu się załamał na widok przyjaciółki.
- Draco, podejdź - Pansy wyciągnęła do niego rękę, tą którą przed chwilą głaskała mnie po głowie. Kątem oka zauważyłam jak Malfoy ją łapie i delikatnie całuje. Rozczulił mnie ten gest.
- Cześć Hermiono - odezwał się po chwili.
- Witaj Draco - odpowiedziałam pociągając nosem.
- Dlaczego...? - chciał zapytać, ale brunetka mu przerwała.
- Bo zostało mi kilka godzin. Draco, mam białaczkę. Mam tylko was, musicie mi coś obiecać - oboje spojrzeliśmy na nią z oczami pełnymi łez.
- Tak? - zapytałam.
- Ty Hermiono, już wiesz, co takiego masz zrobić. Draco, wiem, że proszę o wiele, ale te dzieciaki z Czadu były dla mnie wszystkim. Proszę, załóż fundację na rzecz sierot z Darfuru i prześlij im wszystkie pieniądze z mojej skrytki u Gringotta. - Malfoy opadł na krzesło obok mnie. Widział, że ledwo hamował swoje łzy. Nasza Pansy zawsze myślała o innych, nigdy o sobie. Była zbyt dobra by umierać.
- Oczywiście, oczywiście Pansy. Dla ciebie wszystko - zapewnił ją, gładząc jej poszarzałą skórę przedramienia.
- Draco, Miona... Mam tylko was. Tak bardzo was kocham! Draco, jesteś moim bratem. Hermiono, jesteś przyjaciółką bliższą niż siostra. Wiem, że w głębi serca wciąż coś do siebie czujecie... W życiu trzeba umieć przebaczać i dawać drugą szansę, bo każdy na nią zasłużył. To moja ostatnia prośba, potraktujcie to jako testament. Hermiono... - spojrzała na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, w których już czaiła się śmierć. Jak mogłabym odmówić najważniejszej dla mnie istocie na tym pieprzonym świecie? Spojrzałam na Draco, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie mocno. Spełniłam ostatnią wolę Pansy, przebaczyłam Draconowi. Parkinson uśmiechnęła się do nas, dziękując skinieniem głowy.
- Niedługo będzie tu też Blaise - szepnęła. - Potem się rozstaniemy, ale kiedyś znowu się spotkamy - nawet nie zdążyliśmy nic jej odpowiedzieć, bo do sali wbiegł Zabini. Czarnoskóry przytulił Pansy, a łzy kapały na jej pościel, ponieważ Blaise nie krył swojego płaczu.
- Ciii, Blaise, ciii! Ja zawsze z wami będę...
- To nas nie zostawiaj - głos miał mocno zachrypnięty od emocji.
- Już czas... - spojrzała na nas przerażona. We trójkę stanęliśmy obok jej łóżka. Złapałam ją za rękę.
- Kocham was... - szepnęła i złapała ostatni w swoim życiu oddech. Jej klatka piersiowa opadła, a jedna z aparatur zaczęła głośno piszczeć, gdy jej serce przestało bić.
- Nie, nie, nie - szeptałam zakrywając twarz dłońmi. Draco mnie objął ramieniem, płacząc w zgięcie między moją szyją, a barkiem. Odepchnęłam blondyna i rzuciłam się na przyjaciółkę. Przytuliłam ją mocno do siebie.
- PANSY NIE ZOSTAWIAJ MNIE!!! BŁAGAM NIE ODCHODŹ!! - łkałam tuląc jej dłoń do swojego polika. Chłopcy odciągnęli mnie od niej, by dać lekarzom dostęp do mojej Pansy. Ostatnie co usłyszałam to: " Czas zgonu: 18:43".
Tak jak chciała mszę zamówiliśmy w kaplicy Św. Merlina. Była to mała, drewniana kapliczka z kolorowymi witrażami zamiast szyb. Biała trumna spoczywała na środku pomieszczenia, zaraz pod ołtarzem. Zebrało się wiele osób, które chciały pożegnać naszą słodką Pansy. Czułam się jak w letargu, jakby wytrącona z rzeczywistości. Wciąż nie docierało do mnie, że już jej nie ma, że straciłam część samej siebie. Bo ona była częścią mojego życia, była elementem układanki, który właśnie odpadł na zawsze i już nic nie będzie w stanie przywrócić ładu w tym miejscu. Pozostanie puste na zawsze. Będzie mi brakowało jej głosu, jej zapachu, jej obecności. Jej przyjaźni. Była najlepszą przyjaciółką jaką miałam, jedyną osobą przed którą mogłam otworzyć się w pełni, która dała mi oparcie jakiego nikt inny mi nie dał. Byłyśmy takie same, identyczne charaktery, podobne gusta, upodobania, zainteresowania. Potrafiłyśmy porozumieć się bez słów. Uzupełniałyśmy się. Miałyśmy nawet podobny smak, dlatego tak idealnie byłyśmy dobrane. Znałyśmy się na wylot. Przyjaźniłyśmy krótko, choć intensywnie. Bo czymże jest te kilka lat w porównaniu z wiecznością? Szybko złapałyśmy wspólny język, i jeszcze szybciej się zaprzyjaźniłyśmy. Nie zwracałyśmy uwagi, że stało to się w przeciągu kilku tygodni, Pansy zawsze powtarzała, że nie ważne ile się znamy, ale jak się znamy. Słowa, które na zawsze zostaną w mojej pamięci. Przed jej trumną stały trzy krzesełka, które zajmowaliśmy my: ja, Blaise i Draco. Byliśmy jej rodziną, jedynymi osobami, które kochała, i które kochały ją. Wiedziałam, że muszę spełnić jeszcze jedną jej prośbę. Wstałam więc i podeszłam do ołtarza po mikrofon.
- To była nasza piosenka, kiedyś żartowałyśmy sobie, że nasza pogrzebowa. Kiedy widziałam Pansy po raz ostatni, poprosiła bym zaśpiewała to na jej pogrzebie. Nie jestem w stanie dobrze mówić, a co dopiero śpiewać, także proszę o wyrozumiałość... - ręką dałam znać, żeby puścili mi podkład muzyczny i zaczęłam śpiewać. >PROSZĘ POSŁUCHAĆ DO TEKSTU<
Mój głos roznosił się po całej kaplicy. Wraz ze mną zaśpiewał Blaise, bo jako jedyny znał tekst. Myślałam, że gula w gardle nie pozwoli mi śpiewać czysto, ale głos wydobywał się z samego środka mnie, czysto i płynnie. To była piosenka dla niej, nie mogłam jej zepsuć. Czułam na sobie wzrok wszystkich ludzi, ale ja skupiona byłam na wielkim zdjęciu Pansy, oprawionym w białą ramkę, i postawionym na trumnie. Uśmiechała się do mnie z niego, a ja czułam, że słyszy mój śpiew i jest szczęśliwa. Moja wspaniała Pansy. Obiecała, że będzie zawsze, wiedziałam, że słowa dotrzyma. Kulminacyjny moment nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Podeszłam do zdjęcia, dotknęłam jej twarzy i wyśpiewałam:
Take a look deeper inside yourself
You'll find that life is something
Wirth living
We must find out a way
To change today
Nawet nie pamiętam kiedy pogrzeb się skończył. Pamiętam tylko, że chciałam skoczyć za jej trumną, ale powstrzymały mnie silne ramiona Draco. Wtuliłam się w jego ramię i zanosiłam się płaczem. To tutaj właśnie skończyła się jej droga. To tutaj właśnie musiałyśmy się pożegnać i rozstać na wiele, wiele lat. Nie umiałam jej pożegnać, nie umiałam pozwolić jej odejść. Z cmentarza zabrali mnie siłą. Malfoy wziął mnie na ręce, a Blaise prowadził mój samochód, bo ja leżałam na tylnym siedzeniu mojej Audi Q7, i płakałam. W domu chłopcy zrobili mi herbatę i usiedliśmy w salonie. Zaczęliśmy wspominać naszą przyjaciółkę, popijając przy tym wino. Przy czwartej butelce zgodnie stwierdziliśmy, że musimy pozwolić jej odejść, bo mimo wszystko Pansy zawsze będzie przy nas. Wyszliśmy więc na taras i wyczarowaliśmy białe lampiony w kształcie serca. Podpaliliśmy świeczki i puściliśmy je szepcząc:
- Dla Pansy Parkinson, wspaniałej przyjaciółki.
Od śmierci Pansy minęło już pięć lat. Pięć cholernie długich lat, w których z dnia na dzień czułam w sercu coraz większą pustkę. Pustkę po niej. Spełniłam każdą z jej próśb. Pogodziłam się z Malfoy'em, zaśpiewałam naszą piosenkę na jej pogrzebie, pochowałam ją tam gdzie chciała, wspólnie z Draco założyliśmy fundację wspierającą sieroty z Darfuru, a pieniądze z jej skrytki, wpłaciliśmy w całości na konto naszej fundacji. Jej odejście, oraz to jak bardzo zaangażowana była w pomoc innym pokazała mi, że w życiu są ważniejsze sprawy niż robienie kariery. I choć sprawa Kendry Goodman była szlachetna, bo zmierzałam do pomszczenia jej ofiar, to zeszła całkowicie na nieistotny dla mnie plan. Po pogrzebie Pansy zajęłam się sprawami fundacji, a sprawę Kendry oddałam swojemu konkurentowi. Dziś John Blish jest najbardziej szanowanym prawnikiem w Londynie, ja za to mam świadomość, że zrobiłam w życiu coś dobrego. Podczas swojej krótkiej kariery prawniczej udało mi się uzbierać całkiem pokaźną sumkę, której sporą część i ja wpłaciłam na rzecz dzieci z Darfuru. Draco chyba również zrozumiał, że to nie kariera jest najważniejsza, bo zrezygnował z posady Ministra Magii. Zajął się naszą fundacją i swoją firmą. On też był darczyńcą całkiem niemałej kwoty na konto fundacji. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i rodzicami trzyletniej Pansy Malfoy, która jest bardzo podobna do mojej przyjaciółki. Ta mała istotka wniosła do naszego życia wiele radości i tak jak jej zmarła ciocia, emanuje dobrocią i chęcią pomagania innym. Blaise Zabini jest jej ojcem chrzestnym i kocha ją jak własne dziecko, choć widuje ją bardzo rzadko, ze względu na częste wyjazdy do Darfuru, by dokończyć dzieła Pansy. My działamy z Londynu, on z samego środka. Udało nam się wybudować szpital imienia naszej zmarłej przyjaciółki, teraz dążymy do rozbudowania sierocińca. Dzięki naszej fundacji udało nam się załatwić wielu tamtejszym sierotom nowe rodziny, a tym które wciąż tam są posiłki, wodę i niezbędne do życia środki. Nie zamierzamy zaprzestać pomocy, bo Pansy pokazała nam drogę, którą powinniśmy iść wszyscy, dlatego wciąż namawiamy naszych znajomych na pomoc i zaangażowanie w sprawy Darfuru. Jeden mały gest może uratować jakieś istnienie.
WAŻNY BANNER!!!!!!!!!!! -> Bardzo proszę w to wejść. Ta miniaturka ma ukazać dwie bardzo ważne wartości, bo oprócz miłości liczy się jeszcze przyjaźń i pomoc innym. Dawno, dawno temu pewna osoba pokazała mi jak wygląda sytuacja w Darfurze. Jest tragiczna. Nie jestem w stanie pomóc finansowo, ale rozpowszechniając akcję, staram się pomóc tym, którzy działają aktywnie. Wystarczy też pomodlić się o poprawę sytuacji darfurskich sierot. A przyjaźń? To wartość, która jest bezcenna i bez której nie da się żyć. Życzę każdemu takiej przyjaciółki, jaką ja sama mam. Miniaturkę dedykuję Patrycji, mojej przyjaciółce ♥
Pięć lat temu skończyłam Hogwart. Tam, na terenie szkoły zostawiłam za sobą całą swoją przeszłość. To tam została moja przyjaźń z Weasley'ami i Harry'm, moja wielka miłość... Byłam z Draco przez cały siódmy rok, który powtarzaliśmy zaraz po wojnie. Byliśmy szczęśliwi, ale za bramy Hogwartu nie wyszliśmy już jako para. Jeden mały incydent, a odebrał mi wszystko. Ten incydent ma na imię Astoria, a na nazwisko Greengrass. Będąc z Draco poznałam wielu Ślizgonów, z niektórymi z nich nawet się zaprzyjaźniłam. Astorię również poznałam, i choć z jednej strony jej nienawidzę, z drugiej muszę przyznać, że to całkiem miła i inteligenta dziewczyna, z którą dało się porozmawiać. Wydawało mi się, że Toria pogodziła się z faktem, że to ja byłam z Draco, aż pewnej nocy nakryłam ich w jego sypialni. Weszłam w takim momencie, że nie wiem co było przedtem, ani co było potem, ale widziałam jak się całowali, a to wystarczyło aby zakończyć znajomość z Malfoy'em. Zdarzyło się to w wieczór poprzedzający nasz powrót do domu - i całe szczęście, bo udało mi się przez te kilkanaście godzin skutecznie zignorować mojego eks, a potem gdy wysiadłam na stacji King's Cross, wsiadłam w pierwszy mugolski pociąg jaki udało mi się złapać i wyjechałam do Hiszpanii. W Barcelonie skończyłam studia prawnicze i z dyplomem w ręki, po trzech latach wróciłam do kraju. Przez te wszystkie lata tylko z Pansy Parkinson utrzymywałam stały kontakt, wciąż pozostawałyśmy przyjaciółkami. Nie oddaliła nas nawet odległość, bo mimo że ja mieszkałam w Hiszpanii, a ona we Francji, widywałyśmy się często i zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. W ostatnim czasie jednak, Pansy postanowiła wyjechać na misję do Darfuru, dlatego też nie widziałam jej już jakiś rok. Z Zabinim czasami też się widziałam, jadaliśmy razem lunch w każdy wtorek i piątek, a niekiedy też wpadał do mnie do biura po jakąś poradę prawną, bądź z prośbą o reprezentowanie jego korporacji w jakimś procesie. Mogę być z siebie dumna, jeszcze żadnej sprawy wytoczonej Zabini Corp Com nie przegrałam. Blaise i Pansy mieli kategoryczny zakaz rozmawiania przy mnie o panu D.M., którego na szczęście zawsze się trzymali. Listowny kontakt utrzymywałam również z państwem Potter oraz Theodore'm Nott'em. Harry i Ginny zaraz po ślubie wyjechali do Australii, gdzie kupili sobie dom i wychowują w nim swoje dzieci, natomiast Theo ukończył Magiczną Akademię Medyczną w Kalifornii i leczy w tamtejszym szpitalu dla czarodziejów. Co do Draco, to ucięłam z nim kontakt całkowicie. Wiem, że wielokrotnie próbował się ze mną kontaktować, ale na próżno, ja nie chciałam go więcej widzieć. Moje oczy widziały dużo, ale moja wyobraźnia jeszcze więcej, i sama nie wiem co jest gorsze. To, że nie widziałam tego, co było później, czy to, że nie jestem pewna czy cokolwiek więcej było. Nie chciałam i nie potrafiłam mu wybaczyć, tym bardziej, że on sam wielokrotnie robił mi wyrzuty gdy rozmawiałam z jakimkolwiek kolegą ze szkoły. Czyże jest rozmowa z innym facetem, w porównaniu do całowania innej kobiety, będąc w związku z drugą? I w dodatku musiałam to widzieć... Chociaż lepiej, że to zobaczyłam, niż gdyby przyszło mi żyć w błogiej nieświadomości, mając zapewne rogi wielkości autostrady. Widocznie nie było nam pisane być razem. Także moje życie miłosne skończyło się tamtego dnia. Nie potrafię już oddać swojego serca nikomu, a próbowałam niejednokrotnie. Zostało one przy Draconie, i chyba do końca życia zostanę TĄ Granger. Zdradzoną, oddaną starej miłości i rzuconą w wir pracy. Kocham go nadal, a moje serce krwawi na każdą wzmiankę o nim, dlatego staram się unikać starych znajomych i Proroka Codziennego, którego jest ulubieńcem. Co do samego zainteresowanego, założył własną wytwórnię mioteł, objął stołek Ministra Magii i świeci swoją wstrętną facjatą na każdej okładce Proroka, czym doprowadza mnie do nerwicy żołądka, bo praktycznie na każdym kroku zmuszona jestem oglądać jego irytujący uśmieszek.
Z rozmyśleń wyrwał mnie zapach spalenizny. Podniosłam głowę i przypomniałam sobie o moim obiedzie. Kotlety spaliły się na wiór, a kartofle rozgotowały. Zirytowana wyrzuciłam obiad przez okno, gdzie zaraz zajął się nim pies sąsiada. Wyjęłam z torebki notes i zaczęłam wertować go w poszukiwaniu numeru do pizzerii. Wbiłam do mojego smartfona numer restauracji należącej do Luny Lovegood. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy głos:
- Pizzeria "La la Lovegood", czym mogę służyć?
- Cześć Luna, z tej strony Hermiona. Chciałam zamówić kebaba z dowozem.
- O, cześć Miona. Jasne, już zapisuję. Kebab będzie z kurczakiem, baraniną, wołowiną czy cielęciną?
- Z baraniną.
- Jakie ciasto i sos?
- Hmm.. niech będzie w tortilli z łagodnym sosem, byle nie czosnkowym.
- Tak, pamiętam wampirku, że nie przepadasz za czosnkiem - zaśmiała się blondynka. Uśmiechnęłam się do słuchawki. - Za dziesięć minut Robbie dostarczy ci jedzenie. Miłego dnia! - rozłączyła się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przeszłam do salonu, gdzie smród spalenizny nie był tak dotkliwy, i włączyłam telewizję. Nie leciało nic ciekawego, więc włączyłam kanał muzyczny i zaczęłam przeglądać akta sprawy Kendry. Trzydziestodwuletnia kobieta podawała się za opiekunkę i zabiła łącznie dziesięcioro dzieci nieczystej krwi. Idea zapoczątkowana przez samego Voldemorta, jednakże o tyle bardziej drastyczna, że jej ofiarami były same dzieci w przedziale wiekowym do lat dziesięciu. Tak by do Hogwartu nie poszedł żaden mugolak. Wpadła próbując zamordować jedenaste dziecko. Rodzice czteroletniej Patty Brick wynajęli Kendrę do pilnowania córki na czas, gdy są w pracy. Feralnego dnia ojciec dziewczynki wrócił do domu godzinę po wyjściu z pracy, ponieważ zapomniał aktówki. Przyłapał Goodman celującą z różdżki do obezwładnionej dziewczynki. Frank Brick był czarodziejem i miał tą przewagę na zabójczynią, że ta nie zauważyła jego wejścia do domu, więc znienacka rzucił w nią Drętwotę i wezwał Aurorów. Kobieta nie przyznaje się do popełniania żadnej ze zbrodni, ale jej zeznania są nieścisłe. Jestem bliska osadzenia jej w Azkabanie i skazania na pocałunek. Dzwonek do drzwi przerwał mi przeglądanie dokumentów. Na progu stał uśmiechnięty blondyn.
- Witaj Hermiono, co u ciebie słychać? - zapytał przeżuwając gumę. Zapach świeżego, ciepłego jedzenia podrażnił moje nozdrza i pusty żołądek.
- Cześć Robbie, nawet nie wiesz jak cieszę się na twój widok - jakby na potwierdzenie moich słów mój żołądek wydał z siebie głośny dźwięk proszący o jedzenie. Blondyn zaśmiał się przyjaźnie - Sam słyszałeś zresztą. Jestem trochę zmęczona, pracuję nad trudną sprawą. A co u ciebie? Jak tam Betty i chłopcy?
- Dzięki, że pytasz. Betty właśnie kończy przygotowywać swój wernisaż, a chłopcy rozkoszują się smakiem wakacji, bo za miesiąc czeka ich powrót do Hogwartu. Wpadniesz na raut z okazji jej wystawy?
- Ach, tak. Dostałam zaproszenie, podziękuj żonie i przekaż gratulacje, bo czytałam ostatnio recenzję na temat jednego z jej obrazów, była bardzo pozytywna. Postaram się przyjść, ale wiesz jak to jest z moją pracą, Robbie.
- No jasne, ale miło jej będzie jeśli się pojawisz. Henry i Johnatan też się ucieszą. Hej, czy ty nie pracujesz nad sprawą tej całej Goodman? - zapytał nagle, wyciągając z torby mojego kebaba.
- Owszem, a czemu pytasz? - wcisnęłam mu do ręki pięćdziesiąt funtów, aby mógł sobie odliczyć z tego napiwek, i odebrałam moje zamówienie.
- A wiesz... Betty przyjaźni się z Madeleine Brick i opowiadała jej nieco o tym co spotkało jej córkę. To straszne...
- To prawda, Goodman popełniła wiele takich mrożących krew w żyłach zbrodni i mam zamiar ją za to ukarać. Z jej różdżki zginęło dziesięcioro dzieci, gdzie najmłodsze miało zaledwie trzy miesiące, a najstarsze zginęło dwa dni przed dziesiątymi urodzinami. Nie popuszczę jej tego! - zmrużyłam oczy.
- Wiem to, w końcu nie na darmo dostałaś miano najlepszego prawnika w kraju. Będę się zbierał, mam nadzieję, że uda ci się przybyć na przyjęcie Betty. Powodzenia Hermiono!
- Dziękuję Robbie, postaram się być. Pozdrów żonę i chłopców, na razie! - zamknęłam drzwi i przeszłam do kuchni aby w spokoju zjeść mój obiad. Po skończonym posiłku, umyłam garnek po spalonych kotletach i wstawiłam do suszarki. Wypiłam sok, o którym wcześniej zapomniałam i chciałam zabrać się z powrotem za sprawę Goodman, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam czyjś kaszel.
- Hermiona? - odezwał się cichy głos.
- Pansy? - zapytałam lekko zdziwiona.
- Taaaaak - jej głos był dziwnie drżący i słaby - Poznałaś. Nie przeszkadzam ci?
- No coś ty, jak mogłaby przeszkadzać mi rozmowa z najlepszą przyjaciółką? - odparłam siadając w fotelu.
- Przyjedziesz do mnie?
- Jesteś w Londynie? - ucieszyłam się. Nie widziałam jej bardzo długo, więc ucieszyła mnie perspektywa spotkania z nią, wieczoru spędzonego na plotkach i opróżnienia kilku butelek wina.
- Jestem...
- To cudownie Pans! Przyjadę do ciebie, tylko wypełnię dokumenty..
- Nie, Miona. Przyjedź teraz, proszę. Jestem w Mungu. Ja... ja umieram! - jej głos drżał, a między słowa wkradał się duszący kaszel. Wyprostowałam się gwałtownie i rozszerzyłam oczy. Moja przyjaciółka nie mogła umierać! Była młodą, silną kobietą, która poświęcała całą siebie dla sierot z Darfuru. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyjęta z wody. W gruncie rzeczy tak właśnie się czułam.
- To przyjedziesz? - zapytała ciuchutko.
- Już jadę - wyszeptałam. Jednak wciąż nie mogłam się ruszyć. Siedziałam jak sparaliżowana i patrzyłam w jeden punkt. Nie płakałam. Nie wiem co podziałało na mnie trzeźwiąco, sms który dostałam czy myśl, że ona tam na mnie czeka. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam telefon, torebkę i kluczyki od auta. Wbiegłam do garażu, otworzyłam drzwi i wyjechałam z piskiem opon. Moje grafitowe Audi R8 mknęło ulicami Londynu z prędkością czterokrotnie większą niż dozwolona.
Pewien elegancki mężczyzna pozował właśnie do zdjęć do jednego z bardziej popularnych magazynów. Za chwilę mieli przeprowadzić z nim wywiad, na który czekał kilka miesięcy. Dźwięk telefonu nieco go zirytował, ale miał przeczucie, że nie powinien ignorować go. Przeprosił więc fotoreporterów i udał się do swojej garderoby. Na wyświetlaczu pojawił mu się numer, którego nie znał.
- Czego? - warknął.
- Draco? Draco przyjedź do mnie, proszę...
- Pansy? - zdziwił się. Wiedział, że jego przyjaciółka przebywa w krajach trzeciego świata, dlatego jej telefon wprawił go w szok, a jej głos sprawił, że przeszły go ciarki. Wystraszył się.
- Tak - szepnęła - Proszę przyjedź, Draco!
- Nie wiedziałem, że jesteś w Londynie. Przyjadę jutro, dobrze? Teraz jestem bardzo zajęty.
- Proszę... chcę się z tobą pożegnać.
- O czym do mówisz?
- Jestem w Mungu, chcę się z tobą pożegnać, Malfoy ty obślizgła fretko! - jej głos był zbyt słaby by udało jej się warknąć, ale blondyn wiedział jak chciała zabrzmieć. Znali się od dziecka, a teraz mieli się niby żegnać. Usta zaczęły mu drżeć.
- Już jadę. Na Merlina! Pansy, już jadę! - rozłączył się i nie informując nawet dziennikarzy pobiegł do auta i ruszył w stronę szpitala.
Drżącymi rękami otworzyłam drzwi sali numer jedenaście. Na łóżku leżała blada, ciemnowłosa kobieta. Do jej drobnego ciała podłączone było mnóstwo aparatur i kroplówek. Podeszłam bliżej i przeraziłam się. Z pięknej, zadbanej kobiety został cień człowieka. Była blada, zmęczona, miała sine usta i podkrążone oczy. Chyba spała. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, powoli.. Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jesteś - szepnęła lekko ściskając moją dłoń.
- Zawsze będę - ja również szepnęłam, bo w gardle miałam wielką gulę. Starałam się połknąć łzy cisnące się do moich oczu.
- Mam białaczkę. Zostało mi kilka godzin - zamknęła oczy, a spod jej powiek wypłynęły dwie wielki łzy. Broda mi drżała, a zęby uderzały o siebie. Zacisnęłam mocno usta.
- Nie mówiłaś nic, Merlinie Pansy! Nie rób mi tego, proszę..
- Już za późno, Miona.. Chciałam się z tobą pożegnać i o coś prosić.. - uśmiechnęła się blado.
- O co tylko chcesz, skarbie - przełknęłam ślinę by nie pozwolić moim łzom popłynąć.
- Na moim pogrzebie zaśpiewaj naszą piosenkę. Niech msza będzie w kapliczce Św. Merlina w Dolinie Hogwardzkiej, a pochowajcie mnie na cmentarzu Godryka.
- Pansy... - już nie byłam w stanie pohamować łez, które obficie płynęły po moich policzkach.
- Miona... Tak bardzo cie kocham. Moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Myślałam, że będziemy się bawić na swoich weselach, że wspólnie wychowamy nasze dzieci, że razem będziemy przeżywać wzloty i upadki, kryzys wieku średniego, a potem zestarzejemy się patrząc na nasze wnuki - westchnęła ciężko - Ty musisz iść dalej..
- Ale nie bez ciebie! - płakałam rzewnie, jak małe dziecko. Położyłam głowę na jej brzuchu i patrzyłam na nią wciąż żywą, choć bardzo zmęczoną.
- Poradzisz sobie, kochanie. Ja zawsze z tobą będę, tak jak ci obiecałam przed laty... Nie opuszczę cię nigdy. Nie będziesz mnie widzieć, ale będziesz mnie czuć, bo będę w każdej kropli deszczu i w każdym podmuchu wiatru. - Wychudzoną ręką pogłaskała mnie po włosach, jak zawsze robiła, gdy urządzałyśmy sobie nocowanie. Ten gest sprawił mi więcej bólu niż radości, bo uświadomiłam sobie, że być może dotyka mnie w ten sposób ostatni raz. Drzwi do sali otworzyły się i ktoś wszedł do środka, ale nie miałam siły odwrócić się. Poczułam tylko zapach męskich perfum, tak dobrze mi znany...
- Pansy... - głos mu się załamał na widok przyjaciółki.
- Draco, podejdź - Pansy wyciągnęła do niego rękę, tą którą przed chwilą głaskała mnie po głowie. Kątem oka zauważyłam jak Malfoy ją łapie i delikatnie całuje. Rozczulił mnie ten gest.
- Cześć Hermiono - odezwał się po chwili.
- Witaj Draco - odpowiedziałam pociągając nosem.
- Dlaczego...? - chciał zapytać, ale brunetka mu przerwała.
- Bo zostało mi kilka godzin. Draco, mam białaczkę. Mam tylko was, musicie mi coś obiecać - oboje spojrzeliśmy na nią z oczami pełnymi łez.
- Tak? - zapytałam.
- Ty Hermiono, już wiesz, co takiego masz zrobić. Draco, wiem, że proszę o wiele, ale te dzieciaki z Czadu były dla mnie wszystkim. Proszę, załóż fundację na rzecz sierot z Darfuru i prześlij im wszystkie pieniądze z mojej skrytki u Gringotta. - Malfoy opadł na krzesło obok mnie. Widział, że ledwo hamował swoje łzy. Nasza Pansy zawsze myślała o innych, nigdy o sobie. Była zbyt dobra by umierać.
- Oczywiście, oczywiście Pansy. Dla ciebie wszystko - zapewnił ją, gładząc jej poszarzałą skórę przedramienia.
- Draco, Miona... Mam tylko was. Tak bardzo was kocham! Draco, jesteś moim bratem. Hermiono, jesteś przyjaciółką bliższą niż siostra. Wiem, że w głębi serca wciąż coś do siebie czujecie... W życiu trzeba umieć przebaczać i dawać drugą szansę, bo każdy na nią zasłużył. To moja ostatnia prośba, potraktujcie to jako testament. Hermiono... - spojrzała na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, w których już czaiła się śmierć. Jak mogłabym odmówić najważniejszej dla mnie istocie na tym pieprzonym świecie? Spojrzałam na Draco, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie mocno. Spełniłam ostatnią wolę Pansy, przebaczyłam Draconowi. Parkinson uśmiechnęła się do nas, dziękując skinieniem głowy.
- Niedługo będzie tu też Blaise - szepnęła. - Potem się rozstaniemy, ale kiedyś znowu się spotkamy - nawet nie zdążyliśmy nic jej odpowiedzieć, bo do sali wbiegł Zabini. Czarnoskóry przytulił Pansy, a łzy kapały na jej pościel, ponieważ Blaise nie krył swojego płaczu.
- Ciii, Blaise, ciii! Ja zawsze z wami będę...
- To nas nie zostawiaj - głos miał mocno zachrypnięty od emocji.
- Już czas... - spojrzała na nas przerażona. We trójkę stanęliśmy obok jej łóżka. Złapałam ją za rękę.
- Kocham was... - szepnęła i złapała ostatni w swoim życiu oddech. Jej klatka piersiowa opadła, a jedna z aparatur zaczęła głośno piszczeć, gdy jej serce przestało bić.
- Nie, nie, nie - szeptałam zakrywając twarz dłońmi. Draco mnie objął ramieniem, płacząc w zgięcie między moją szyją, a barkiem. Odepchnęłam blondyna i rzuciłam się na przyjaciółkę. Przytuliłam ją mocno do siebie.
- PANSY NIE ZOSTAWIAJ MNIE!!! BŁAGAM NIE ODCHODŹ!! - łkałam tuląc jej dłoń do swojego polika. Chłopcy odciągnęli mnie od niej, by dać lekarzom dostęp do mojej Pansy. Ostatnie co usłyszałam to: " Czas zgonu: 18:43".
Tak jak chciała mszę zamówiliśmy w kaplicy Św. Merlina. Była to mała, drewniana kapliczka z kolorowymi witrażami zamiast szyb. Biała trumna spoczywała na środku pomieszczenia, zaraz pod ołtarzem. Zebrało się wiele osób, które chciały pożegnać naszą słodką Pansy. Czułam się jak w letargu, jakby wytrącona z rzeczywistości. Wciąż nie docierało do mnie, że już jej nie ma, że straciłam część samej siebie. Bo ona była częścią mojego życia, była elementem układanki, który właśnie odpadł na zawsze i już nic nie będzie w stanie przywrócić ładu w tym miejscu. Pozostanie puste na zawsze. Będzie mi brakowało jej głosu, jej zapachu, jej obecności. Jej przyjaźni. Była najlepszą przyjaciółką jaką miałam, jedyną osobą przed którą mogłam otworzyć się w pełni, która dała mi oparcie jakiego nikt inny mi nie dał. Byłyśmy takie same, identyczne charaktery, podobne gusta, upodobania, zainteresowania. Potrafiłyśmy porozumieć się bez słów. Uzupełniałyśmy się. Miałyśmy nawet podobny smak, dlatego tak idealnie byłyśmy dobrane. Znałyśmy się na wylot. Przyjaźniłyśmy krótko, choć intensywnie. Bo czymże jest te kilka lat w porównaniu z wiecznością? Szybko złapałyśmy wspólny język, i jeszcze szybciej się zaprzyjaźniłyśmy. Nie zwracałyśmy uwagi, że stało to się w przeciągu kilku tygodni, Pansy zawsze powtarzała, że nie ważne ile się znamy, ale jak się znamy. Słowa, które na zawsze zostaną w mojej pamięci. Przed jej trumną stały trzy krzesełka, które zajmowaliśmy my: ja, Blaise i Draco. Byliśmy jej rodziną, jedynymi osobami, które kochała, i które kochały ją. Wiedziałam, że muszę spełnić jeszcze jedną jej prośbę. Wstałam więc i podeszłam do ołtarza po mikrofon.
- To była nasza piosenka, kiedyś żartowałyśmy sobie, że nasza pogrzebowa. Kiedy widziałam Pansy po raz ostatni, poprosiła bym zaśpiewała to na jej pogrzebie. Nie jestem w stanie dobrze mówić, a co dopiero śpiewać, także proszę o wyrozumiałość... - ręką dałam znać, żeby puścili mi podkład muzyczny i zaczęłam śpiewać. >PROSZĘ POSŁUCHAĆ DO TEKSTU<
Mój głos roznosił się po całej kaplicy. Wraz ze mną zaśpiewał Blaise, bo jako jedyny znał tekst. Myślałam, że gula w gardle nie pozwoli mi śpiewać czysto, ale głos wydobywał się z samego środka mnie, czysto i płynnie. To była piosenka dla niej, nie mogłam jej zepsuć. Czułam na sobie wzrok wszystkich ludzi, ale ja skupiona byłam na wielkim zdjęciu Pansy, oprawionym w białą ramkę, i postawionym na trumnie. Uśmiechała się do mnie z niego, a ja czułam, że słyszy mój śpiew i jest szczęśliwa. Moja wspaniała Pansy. Obiecała, że będzie zawsze, wiedziałam, że słowa dotrzyma. Kulminacyjny moment nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Podeszłam do zdjęcia, dotknęłam jej twarzy i wyśpiewałam:
Take a look deeper inside yourself
You'll find that life is something
Wirth living
We must find out a way
To change today
Nawet nie pamiętam kiedy pogrzeb się skończył. Pamiętam tylko, że chciałam skoczyć za jej trumną, ale powstrzymały mnie silne ramiona Draco. Wtuliłam się w jego ramię i zanosiłam się płaczem. To tutaj właśnie skończyła się jej droga. To tutaj właśnie musiałyśmy się pożegnać i rozstać na wiele, wiele lat. Nie umiałam jej pożegnać, nie umiałam pozwolić jej odejść. Z cmentarza zabrali mnie siłą. Malfoy wziął mnie na ręce, a Blaise prowadził mój samochód, bo ja leżałam na tylnym siedzeniu mojej Audi Q7, i płakałam. W domu chłopcy zrobili mi herbatę i usiedliśmy w salonie. Zaczęliśmy wspominać naszą przyjaciółkę, popijając przy tym wino. Przy czwartej butelce zgodnie stwierdziliśmy, że musimy pozwolić jej odejść, bo mimo wszystko Pansy zawsze będzie przy nas. Wyszliśmy więc na taras i wyczarowaliśmy białe lampiony w kształcie serca. Podpaliliśmy świeczki i puściliśmy je szepcząc:
- Dla Pansy Parkinson, wspaniałej przyjaciółki.
Od śmierci Pansy minęło już pięć lat. Pięć cholernie długich lat, w których z dnia na dzień czułam w sercu coraz większą pustkę. Pustkę po niej. Spełniłam każdą z jej próśb. Pogodziłam się z Malfoy'em, zaśpiewałam naszą piosenkę na jej pogrzebie, pochowałam ją tam gdzie chciała, wspólnie z Draco założyliśmy fundację wspierającą sieroty z Darfuru, a pieniądze z jej skrytki, wpłaciliśmy w całości na konto naszej fundacji. Jej odejście, oraz to jak bardzo zaangażowana była w pomoc innym pokazała mi, że w życiu są ważniejsze sprawy niż robienie kariery. I choć sprawa Kendry Goodman była szlachetna, bo zmierzałam do pomszczenia jej ofiar, to zeszła całkowicie na nieistotny dla mnie plan. Po pogrzebie Pansy zajęłam się sprawami fundacji, a sprawę Kendry oddałam swojemu konkurentowi. Dziś John Blish jest najbardziej szanowanym prawnikiem w Londynie, ja za to mam świadomość, że zrobiłam w życiu coś dobrego. Podczas swojej krótkiej kariery prawniczej udało mi się uzbierać całkiem pokaźną sumkę, której sporą część i ja wpłaciłam na rzecz dzieci z Darfuru. Draco chyba również zrozumiał, że to nie kariera jest najważniejsza, bo zrezygnował z posady Ministra Magii. Zajął się naszą fundacją i swoją firmą. On też był darczyńcą całkiem niemałej kwoty na konto fundacji. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i rodzicami trzyletniej Pansy Malfoy, która jest bardzo podobna do mojej przyjaciółki. Ta mała istotka wniosła do naszego życia wiele radości i tak jak jej zmarła ciocia, emanuje dobrocią i chęcią pomagania innym. Blaise Zabini jest jej ojcem chrzestnym i kocha ją jak własne dziecko, choć widuje ją bardzo rzadko, ze względu na częste wyjazdy do Darfuru, by dokończyć dzieła Pansy. My działamy z Londynu, on z samego środka. Udało nam się wybudować szpital imienia naszej zmarłej przyjaciółki, teraz dążymy do rozbudowania sierocińca. Dzięki naszej fundacji udało nam się załatwić wielu tamtejszym sierotom nowe rodziny, a tym które wciąż tam są posiłki, wodę i niezbędne do życia środki. Nie zamierzamy zaprzestać pomocy, bo Pansy pokazała nam drogę, którą powinniśmy iść wszyscy, dlatego wciąż namawiamy naszych znajomych na pomoc i zaangażowanie w sprawy Darfuru. Jeden mały gest może uratować jakieś istnienie.
WAŻNY BANNER!!!!!!!!!!! -> Bardzo proszę w to wejść. Ta miniaturka ma ukazać dwie bardzo ważne wartości, bo oprócz miłości liczy się jeszcze przyjaźń i pomoc innym. Dawno, dawno temu pewna osoba pokazała mi jak wygląda sytuacja w Darfurze. Jest tragiczna. Nie jestem w stanie pomóc finansowo, ale rozpowszechniając akcję, staram się pomóc tym, którzy działają aktywnie. Wystarczy też pomodlić się o poprawę sytuacji darfurskich sierot. A przyjaźń? To wartość, która jest bezcenna i bez której nie da się żyć. Życzę każdemu takiej przyjaciółki, jaką ja sama mam. Miniaturkę dedykuję Patrycji, mojej przyjaciółce ♥
Miniaturka: A wtedy padał deszcz...
Kiedyś myślałam, że życie ułoży mi się jak w filmie. Wyjdę z przyjaciółmi do klubu, poznam przystojnego faceta, zakocham się. A potem ślub, dom, dzieci i wspólne starzenie się. Dziś wiem, że to była tylko młodzieńcza fantazja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Bo choć marzyłam o wspaniałym życiu u boku wymarzonego mężczyzny, o starości spędzonej wspólnie na huśtawce w ogrodzie i gromadce dzieci i wnucząt... Teraz już wiem, że to się nigdy nie spełni. Pozostało mi już tylko jakoś egzystować... Ale od początku.
Zaczęło się tak, jak myślałam. Pewnego dnia, opalałam się w swoim ogrodzie, kiedy poczułam, że ktoś nade mną stoi. Nie otwierałam oczu, ale zirytowana machnęłam ręką, mrucząc:
- Odsuń się, z łaski swojej!
- Ulala, Mionka coś nie w humorze - zaśmiała się Sophie. Była moją wieloletnią przyjaciółką, jako jedyna wiedziała, że jestem czarownicą. Sophie miała długie blond włosy i wielkie orzechowe oczy. Była słodka. Zawsze modnie ubrana, z dobrego domu, wyjątkowo miła. Czasami może trochę głupia, ale jej niewiedza sprawiała, że zdawała być się niewinna. Uwielbiałam w niej tę niewinność, przez nią chciałam ją chronić, jak młodszą siostrę. Soph była moją rówieśniczką, choć mentalnie chyba wciąż utkwiła gdzieś około piętnastki. A miałyśmy już po dwadzieścia lat.
- Daj mi spokój, opalam się. Czego potrzebujesz? - westchnęła i opadła na leżak obok. Nie musiałam otwierać oczu żeby widzieć jak maluje usta błyszczykiem. To był jej nawyk, wyniesiony już chyba z kołyski. Nigdy nie rozstawała się z tym kosmetykiem, i zawsze miała ten sam; kolor, odcień i marka.
- Właściwie to... Wpadliśmy na genialny pomysł, Miona! Jest końcówka wakacji, czas zaszaleć! Idźmy dziś do klubu! - przewróciłam oczami. Sophie doskonale wiedziała jak bardzo to nie w moim stylu. Ja i klub?! Wolne sobie.. Chociaż z drugiej strony, to mogła być idealna okazja by wreszcie coś w sobie zmienić, poznać kogoś. Nie mogłam jednak się oprzeć, aby podroczyć się nieco z Sophie.
- Wpadliśmy? Czyli kto?
- Nooo, ja, Elle, Tara, Ric, Simon i Ted - wymieniła wszystkich ze swojej paczki. Ja przyjaźniłam się tylko z Sophie, ale resztę całkiem lubiłam. Nie byli źli, może nieco zagubieni. To były dobre dzieciaki, choć ich styl bycia był dla mnie nieco zbyt ekstrawagancki. Priorytetem dla nich były imprezy i życie ponad stan. Sophie ich uwielbiała, a ja tolerowałam ich obecność, przede wszystkim ze względu na nią. Elle, a właściwie Eleanor, pochodziła z bardzo bogatej rodziny. Jej matka była modelką, ojciec producentem filmowym. Więcej ich w domu nie było niż byli, więc Elle mieszkała tylko z gosposią. Rodzicie dawali jej kupę forsy, chyba chcąc zrekompensować jej brak ich obecności. W jej willi w każdą sobotę odbywała się wielka impreza nad basenem, na która zjeżdżała się cała dzielnica. Eleanor miała piękne brązowe włosy sięgające pasa i wielkie brązowe oczy. Chyba ciągle korzystała z solarium, bo jej skóra zawsze miała lekko brązowy odcień, choć nie taki naturalny. Była wysoka i szczupła, a jej długie nogi wiecznie zdobiły szpilki. Wydaje mi się, że ona nie potrafiła chodzić w butach, które nie miały przynajmniej osiem centymetrów w obcasie. Jej chłopakiem był Simon. Chodzili ze sobą od pierwszej klasy szkoły średniej i wydawali się być parą idealną. Zakochani po uszy. Simon był równie bogaty, choć mniej to okazywał. Nie nosił ubrań prosto z żurnala, ale zawsze wyglądał schludnie i modnie. Był dobrze zbudowanym blondynem, taki typ szkolnego sportowca. Dziewczyny wzdychały na jego widok, ale on wpatrzony był w swoją Elle. Tara z kolei była szaloną nimfomanką. Nie jestem pewna czy miała bogatych rodziców, jak Elle i Simon, ale podejrzewam, że tak. Zawsze nosiła markowe dresy i nie rozstawała się ze swoim IPhonem. Rude włosy spinała w wysokiego kucyka, a na powiekach rysowała grube, kocie kreski. Wiecznie żuła gumę, swój wabik na mężczyzn, jak to tłumaczyła. Nikt nigdy nie widział jej smutnej, choć miałam wrażenie, że kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę, czy też sprawę rodzinną. O swojej rodzinie nie mówiła nigdy. Codziennie spotykała się z innym chłopakiem. Ted kochał się w niej skrycie, chociaż może nie tak do końca skrycie, skoro każde z nas o tym wiedziało. Był pociesznym chłopakiem, choć z nieco przerośniętym ego. Zawsze miał krótko ścięte włosy i tak jak Tara ubierał się tylko w markowe dresy. Codziennie chodził na siłownie, a później chwalił się każdemu swoimi bicepsami. Było to nieco żałosne, ale nikt nie mówił mu tego. Niektórzy zwyczajnie się go bali, a inni chcieli mieć w nim sojusznika, bo jego ojciec był lekarzem, i wystawił czasem receptę na "coś dobrego". Jedynie Ric różnił się od nich nieco. Miał bardzo jasne włosy i szare oczy. Lubiłam z nim rozmawiać. Mieszkał z babcią, bo jego rodzice wyjechali do Stanów robić karierę. Miał duże ambicje i pomimo rozrywkowego stylu życia, dążył do realizacji swoich celów. Głównym jego celem było zostać transplantologiem. Miał niebywałe poczucie humoru i często miałam wrażenie, że tylko on z całej paczki potrafi mnie zrozumieć.
- Pójdę, ale ty i Elle musicie mnie wyszykować - zaśmiałam się. Sophie wzięła sobie moje słowa bardzo do siebie, bo wieczorem siedziałam w jej różowym pokoju i czekałam aż Elle skończy czesać moje włosy. Klęła niemiłosiernie, nie mogąc rozczesać moich loków. Moja przyjaciółka w tym czasie zniknęła w swojej garderobie szukając odpowiedniej dla mnie kreacji.
- Słuchaj no, czy ty w ogóle wiesz co to jest odżywka do włosów? - warknęła w moją stronę Elle. Kończyła właśnie podpinać wysokiego, kunsztownego koka. Spojrzałam na nią z ukosa, ale zaraz zaczęła się krztusić bo psiknęła mi lakierem do włosów w twarz.
- I po co ruszałaś tą głową? - westchnęła - Celowałam w koka... - tłumaczyła się z wrednym uśmieszkiem. Wiedziałam, że zrobiła to specjalnie, ale nic nie powiedziałam. Zeskoczyłam z krzesła by przejrzeć się w lustrze. Efekt był powalający, w lustrze to nie mogłam być ja.
- Proponuję olejek arganowy..
- Hym? - nie do końca ją zrozumiałam, a ona wywróciła oczami i opadła na wodne łóżko Sophie.
- Do tych twoich kłaków. Smaruj arganem po każdym myciu i powinno być lepiej - uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że Elle tylko udaje taką oschłą, bo w rzeczywistości całkiem mnie lubiła. Z garderoby wynurzyła się Soph.
- Znalazłam dla ciebie idealny strój - ucieszona klasnęła w dłonie i rzuciła w moją stronę swoim znaleziskiem. Ubranie bardzo mi się spodobało. Były to skórzane, obcisłe legginsy, czarna luźna koszula ze złotymi wstawkami przy kołnierzyku oraz zielone lity z ćwiekami. Ubrałam się i przejrzałam w lustrze. Dobrze, że ubrałam stanik w panterkę, bo koszula prześwitywała i bielizna pasowała mi idealnie. Sophie popchnęła mnie na krzesło i zaczęła malować. Elle w tym czasie szukała dla mnie odpowiednich dodatków.
I właśnie w ten sposób znalazła się "Paradise", najlepszym klubie w całym Londynie. Chłopcy stwierdzili, że wreszcie wyglądam przyzwoicie, co w ich ustach brzmiało jak propozycja seksu. Ucieszyłam się. W klubie nie próżnowaliśmy. W zastraszającym tempie opróżnialiśmy butelka po butelce. Nie czułam się pijana, choć Ted zasnął na kanapie, Tara zniknęła w ubikacji z jakimś ciemnoskórym przystojniakiem, Elle i Simon całowali się zapominając o całym świecie, a Sophie i Ric poszli po kolejną butelkę i już nie wrócili. Poczułam się bardzo samotna. Poszłam do baru zamówić jakiegoś dobrego drinka. Zamówiłam sobie Sex on the beach, w sumie to takie banalne. Na barze leżał jakiś chłopak, pustym kieliszkiem po wódce kręcił bączki na blacie. Chwilę mu się przyglądałam, choć widziałam tylko tył jego głowy.
- Tak wygląda kupa nieszczęścia... - wymamrotał nadal na mnie nie patrząc. Wiedziałam jednak, że skierował te słowa do mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego.
- Czasami człowiek ma gorsze dni... - wyrzuciłam mało mądrze i usiadłam obok niego na barowym krześle. Odwrócił się w moją stronę, a ja upiłam łyk drinka. Spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem i wtedy poczułam się na prawdę pijana. Spadło to na mnie tak niespodziewanie, że aż mnie zemdliło.
- Gorzej jeśli te dni trwają trochę dłużej... - dolał dobie wódki. Dopiero teraz zauważyłam, że w wiaderku z lodem, stała butelka wódki - Napijesz się ze mną? - zapytał. Zastanowiłam się chwilę, a potem stwierdziłam, że i tak jestem tu sama, że się nudzę, więc co mi szkodzi. Nawet nie wiem kiedy postawił przede mną kieliszek z alkoholem.
- Wypijmy za zdziry, które zdradzają... - wybełkotał, a potem uniósł kieliszek w geście toastu. Nie zwlekałam, uczyniłam to samo.
- Więc zostałeś zdradzony? - zapytałam mało delikatnie.
- Zdzira stwierdziła, że brakuje jej niezobowiązujących przygód seksualnych, więc w moim własnym łóżku pieprzyła się z moim kuzynem. Żałosna suka - warknął.
- Zawsze pijesz gdy masz problem? - nawet nie wiem czemu zadałam to pytanie. Spojrzał na mnie i chwilę się zastanowił.
- Ja nie piję. Ja dezynfekuję rany duszy.. - mruknął. Może nie powinnam, ale zaśmiałam się. Przede mną wylądował kolejny kieliszek trunku. Kilka kolejek później postanowiłam opuścić ten lokal.
- Słuchaj, Malfoy.. Nie wiem jak ty, ale ja to bym zmieniła lokal - zeskoczyłam ze stołka. Blondyn złapał mnie za nadgarstek.
- Skąd wiesz kim jestem? - groźnie zmrużył oczy. Właściwie... może gdyby był trzeźwy, ta mina wyglądałaby groźnie, tymczasem była zabawna. Westchnęłam głośno.
- Wiem, że mnie nie poznałeś. To ja, Hermiona Granger - jego oczy rozszerzyły się do wielkości galeona, a po chwili do moich uszu dobiegł jego głośny śmiech.
- Na Merlina, Granger! Aleś ty się zmieniła, w życiu bym cię nie poznał! A może to dlatego, że jestem pijany? Mniejsza.. To co mówiłaś? Zmieniamy lokal, tak? - stoczył się ze swojego siedzenia i wziął mnie pod rękę. Zaskoczył mnie. Byłam pijana więc nie oponowałam, a może na prawdę mi to nie przeszkadzało? Wyszliśmy z klubu i ruszyliśmy przed siebie. Po wyjściu na dwór w moich uszach pozostał dziwny szmer. Zbyt długo przebywałam w głośnym miejscu.
- Dokąd idziemy? - zapytałam.
- Przed siebie..
- Zróbmy coś szalonego! - krzyknęłam, a idąca po drugiej stronie ulicy staruszka dziwnie na mnie spojrzała. I jakby na zawołanie zaczął padać deszcz. Widziałam jak Draco nieco się skrzywił, ale ja kochałam deszcz. Przynajmniej jeszcze wtedy. Wyrwałam się z jego uścisku, zdjęłam lity i wybiegłam na środek pustej ulicy. Była czwarta nad ranem, na ulicy nie było żadnych samochodów, ani ludzi. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele, mocząc ubranie i włosy. Dobrze, że Sophie umalowała mnie wodoodporną maskarą. Rozpuściłam włosy, a wsuwki wyrzuciłam za siebie.
- Zawsze chciałam zatańczyć w deszczu - powiedziałam w stronę swojego towarzysza nocy. Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem. Wyciągnęłam ręce do góry i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi.
- Niech cie szlag, Granger! - krzyknął Malfoy, a potem podbiegł do mnie i zaczęliśmy tańczyć na środku ulicy. Bez muzyki, w rytm deszczu, który padał coraz mocniej. Śmialiśmy się przy tym jak dzieci. Już dawno nie czułam się tak wolna i szczęśliwa. Złapałam Draco za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie. Musieliśmy wyglądać komicznie. Dwoje bosych ludzi, trzymających się za ręce, biegnących samym środkiem jezdni. Miałam to gdzieś, liczył się dobry ubaw. Zatrzymaliśmy się przed moim domem, ale bardzo szybko wylądowaliśmy w basenie, gdzie pływaliśmy w ubraniach, aż do świtu.
Obudziłam się koło południa, a obok mnie w łóżku leżał Draco. Uśmiechnęłam się. Chłopak chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Dzień dobry - powiedział ziewając.
- Byłby lepszy, gdyby nie bolała mnie głowa - mruknęłam.
- Wczoraj chciałaś zrobić coś szalonego, więc nie narzekaj - zaśmiał się lekko.
- Wciąż chcę.. - wypaliłam bez zastanowienia. Blondyn poruszył się i usiadł na przeciw mnie.
- Wciąż chcesz? Hmm... W takim razie wyjdź za mnie! Jedźmy teraz do Vegas i weźmy ślub - zaśmiałam się, ale widząc jego minę spoważniałam.
- Ty tak na poważnie?
- Granger, nie rozwalaj mnie. Wczoraj chciałaś szaleć, pokazałaś mi swoją prawdziwą twarz, zaraziłaś szaleństwem. Dziś oboje chcemy zaszaleć, więc do cholery, zróbmy coś NA PRAWDĘ szalonego!
Zgodziłam się. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, to zmieniłam. Stan cywilny.. no i poznałam przyjaciela, takiego prawdziwego, ale o tym przekonałam się dopiero dużo później. Bo nasze małżeństwo na początku nas bawiło, później irytowało, a później zaczęliśmy się uczyć ze sobą żyć. Wieczorami siadaliśmy w ogrodzie naszego wspólnego domu i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się wtedy, że uwielbia zielony kolor, że jego ulubionym daniem jest kaczka w białym winie, że podziwia mugolskie samochody, a jego ulubioną marką jest Audi. Opowiedział mi całą historię jego związku z Astorią, o jego przyjaźni z Pansy i Blaise'm. Ja opowiedziałam mu o wyjeździe Ginny do Niemiec, tego jak mi jej brakuje, o Harrym i Ronie, którzy zupełnie o mnie zapomnieli. Powiedziałam mu, że pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Nie śmiał się, gdy mówiłam mu o moich marzeniach, które zaczęły się spełniać. Nawet nie wiem, kiedy między nami zrodziło się uczucie. Byliśmy tak cholernie szczęśliwi, że do głowy by mi nie przyszło, że to nie będzie wiecznie trwać. Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wtedy też padał deszcz, a my wracaliśmy od Pansy. Był wieczór, nieco chłodny, ale deszcz wciąż był przyjemny. Draco okrył mnie swoją marynarką, żebym nie zmarzła. Chcieliśmy mieć dziecko.
- Kochanie, chyba muszę kupić Sophie jakieś dobre wino - przytulił mnie.
- A czemu tak? - zapytałam wtulając się w jego ramię.
- No bo gdyby nie ona... Nie poszłabyś do tego klubu, nie spotkałabyś mnie, nie zostałabyś moją żoną, a teraz nie oczekiwalibyśmy dziecka - zaśmiał się. Wymienił praktycznie wszystkie punkty moich marzeń. Wiedział to. Ja również się zaśmiałam, bo miał rację.
- Kocham cię, Draco - szepnęłam.
- Ale ja ciebie mocniej - pocałował mnie, tak jak lubiłam najbardziej - zachłannie, z pasją, oddaniem i wielkim uczuciem. Uwielbiałam jego usta, miałam wrażenie, że są stworzone specjalnie dla mnie.
Często spieraliśmy się o imię dla dziecka. Ja chciałam pospolite imię, na przykład Olive. Draco uparł się żeby nazwać naszą córkę po jego ciotecznej babce ze strony ojca. Nie potrafiłam wyobrazić sobie mojej malutkiej córeczki o imieniu Isla, brzmiało tak zimno. Mimo wszystko lubiłam nasze sprzeczki, nawet wtedy czułam jak bardzo Malfoy mnie kocha.
I ta sielanka trwałaby pewnie do końca mojej listy marzeń. Mielibyśmy szansę doczekać gromadki dzieci i spokojnej, wspólnej starości, ale nigdy tak nie będzie. Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży, wracaliśmy w nocy od Blaise'a. Nasz przyjaciel miał urodziny, i zabawiliśmy u niego do północy, ale potem poczułam się zmęczona i chciałam wrócić do domu. Czemu nie mogliśmy zostać u niego na noc? Chyba zawsze będę zadawać sobie to pytanie. Draco prowadził, jechał wolno, bo padał deszcz.
- Dziś jeszcze ci tego nie mówiłem, ale bardzo cie kocham - powiedział łapiąc mnie za rękę. Uśmiechnęłam się, a potem zaczęłam piszczeć. Prosto nas nas jechał tir, Draco próbował manewrować, ale wpadliśmy w poślizg, bo droga była ślizga. Potem pamiętam tylko ciemność. Obudziłam się w szpitalu, podobno dwa tygodnie byłam nieprzytomna. Wyjęli ze mnie nasze dziecko i ułożyli w inkubatorze. Mała walczyła o życie, była w ciężkim stanie. A ja jestem chyba najgorszą matką na świecie, bo gdy otworzyłam oczy...
- Co z moim mężem?! - wykrzyknęłam. Lekarz podszedł do mnie i zaczął mnie badać. Nie miałam siły protestować.
- Pani Malfoy, pani córeczka jest w ciężkim stanie, ale żyje. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej dziecko by nie przeżyło. Pani obrażenia są irracjonalnie małe, zwłaszcza jak na tak poważny wypadek. Myślę, że za kilka dni będę mógł panią wypisać..
- Co z moim mężem? - powtórzyłam, czując narastającą w gardle gulę. Jego wzrok...
Ze szpitala wypisali mnie tydzień później, ale nie poszłam do domu. Nie poszłam nawet do mojego dziecka. Siedziałam przy Draco, który był w stanie krytycznym. Leżał w śpiączce. Miał zmiażdżoną czaszkę, połamane wszystkie kończyny i żebra, wstrząs mózgu i pękniętą śledzionę. Mój najdroższy mąż, najlepszy przyjaciel, moja opoka... leżał taki bezbronny, podłączony do aparatur. W sali słychać było tylko pik pik pik, wydawane przez maszyny i mechaniczny oddech, ale tylko w ten sposób Draco wciąż żył.
Zawsze marzyłam żeby iść do klubu, poznać przystojnego faceta, zakochać się. A potem ślub, dom, dziecko i wspólne starzenie się. Udało mi się zrealizować większą część tej listy: poszłam do klubu, poznałam Draco, zakochałam się. A potem wzięliśmy ślub, kupiliśmy dom i urodziłam dziecko. Dziecko, którego nawet nie widziałam na oczy, któremu nie nadałam imienia. Suka ze mnie, nie matka. Pierwszy raz odwiedziłam moją córkę dokładnie dwa tygodnie po wypisaniu mnie ze szpitala. Była śliczna. Miała jasne włoski jak jej tatuś, i ciemne oczy, jak ja. Nazwałam ją Isla. Isla Olive Malfoy. Zabrałam ją do domu, gdzie opiekowała się nią Sophie, bo ja siedziałam przy mężu. Od wypadku minęło już pięć miesięcy.
Nigdy nie narzekałam na zmęczenie, może dlatego że mogłam zawsze liczyć na Sophie i Pansy, które opiekowały się Islą, gdy ja siedziałam przy Draco. Czasami miałam wrażenie, że Isla nie będzie uważała mnie za swoją mamę, bo mnie nie zna zbyt dobrze. Trudno. Najważniejszy był Draco.
- Pani Malfoy... Rozumiem co pani czuje, ale proszę pomyśleć o mężu. To już trzy miesiące odkąd nastąpiła śmierć pnia mózgu. Tak na prawdę, pan Malfoy nie żyje. To tylko aparatura za niego oddycha. Proszę pomyśleć o odłączeniu pani męża - spojrzałam na lekarza ze łzami w oczach. Wiedziałam, że ma rację, że Draco już z nami nie ma. Przez te trzy miesiące słyszałam to kilka razy dziennie, i nie tylko od lekarza. Każdy starał mi się to przetłumaczyć, ale byłam głucha na ich słowa, bo on oddychał, do cholery!
- Dobrze - szepnęłam - Proszę dać mi się z nim pożegnać... - doktor kiwnął głową i wyszedł. Usiadłam przy jego łóżku i wzięłam w ręce jego dłoń.
- Kochanie... Draco... Tak bardzo cie kocham. Mamy piękną córeczkę, ale chyba nie zasługuję na nią. Nie potrafię jej nawet kochać, choć bardzo tego chcę. Ja właściwie nie żyję, tylko egzystuję, wiesz? Zostawiłeś mnie, Draco. Zostawiłeś nas. Twoja córka, Isla, tak jak chciałeś. Będzie dumna, że miała takiego ojca. Będziesz przy nas zawsze, prawda? Będziesz w każdej kropli deszczu, prawda? Bo to właśnie deszcz mi ciebie dał i deszcz mi ciebie odebrał, kochanie. Obiecuję ci, że zajmę się naszą córeczką, że będę ją kochać tak jak kocham ciebie, i jak ty kochałeś mnie. Tak bardzo boli mnie to, że już cie tu nie ma! Draco! Mieliśmy się razem zestarzeć, nie pamiętasz?! - zawyłam - Mieliśmy mieć pieprzoną huśtawkę w ogrodzie i koc w kratę na naszych kolanach! Mieliśmy wzajemnie liczyć swoje siwe włosy... Wmawiam sobie, że jestem wystarczająco silna, ale obawiam się, że nie jestem. Proszę, daj mi jakiś znak, że wciąż tu jesteś, żebym mogła pozwolić ci odejść i iść dalej. Żebym wiedziała, że zawsze będziesz przy mnie i miała siłę walczyć... - i w tym momencie wiatr zawiał nieco mocniej, kołysząc zasłonkę szpitalnej sali. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to mój mąż, że to mój Draco dał mi znak. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego zimne wargi. Te stworzone specjalnie dla mnie. Ostatni raz.
Trzymałam go za rękę, gdy lekarze odłączali aparatury. Pozwoliłam miłości mojego życia odejść. Kilka dni później wyprawiliśmy jego pogrzeb. Sophie trzymała Islę na rękach, mała była bardzo spokojna. Byłam silna, popłakałam się dopiero gdy chowali trumnę. Gdyby Blaise i Pansy mnie nie przytrzymali skoczyłabym za trumną. Po skończonej ceremonii wszyscy się rozeszli. Sophie zabrała małą do siebie. Niewiarygodne jak moja przyjaciółka się zmieniła. Z balującej, wiecznej nastolatki, zmieniała się w odpowiedzialną opiekunkę. Nigdy nie wyrażę jej mojej wdzięczności. Przy białym nagrobku zostałam tylko ja, Blaise i Pansy. Rzuciłam czerwoną różę na jego pomnik, i płakałam. Płakałam w rękaw mojego przyjaciela, a wtedy padał deszcz...
Zaczęło się tak, jak myślałam. Pewnego dnia, opalałam się w swoim ogrodzie, kiedy poczułam, że ktoś nade mną stoi. Nie otwierałam oczu, ale zirytowana machnęłam ręką, mrucząc:
- Odsuń się, z łaski swojej!
- Ulala, Mionka coś nie w humorze - zaśmiała się Sophie. Była moją wieloletnią przyjaciółką, jako jedyna wiedziała, że jestem czarownicą. Sophie miała długie blond włosy i wielkie orzechowe oczy. Była słodka. Zawsze modnie ubrana, z dobrego domu, wyjątkowo miła. Czasami może trochę głupia, ale jej niewiedza sprawiała, że zdawała być się niewinna. Uwielbiałam w niej tę niewinność, przez nią chciałam ją chronić, jak młodszą siostrę. Soph była moją rówieśniczką, choć mentalnie chyba wciąż utkwiła gdzieś około piętnastki. A miałyśmy już po dwadzieścia lat.
- Daj mi spokój, opalam się. Czego potrzebujesz? - westchnęła i opadła na leżak obok. Nie musiałam otwierać oczu żeby widzieć jak maluje usta błyszczykiem. To był jej nawyk, wyniesiony już chyba z kołyski. Nigdy nie rozstawała się z tym kosmetykiem, i zawsze miała ten sam; kolor, odcień i marka.
- Właściwie to... Wpadliśmy na genialny pomysł, Miona! Jest końcówka wakacji, czas zaszaleć! Idźmy dziś do klubu! - przewróciłam oczami. Sophie doskonale wiedziała jak bardzo to nie w moim stylu. Ja i klub?! Wolne sobie.. Chociaż z drugiej strony, to mogła być idealna okazja by wreszcie coś w sobie zmienić, poznać kogoś. Nie mogłam jednak się oprzeć, aby podroczyć się nieco z Sophie.
- Wpadliśmy? Czyli kto?
- Nooo, ja, Elle, Tara, Ric, Simon i Ted - wymieniła wszystkich ze swojej paczki. Ja przyjaźniłam się tylko z Sophie, ale resztę całkiem lubiłam. Nie byli źli, może nieco zagubieni. To były dobre dzieciaki, choć ich styl bycia był dla mnie nieco zbyt ekstrawagancki. Priorytetem dla nich były imprezy i życie ponad stan. Sophie ich uwielbiała, a ja tolerowałam ich obecność, przede wszystkim ze względu na nią. Elle, a właściwie Eleanor, pochodziła z bardzo bogatej rodziny. Jej matka była modelką, ojciec producentem filmowym. Więcej ich w domu nie było niż byli, więc Elle mieszkała tylko z gosposią. Rodzicie dawali jej kupę forsy, chyba chcąc zrekompensować jej brak ich obecności. W jej willi w każdą sobotę odbywała się wielka impreza nad basenem, na która zjeżdżała się cała dzielnica. Eleanor miała piękne brązowe włosy sięgające pasa i wielkie brązowe oczy. Chyba ciągle korzystała z solarium, bo jej skóra zawsze miała lekko brązowy odcień, choć nie taki naturalny. Była wysoka i szczupła, a jej długie nogi wiecznie zdobiły szpilki. Wydaje mi się, że ona nie potrafiła chodzić w butach, które nie miały przynajmniej osiem centymetrów w obcasie. Jej chłopakiem był Simon. Chodzili ze sobą od pierwszej klasy szkoły średniej i wydawali się być parą idealną. Zakochani po uszy. Simon był równie bogaty, choć mniej to okazywał. Nie nosił ubrań prosto z żurnala, ale zawsze wyglądał schludnie i modnie. Był dobrze zbudowanym blondynem, taki typ szkolnego sportowca. Dziewczyny wzdychały na jego widok, ale on wpatrzony był w swoją Elle. Tara z kolei była szaloną nimfomanką. Nie jestem pewna czy miała bogatych rodziców, jak Elle i Simon, ale podejrzewam, że tak. Zawsze nosiła markowe dresy i nie rozstawała się ze swoim IPhonem. Rude włosy spinała w wysokiego kucyka, a na powiekach rysowała grube, kocie kreski. Wiecznie żuła gumę, swój wabik na mężczyzn, jak to tłumaczyła. Nikt nigdy nie widział jej smutnej, choć miałam wrażenie, że kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę, czy też sprawę rodzinną. O swojej rodzinie nie mówiła nigdy. Codziennie spotykała się z innym chłopakiem. Ted kochał się w niej skrycie, chociaż może nie tak do końca skrycie, skoro każde z nas o tym wiedziało. Był pociesznym chłopakiem, choć z nieco przerośniętym ego. Zawsze miał krótko ścięte włosy i tak jak Tara ubierał się tylko w markowe dresy. Codziennie chodził na siłownie, a później chwalił się każdemu swoimi bicepsami. Było to nieco żałosne, ale nikt nie mówił mu tego. Niektórzy zwyczajnie się go bali, a inni chcieli mieć w nim sojusznika, bo jego ojciec był lekarzem, i wystawił czasem receptę na "coś dobrego". Jedynie Ric różnił się od nich nieco. Miał bardzo jasne włosy i szare oczy. Lubiłam z nim rozmawiać. Mieszkał z babcią, bo jego rodzice wyjechali do Stanów robić karierę. Miał duże ambicje i pomimo rozrywkowego stylu życia, dążył do realizacji swoich celów. Głównym jego celem było zostać transplantologiem. Miał niebywałe poczucie humoru i często miałam wrażenie, że tylko on z całej paczki potrafi mnie zrozumieć.
- Pójdę, ale ty i Elle musicie mnie wyszykować - zaśmiałam się. Sophie wzięła sobie moje słowa bardzo do siebie, bo wieczorem siedziałam w jej różowym pokoju i czekałam aż Elle skończy czesać moje włosy. Klęła niemiłosiernie, nie mogąc rozczesać moich loków. Moja przyjaciółka w tym czasie zniknęła w swojej garderobie szukając odpowiedniej dla mnie kreacji.
- Słuchaj no, czy ty w ogóle wiesz co to jest odżywka do włosów? - warknęła w moją stronę Elle. Kończyła właśnie podpinać wysokiego, kunsztownego koka. Spojrzałam na nią z ukosa, ale zaraz zaczęła się krztusić bo psiknęła mi lakierem do włosów w twarz.
- I po co ruszałaś tą głową? - westchnęła - Celowałam w koka... - tłumaczyła się z wrednym uśmieszkiem. Wiedziałam, że zrobiła to specjalnie, ale nic nie powiedziałam. Zeskoczyłam z krzesła by przejrzeć się w lustrze. Efekt był powalający, w lustrze to nie mogłam być ja.
- Proponuję olejek arganowy..
- Hym? - nie do końca ją zrozumiałam, a ona wywróciła oczami i opadła na wodne łóżko Sophie.
- Do tych twoich kłaków. Smaruj arganem po każdym myciu i powinno być lepiej - uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że Elle tylko udaje taką oschłą, bo w rzeczywistości całkiem mnie lubiła. Z garderoby wynurzyła się Soph.
- Znalazłam dla ciebie idealny strój - ucieszona klasnęła w dłonie i rzuciła w moją stronę swoim znaleziskiem. Ubranie bardzo mi się spodobało. Były to skórzane, obcisłe legginsy, czarna luźna koszula ze złotymi wstawkami przy kołnierzyku oraz zielone lity z ćwiekami. Ubrałam się i przejrzałam w lustrze. Dobrze, że ubrałam stanik w panterkę, bo koszula prześwitywała i bielizna pasowała mi idealnie. Sophie popchnęła mnie na krzesło i zaczęła malować. Elle w tym czasie szukała dla mnie odpowiednich dodatków.
I właśnie w ten sposób znalazła się "Paradise", najlepszym klubie w całym Londynie. Chłopcy stwierdzili, że wreszcie wyglądam przyzwoicie, co w ich ustach brzmiało jak propozycja seksu. Ucieszyłam się. W klubie nie próżnowaliśmy. W zastraszającym tempie opróżnialiśmy butelka po butelce. Nie czułam się pijana, choć Ted zasnął na kanapie, Tara zniknęła w ubikacji z jakimś ciemnoskórym przystojniakiem, Elle i Simon całowali się zapominając o całym świecie, a Sophie i Ric poszli po kolejną butelkę i już nie wrócili. Poczułam się bardzo samotna. Poszłam do baru zamówić jakiegoś dobrego drinka. Zamówiłam sobie Sex on the beach, w sumie to takie banalne. Na barze leżał jakiś chłopak, pustym kieliszkiem po wódce kręcił bączki na blacie. Chwilę mu się przyglądałam, choć widziałam tylko tył jego głowy.
- Tak wygląda kupa nieszczęścia... - wymamrotał nadal na mnie nie patrząc. Wiedziałam jednak, że skierował te słowa do mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego.
- Czasami człowiek ma gorsze dni... - wyrzuciłam mało mądrze i usiadłam obok niego na barowym krześle. Odwrócił się w moją stronę, a ja upiłam łyk drinka. Spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem i wtedy poczułam się na prawdę pijana. Spadło to na mnie tak niespodziewanie, że aż mnie zemdliło.
- Gorzej jeśli te dni trwają trochę dłużej... - dolał dobie wódki. Dopiero teraz zauważyłam, że w wiaderku z lodem, stała butelka wódki - Napijesz się ze mną? - zapytał. Zastanowiłam się chwilę, a potem stwierdziłam, że i tak jestem tu sama, że się nudzę, więc co mi szkodzi. Nawet nie wiem kiedy postawił przede mną kieliszek z alkoholem.
- Wypijmy za zdziry, które zdradzają... - wybełkotał, a potem uniósł kieliszek w geście toastu. Nie zwlekałam, uczyniłam to samo.
- Więc zostałeś zdradzony? - zapytałam mało delikatnie.
- Zdzira stwierdziła, że brakuje jej niezobowiązujących przygód seksualnych, więc w moim własnym łóżku pieprzyła się z moim kuzynem. Żałosna suka - warknął.
- Zawsze pijesz gdy masz problem? - nawet nie wiem czemu zadałam to pytanie. Spojrzał na mnie i chwilę się zastanowił.
- Ja nie piję. Ja dezynfekuję rany duszy.. - mruknął. Może nie powinnam, ale zaśmiałam się. Przede mną wylądował kolejny kieliszek trunku. Kilka kolejek później postanowiłam opuścić ten lokal.
- Słuchaj, Malfoy.. Nie wiem jak ty, ale ja to bym zmieniła lokal - zeskoczyłam ze stołka. Blondyn złapał mnie za nadgarstek.
- Skąd wiesz kim jestem? - groźnie zmrużył oczy. Właściwie... może gdyby był trzeźwy, ta mina wyglądałaby groźnie, tymczasem była zabawna. Westchnęłam głośno.
- Wiem, że mnie nie poznałeś. To ja, Hermiona Granger - jego oczy rozszerzyły się do wielkości galeona, a po chwili do moich uszu dobiegł jego głośny śmiech.
- Na Merlina, Granger! Aleś ty się zmieniła, w życiu bym cię nie poznał! A może to dlatego, że jestem pijany? Mniejsza.. To co mówiłaś? Zmieniamy lokal, tak? - stoczył się ze swojego siedzenia i wziął mnie pod rękę. Zaskoczył mnie. Byłam pijana więc nie oponowałam, a może na prawdę mi to nie przeszkadzało? Wyszliśmy z klubu i ruszyliśmy przed siebie. Po wyjściu na dwór w moich uszach pozostał dziwny szmer. Zbyt długo przebywałam w głośnym miejscu.
- Dokąd idziemy? - zapytałam.
- Przed siebie..
- Zróbmy coś szalonego! - krzyknęłam, a idąca po drugiej stronie ulicy staruszka dziwnie na mnie spojrzała. I jakby na zawołanie zaczął padać deszcz. Widziałam jak Draco nieco się skrzywił, ale ja kochałam deszcz. Przynajmniej jeszcze wtedy. Wyrwałam się z jego uścisku, zdjęłam lity i wybiegłam na środek pustej ulicy. Była czwarta nad ranem, na ulicy nie było żadnych samochodów, ani ludzi. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele, mocząc ubranie i włosy. Dobrze, że Sophie umalowała mnie wodoodporną maskarą. Rozpuściłam włosy, a wsuwki wyrzuciłam za siebie.
- Zawsze chciałam zatańczyć w deszczu - powiedziałam w stronę swojego towarzysza nocy. Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem. Wyciągnęłam ręce do góry i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi.
- Niech cie szlag, Granger! - krzyknął Malfoy, a potem podbiegł do mnie i zaczęliśmy tańczyć na środku ulicy. Bez muzyki, w rytm deszczu, który padał coraz mocniej. Śmialiśmy się przy tym jak dzieci. Już dawno nie czułam się tak wolna i szczęśliwa. Złapałam Draco za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie. Musieliśmy wyglądać komicznie. Dwoje bosych ludzi, trzymających się za ręce, biegnących samym środkiem jezdni. Miałam to gdzieś, liczył się dobry ubaw. Zatrzymaliśmy się przed moim domem, ale bardzo szybko wylądowaliśmy w basenie, gdzie pływaliśmy w ubraniach, aż do świtu.
Obudziłam się koło południa, a obok mnie w łóżku leżał Draco. Uśmiechnęłam się. Chłopak chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Dzień dobry - powiedział ziewając.
- Byłby lepszy, gdyby nie bolała mnie głowa - mruknęłam.
- Wczoraj chciałaś zrobić coś szalonego, więc nie narzekaj - zaśmiał się lekko.
- Wciąż chcę.. - wypaliłam bez zastanowienia. Blondyn poruszył się i usiadł na przeciw mnie.
- Wciąż chcesz? Hmm... W takim razie wyjdź za mnie! Jedźmy teraz do Vegas i weźmy ślub - zaśmiałam się, ale widząc jego minę spoważniałam.
- Ty tak na poważnie?
- Granger, nie rozwalaj mnie. Wczoraj chciałaś szaleć, pokazałaś mi swoją prawdziwą twarz, zaraziłaś szaleństwem. Dziś oboje chcemy zaszaleć, więc do cholery, zróbmy coś NA PRAWDĘ szalonego!
Zgodziłam się. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, to zmieniłam. Stan cywilny.. no i poznałam przyjaciela, takiego prawdziwego, ale o tym przekonałam się dopiero dużo później. Bo nasze małżeństwo na początku nas bawiło, później irytowało, a później zaczęliśmy się uczyć ze sobą żyć. Wieczorami siadaliśmy w ogrodzie naszego wspólnego domu i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się wtedy, że uwielbia zielony kolor, że jego ulubionym daniem jest kaczka w białym winie, że podziwia mugolskie samochody, a jego ulubioną marką jest Audi. Opowiedział mi całą historię jego związku z Astorią, o jego przyjaźni z Pansy i Blaise'm. Ja opowiedziałam mu o wyjeździe Ginny do Niemiec, tego jak mi jej brakuje, o Harrym i Ronie, którzy zupełnie o mnie zapomnieli. Powiedziałam mu, że pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Nie śmiał się, gdy mówiłam mu o moich marzeniach, które zaczęły się spełniać. Nawet nie wiem, kiedy między nami zrodziło się uczucie. Byliśmy tak cholernie szczęśliwi, że do głowy by mi nie przyszło, że to nie będzie wiecznie trwać. Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wtedy też padał deszcz, a my wracaliśmy od Pansy. Był wieczór, nieco chłodny, ale deszcz wciąż był przyjemny. Draco okrył mnie swoją marynarką, żebym nie zmarzła. Chcieliśmy mieć dziecko.
- Kochanie, chyba muszę kupić Sophie jakieś dobre wino - przytulił mnie.
- A czemu tak? - zapytałam wtulając się w jego ramię.
- No bo gdyby nie ona... Nie poszłabyś do tego klubu, nie spotkałabyś mnie, nie zostałabyś moją żoną, a teraz nie oczekiwalibyśmy dziecka - zaśmiał się. Wymienił praktycznie wszystkie punkty moich marzeń. Wiedział to. Ja również się zaśmiałam, bo miał rację.
- Kocham cię, Draco - szepnęłam.
- Ale ja ciebie mocniej - pocałował mnie, tak jak lubiłam najbardziej - zachłannie, z pasją, oddaniem i wielkim uczuciem. Uwielbiałam jego usta, miałam wrażenie, że są stworzone specjalnie dla mnie.
Często spieraliśmy się o imię dla dziecka. Ja chciałam pospolite imię, na przykład Olive. Draco uparł się żeby nazwać naszą córkę po jego ciotecznej babce ze strony ojca. Nie potrafiłam wyobrazić sobie mojej malutkiej córeczki o imieniu Isla, brzmiało tak zimno. Mimo wszystko lubiłam nasze sprzeczki, nawet wtedy czułam jak bardzo Malfoy mnie kocha.
I ta sielanka trwałaby pewnie do końca mojej listy marzeń. Mielibyśmy szansę doczekać gromadki dzieci i spokojnej, wspólnej starości, ale nigdy tak nie będzie. Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży, wracaliśmy w nocy od Blaise'a. Nasz przyjaciel miał urodziny, i zabawiliśmy u niego do północy, ale potem poczułam się zmęczona i chciałam wrócić do domu. Czemu nie mogliśmy zostać u niego na noc? Chyba zawsze będę zadawać sobie to pytanie. Draco prowadził, jechał wolno, bo padał deszcz.
- Dziś jeszcze ci tego nie mówiłem, ale bardzo cie kocham - powiedział łapiąc mnie za rękę. Uśmiechnęłam się, a potem zaczęłam piszczeć. Prosto nas nas jechał tir, Draco próbował manewrować, ale wpadliśmy w poślizg, bo droga była ślizga. Potem pamiętam tylko ciemność. Obudziłam się w szpitalu, podobno dwa tygodnie byłam nieprzytomna. Wyjęli ze mnie nasze dziecko i ułożyli w inkubatorze. Mała walczyła o życie, była w ciężkim stanie. A ja jestem chyba najgorszą matką na świecie, bo gdy otworzyłam oczy...
- Co z moim mężem?! - wykrzyknęłam. Lekarz podszedł do mnie i zaczął mnie badać. Nie miałam siły protestować.
- Pani Malfoy, pani córeczka jest w ciężkim stanie, ale żyje. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej dziecko by nie przeżyło. Pani obrażenia są irracjonalnie małe, zwłaszcza jak na tak poważny wypadek. Myślę, że za kilka dni będę mógł panią wypisać..
- Co z moim mężem? - powtórzyłam, czując narastającą w gardle gulę. Jego wzrok...
Ze szpitala wypisali mnie tydzień później, ale nie poszłam do domu. Nie poszłam nawet do mojego dziecka. Siedziałam przy Draco, który był w stanie krytycznym. Leżał w śpiączce. Miał zmiażdżoną czaszkę, połamane wszystkie kończyny i żebra, wstrząs mózgu i pękniętą śledzionę. Mój najdroższy mąż, najlepszy przyjaciel, moja opoka... leżał taki bezbronny, podłączony do aparatur. W sali słychać było tylko pik pik pik, wydawane przez maszyny i mechaniczny oddech, ale tylko w ten sposób Draco wciąż żył.
Zawsze marzyłam żeby iść do klubu, poznać przystojnego faceta, zakochać się. A potem ślub, dom, dziecko i wspólne starzenie się. Udało mi się zrealizować większą część tej listy: poszłam do klubu, poznałam Draco, zakochałam się. A potem wzięliśmy ślub, kupiliśmy dom i urodziłam dziecko. Dziecko, którego nawet nie widziałam na oczy, któremu nie nadałam imienia. Suka ze mnie, nie matka. Pierwszy raz odwiedziłam moją córkę dokładnie dwa tygodnie po wypisaniu mnie ze szpitala. Była śliczna. Miała jasne włoski jak jej tatuś, i ciemne oczy, jak ja. Nazwałam ją Isla. Isla Olive Malfoy. Zabrałam ją do domu, gdzie opiekowała się nią Sophie, bo ja siedziałam przy mężu. Od wypadku minęło już pięć miesięcy.
Nigdy nie narzekałam na zmęczenie, może dlatego że mogłam zawsze liczyć na Sophie i Pansy, które opiekowały się Islą, gdy ja siedziałam przy Draco. Czasami miałam wrażenie, że Isla nie będzie uważała mnie za swoją mamę, bo mnie nie zna zbyt dobrze. Trudno. Najważniejszy był Draco.
- Pani Malfoy... Rozumiem co pani czuje, ale proszę pomyśleć o mężu. To już trzy miesiące odkąd nastąpiła śmierć pnia mózgu. Tak na prawdę, pan Malfoy nie żyje. To tylko aparatura za niego oddycha. Proszę pomyśleć o odłączeniu pani męża - spojrzałam na lekarza ze łzami w oczach. Wiedziałam, że ma rację, że Draco już z nami nie ma. Przez te trzy miesiące słyszałam to kilka razy dziennie, i nie tylko od lekarza. Każdy starał mi się to przetłumaczyć, ale byłam głucha na ich słowa, bo on oddychał, do cholery!
- Dobrze - szepnęłam - Proszę dać mi się z nim pożegnać... - doktor kiwnął głową i wyszedł. Usiadłam przy jego łóżku i wzięłam w ręce jego dłoń.
- Kochanie... Draco... Tak bardzo cie kocham. Mamy piękną córeczkę, ale chyba nie zasługuję na nią. Nie potrafię jej nawet kochać, choć bardzo tego chcę. Ja właściwie nie żyję, tylko egzystuję, wiesz? Zostawiłeś mnie, Draco. Zostawiłeś nas. Twoja córka, Isla, tak jak chciałeś. Będzie dumna, że miała takiego ojca. Będziesz przy nas zawsze, prawda? Będziesz w każdej kropli deszczu, prawda? Bo to właśnie deszcz mi ciebie dał i deszcz mi ciebie odebrał, kochanie. Obiecuję ci, że zajmę się naszą córeczką, że będę ją kochać tak jak kocham ciebie, i jak ty kochałeś mnie. Tak bardzo boli mnie to, że już cie tu nie ma! Draco! Mieliśmy się razem zestarzeć, nie pamiętasz?! - zawyłam - Mieliśmy mieć pieprzoną huśtawkę w ogrodzie i koc w kratę na naszych kolanach! Mieliśmy wzajemnie liczyć swoje siwe włosy... Wmawiam sobie, że jestem wystarczająco silna, ale obawiam się, że nie jestem. Proszę, daj mi jakiś znak, że wciąż tu jesteś, żebym mogła pozwolić ci odejść i iść dalej. Żebym wiedziała, że zawsze będziesz przy mnie i miała siłę walczyć... - i w tym momencie wiatr zawiał nieco mocniej, kołysząc zasłonkę szpitalnej sali. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to mój mąż, że to mój Draco dał mi znak. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego zimne wargi. Te stworzone specjalnie dla mnie. Ostatni raz.
Trzymałam go za rękę, gdy lekarze odłączali aparatury. Pozwoliłam miłości mojego życia odejść. Kilka dni później wyprawiliśmy jego pogrzeb. Sophie trzymała Islę na rękach, mała była bardzo spokojna. Byłam silna, popłakałam się dopiero gdy chowali trumnę. Gdyby Blaise i Pansy mnie nie przytrzymali skoczyłabym za trumną. Po skończonej ceremonii wszyscy się rozeszli. Sophie zabrała małą do siebie. Niewiarygodne jak moja przyjaciółka się zmieniła. Z balującej, wiecznej nastolatki, zmieniała się w odpowiedzialną opiekunkę. Nigdy nie wyrażę jej mojej wdzięczności. Przy białym nagrobku zostałam tylko ja, Blaise i Pansy. Rzuciłam czerwoną różę na jego pomnik, i płakałam. Płakałam w rękaw mojego przyjaciela, a wtedy padał deszcz...